Fizykon.org - strona główna   | O witrynie |O autorze witryny | kontakt z autorem |

Przedostatnie wiadomości 
różne komentarze polityczne
czyli "taka sobie" pisanina

Komentarze, felietony - archiwum
Polityka, obyczaje | Etyka, filozofia | Biznes, prawo | Edukacja | Gospodarka | Media | Inne | Nauka, technika, informatyka

Dział komentarzy i recenzji

Recenzje wydawnicze

Kwantechizm - Andrzej Dragan

Słowa kluczowe - Wiesław Babik

Filozofia (w) fizyce - Jarosław Kukowski

Epistemologia - Jan Woleński

Komentarze o szkole i edukacji

Komentarze związane z etyką i psychylogią

Komentarze polityczne 

Komentarze o mediach  

 

Filozofia
Dłuższe opracowanie

O pojęciu prawdy

Fundamentalizm i libertynizm

Mrzonki ateizmu

Opowiastki filozofujące

Krótkie myśli

Komentarze

O myśleniu twórczym

Liryka
Liryka fizyka

 

Droga życia

Przestrzeń

 

Blogi różne

Dlaczego wolne oprogramowanie...

Komentarze związane z etyką i psychologią

Komentarze o szkole i edukacji

 

Dlaczego wolne oprogramowanie i zasoby świata?

Dzisiaj uświadomiłem sobie jak wielkie znaczenie ma ruch wolnego oprogramowania. Do tej pory nie uświadamiałem sobie tego, a teraz ujrzałem problem w jasnym świetle. Wszystko przez drobną uwagę, jaką przeczytałem na jednym z blogów. Ktoś napisał, że jego Windows nagle zaczął wyświetlać informację o tym, że jest nielegalny. Użytkownik nie poczuwał się do bycia piratem, zgłosił sprawę do Microsoftu. I nawet nikt mu tam nie robił jakichś wyrzutów, ale ów użytkownik zdecydował się ostatecznie pożegnać z „jedynie słusznym oprogramowaniem M$” i zainstalować Linuksa.

Wtedy mnie tknęło. Co mi najbardziej przeszkadza w mojej pracy? - Sformułowałbym to prostu – BRAK JASNOŚCI CO DO STATUSU INFORMACJI, OPROGRAMOWANIA. Nawet nie chodzi o już o cenę. Ostatecznie bym zapłacił za coś, co na zapłatę zasługuje. Najgorsze jest co innego – oto coś piszę, używam jakiego elementu gdzieś tam z zasobów świata i NIE WIEM, co mi wolno z tym zrobić.

Podam przykład: chciałem opisać jeden z komercyjnych programów. Do tego przydałyby się zrzuty ekranu z tego programu. Wolno mi je zamieścić w swojej (komercyjnej) publikacji?... Ale gdzie mam szukać o tym informacji? Albo chcę użyć jakiejś ikony w tejże samej publikacji, na wskazanie jakiejś funkcji. Mogę jej użyć?...
A w ogóle opisując program, zamierzam podąć nazwę firmy – a może jest jakoś zastrzeżona?...

I jak tu pracować, jeśli co chwilę trzeba szukać informacji o statusie tego, co się opisuje, co jest przedmiotem działania?...
Wydaje mi się, ze dodatkowo wiele popsuła w tym zakresie firma Apple (nawet nie wiem do końca, czy mogę użyć tej nazwy, czy może bezpieczniej byłoby napisać „wielka amerykańska korporacja, której nazwa jest zgodna z nazwą znanego owocu”?), która jest wyjątkowo zazdrosna o wszystko, co wytwarza – design, nazwę, szczegóły techniczne, opisy i cokolwiek. W świecie, w którym wszystko jest jakoś tam zastrzeżone, nie sposób się sprawnie poruszać, nie sposób korzystać we własnej pracy. Bo co do drugiej czynności potrzebny byłby prawnik (bardzo dobry prawnik), który by wyjaśnił, czy użycie nazwy, rysunku, czy choćby kolejnego przecinka w tym kontekście nie łamie czyichś praw. A przecież nie znajomość prawa nikogo nie zwalnia z jego przestrzegania...

 

 Amerykański model - kasa za wszystko

Dlatego myślę, że amerykański model rozwoju gospodarczego się wypali. Bardzo szybko się wypali. Już teraz sektor prawny w USA jest wszechobecny, zawładnął niemal każdą dziedziną. Wszystko jest jakoś tam uwikłane w powinności, paragrafy, roszczenia, odszkodowania i pieniądze, wielkie pieniądze, bardzo wielkie pieniądze i bardzo wiele sporów prawnych. Jak to się tak dalej rozwinie, to za jakiś czas w USA 50% pracy ludzi będzie związane z sektorem prawnym – czyli nie tylko nieliczni ludzie będą coś produkować, a za to wielu będzie się wykłócać przed sądami o to, komu się należy co za to ktoś gdzieś wyprodukował, wymyślił. Będzie to gospodarka jednej wielkiej kłótni, megasporu wszystkich ze wszystkimi. I nie będzie czasu na inne zajęcia, na inną pracę.

Ale wracając do mojej wygody przy tworzeniu tekstów. Jeśli mam napisać dobry tekst, to muszę mieć swobodę, muszę pracować nad tematem, a nie poświęcać 80% czasu na wyszukiwanie informacji o statusie prawnym. Więc jeśli oto znam jakiś fakt, chcę się na niego powołać, to powinienem móc to zrobić i przejść do następnego zadania. Jeśli gdzieś pojawił się jakiś rysunek, to w jakiejś postaci mogę go użyć w opisie (no, może nie jako swój, ale przynajmniej z wyraźnym wskazaniem czyje to jest), a potem myśleć nad tym co dalej zrobić. Proste.

Szukam w pracy WOLNEJ PRZESTRZENI INFORMACYJNEJ - nie z powodu sknerstwa, a z powodów praktycznych, zdroworozsądkowych. Jeśli za każdym krokiem mojego działania miałaby się czaić jakaś prawna pułapka, to raczej zrezygnuję z działalności nowatorskiej, twórczej i pójdę hodować pietruszkę. Przynajmniej nie będę musiał się z nikim użerać.

Podobnie jak z prawami do nazw i obrazków, jest z patentami. Nie twierdzę, że patenty są całkiem złe. Owszem, zastosowane sensownie - np. do rozwiązań naprawdę kosztownych w przygotowaniu, wymagających specjalnych nakładów, spełniałyby pewną pozytywną rolę. Choćby w ten sposób, że zapewnią przychody tym podmiotom, które owe nakłady poniosły. Ale z patentami stało się źle – zbyt łatwo jest opatentować prawie wszystko. Zbyt łatwo jest zostać trollem patentowym, który zakłada pułapki na firmy twórcze, a potem żeruje na jakichś „własnościach” do uśmieszku w lewo, ściągania połowy danych ze zbioru, czy płaskiego kształtu telefonu. Tak nie powinno być, że wszystko (prawie) da się opatentować, a potem czerpać zyski (i psuć krew) firmom i ludziom, które rzeczywiście coś wytwarzają, coś mają do zaoferowania. Patentowa praktyka niestety jakoś rozminęła się ze zdrowym rozsądkiem.

Model biznesowy skupiający się na „własności intelektualnej” jest drogą do twórczo - biznesowej autodestrukcji świata. To tworzenie przyszłości, w której niewiele się konkretnie robi, a bez przerwy się tylko ustala kto komu z tytułu tej roboty będzie coś dłużny. I nie ma jak usunąć tej immanentnej wady biznesowego modelu z dominacją chciwości.

Dlatego biznes (szczególnie ten pasożytniczy, trolerski) powinien dokonać pewnego rodzaju samoograniczenia – ograniczenia do „posiadania” intelektualnego. Dla dobra ludzi, dla dobra świata, dla naszej przyszłości. To samoograniczenie zawiera element wyrzeczenia – bo rzeczywiście niejednokrotnie zakłóci to pewną zasadę sprawiedliwości – ktoś coś wymyśli, a inni z tego skorzystają, inni zgarną pieniądze. Ale przy dzisiejszym modelu, lansowanym głównie przez lobbystów i prawników w USA też tak mamy – tzn. też na pracy, kreatywności jednych zarabiają (niepotrzebnie, nie wnosząc nic dla ludzi) rzesze prawników, finansistów itp.

To co wyżej napisałem dotyczy mojej pracy – związanej zwykle z publikowaniem tekstów, myśli. Ale bardzo podobny, jeśli nie bardziej dotkliwy, problem dotyka twórców oprogramowania, czy projektantów sprzętu. Jakże często więcej wysiłku (i pieniędzy) kosztuje nie tyle samo wymyślanie produktu, niż wyszukiwanie, które z zastosowanych rozwiązań zostały opatentowane. I choć wiele z owych „uwłasnowionych” rozwiązań daje się obejść, użyć po prostu innych pomysłów, to dowiedzenie się, które momenty projektu mają „patentową minę” jest żmudne i pracochłonne. To wszystko razem bardzo podraża wynalazczość, bardzo hamuje postęp, bo tylko duże firmy są w stanie udźwignąć całość tej roboty – tzn. nie tylko projektować oprogramowanie i urządzenia, ale zatrudniać rzeszę prawników, którzy prześledzą patentowe utrudnienia. I tylko duże firmy są w stanie walczyć z patentowymi oskarżeniami. Ale właściwie to nawet te duże (nawet największe) firmy też tracą na takim układzie. Bo trole patentowe, czyli firmy w całości skupione na skupowaniu patentów, a potem pozywaniu firm wykorzystujących zawłaszczone patentem rozwiązania, najwięcej pieniędzy dostają właśnie od tuzów rynku.

Czy koniecznie trzeba na wszystkim zarabiać?...

Myślę, że trudno będzie zmiany przeforsować w USA – tam już wiele miliardów dolarów zostało zainwestowane w model „własnościowy”. I lobby z tym związane nie da sobie łatwo wydrzeć tych miliardów, jakie zarabia co roku, tam pewnie nie da skierować gospodarki na droge rozsądku. Ale można jeszcze nie dopuścić do przeszczepienia tego modelu do Europy. O to warto walczyć – o sensowną gospodarkę w Polsce, Europie. Niestety, amerykańscy lobbyści wciąż naciskają na europejskie rządy, aby wdrożyły model biznowy rodem z USA. Świadczą o tym walki w mediach i parlamentach dotyczących wdrożenia ustaw ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement), SOPA (Stop Online Piracy Act) i PIPA (Protect IP Act), mającym ograniczyć piractwo w Internecie. Co prawda w przypadku piractwa sprawa nie jest taka jednoznaczna i pewne elementy z ww. ustaw można uznać za pożyteczne, jednak problem jest tutaj szerszy, bo dotyczy ogólnie modelu opartego o własność intelektualną. Czy pomysł, idea w ogóle powinna stanowić czyjąś własność? Czy za sensowne uważamy uiszczanie opłat jakiejś firmie dlatego, że zakupiła ona „własność” i wyłączność synchronizacji poczty w telefonie komórkowym z komputerem?...
Bo w tle wciąż gdzieś tli się - na razie upadła - kwestia patentów na oprogramowanie.

Oczywiście wiele opisywanych problemów nigdy by nie powstało, gdyby nie zła praktyka sadów i biur patentowych amerykańskich, gdyby patenty przyznawano za rozwiązania rzeczywiście nowatorskie, wymagające dużych nakładów na badania, czy związane z rzeczywistym geniuszem twórcy. Niestety, pewni ludzie chcą zarabiać na wszystkim, gotowi są – niestety z pomocą organów prawa – zawłaszczać idee i rzeczy, które powinny być wspólnym dorobkiem ludzkości. Tacy ludzie i kierowane przez nich firmy uprawiają czyste pasożytnictwo i – dla dobra ludzkości – warto jest postawić tamę ich dążeniom. I dlatego też warto popierać ruchy wolności intelektualnej, wolnego oprogramowania, wolnych zasobów. Warto coś robić dla ludzi, a nie tylko dla pieniędzy...

 

Michał Dyszyński Warszawa 11 sierpnia 2012