Dział komentarzy i recenzji Słowa kluczowe - Wiesław Babik Filozofia (w) fizyce - Jarosław Kukowski Komentarze o szkole i edukacji Komentarze związane z etyką i psychylogią
Filozofia
Blogi różne Dlaczego wolne oprogramowanie... Komentarze związane z etyką i psychologią Komentarze o szkole i edukacji
|
Złote myśli
|
||||||||||
Struktury pojęciowej w ogóle się przekazać wprost - trzeba ją wypracować wysiłkiem umysłu i duchaTo co przekazujemy jedni drugim - to proste odczucia i proste fakty. To co głębsze, czyli to co rzeczywiście tworzy człowieka powstaje w duchu wolności serca i umysłu - nie da się wmusić, czy wyuczyć w sposób autorytarny. Bo mocą struktury rozumienia jest to jak głęboko sięga ona w poziom podświadomy i wolny. Dlatego postęp oparty na przymusie i posłuszeństwie "działa" tylko do pewnego etapu. Ten postęp żywi się wyłącznie tym, co jest umysłowi dane "z natury" - z instynktów, z archetypów myślenia. W sposób naturalny wiemy co to jest strach, ból, poniżenie, radość, tryumf. Aby te uczucia doznawać nie potrzebna jest żadna edukacja, żadne doskonalenie (choć też odnosi się to tylko do podstawowej postaci owych uczuć). Do takich też wrodzonych spraw może odnosić się posłuszeństwo. Zupełnie inaczej ma się sprawa z uczuciami i wartościami bardziej
subtelnymi - z poczuciem sprawiedliwości (rozumianym głębiej, niż
standardowe poczucie [nie]docenienia), z miłością, wielkodusznością,
mądrością. Bo w istocie nie bardzo wiadomo, co to znaczy np. "być
mądrym", albo "być sprawiedliwym". Nawet filozofowie na
ten temat się spierają, choć niemal każdy z nas w swoim umyśle
przeczuwa "kierunek" w którym należy szukać istoty sprawy. 10 grudnia 2002, uzupełnione 18 kwietnia 2003 O rygoryzmieWszelkie postacie rygoryzmu (w jakiejkolwiek postaci - etycznej, naukowej) opierają się na dwóch milczących założeniach:
Oba te założenia wydają mi się co najmniej naciągane, jeśli już nie całkowicie błędne. Dlatego uważam, że wszelkie skrajne postacie rygoryzmu są w istocie objawem pychy człowieka i skłonności do przypisywania sobie pełnej wiedzy o świecie. Człowiek świadomy swych ograniczeń musi wziąć pod uwagę margines błędu, niejasności, znalezienia się w sytuacji całkowicie nowej, niedostosowanej do posiadanej wiedzy. Ktoś powie: na tak, ale przecież jeśli nie będziemy
się sztywno trzymać zasad, to grozi nam relatywizm wszystkiego i łatwe
tłumaczenie sobie każdego zła jakie tylko będzie nam wygodne. Moim skromnym zdaniem, znacznie wyżej etycznie stającą postawą jest stawianie na szczycie hierarchii ważności PO PROSTU DOBRA i w konsekwencji szukanie go pełnią swojej mocy wszędzie tam gdzie człowiek się znajdzie. Taka postawa jest jednak trudniejsza od postawy rygorysty - wymaga ona stałej czujności, stałego weryfikowania swoich przemyśleń, ciągłego szukania i bycia w świadomości, że być może trzeba będzie w jakiejś sytuacji zadziałać niezależnie od znanych praw, jeśli nie dadzą się one dobrze dopasować do tego co nas spotkało. Taka postawa oznacza też otwarcie na wzrost naszego rozumienia dobra. Faktem jest też, że człowiek szukający dobra zawsze i wszędzie pozostanie w ciągłej niepewności, ciągle nie będzie wiedział czy zrobił dobrze, czy się pomylił i nie będzie miał prawa mówić ani myśleć o sobie, ze jest w 100% w porządku - co najwyżej może powiedzieć, że się rzeczywiście starał. Jednak postawa sztywnych nadrzędnych praw, niezależnych od wszystkiego jest oszukiwaniem się i próbą etycznej drogi na skróty, a to ostatecznie zemści się na człowieku i jego otoczeniu. Bo jedyne rzeczywiście niepodważalne wskazówki życiowe zawierają się w słowach: Prawda i Miłość. Konsekwencją pełnej lojalności jest zakłamanieLojalność jest jednym z najbardziej podstawowych elementów związków tak towarzyskich jak biznesowych. Bez niej zarówno gospodarka jak i prawie każda działalność grupowa nie mogłyby funkcjonować. Jednak w naszych trudnych czasach lojalność bardzo często staje się narzędziem dominacji, tyranii i oszukiwania ludzi. Dlatego chcę tu napisać parę słów o niebezpieczeństwach związanych z zagubieniem etycznych granic lojalności. Tym, którzy bezkrytycznie chwalą lojalność łatwo jest podać trudne do obalenia kontrprzykłady - m.in. lojalność w obrębie grup przestępczych, wobec hitlerowskich dowódców, czy wobec przełożonych - tyranów. Faktem jest, że ŚWIAT ZŁA WALCZY O NASZĄ LOJALNOŚĆ wszelkimi możliwymi środkami. Dla niego powinniśmy być lojalni (posłuszni) bez względu na to czy wiąże się z tym krzywda słabszych, oszustwo, niegodziwość. Wystarczy, że lojalność stanie się naczelną zasadą, absolutnie podporządkowującą inne, nawet "tylko w określonych sytuacjach". Ta lojalność przede wszystkim nakaże nam być niesprawiedliwym przede wszystkim wobec "obcych", czy jakichś tam "tamtych". Pamiętać jednak należy, że ową "obcość" będziemy ustalali nie my - sami zainteresowani, tylko ktoś na górze, kto "wie lepiej". I może się okazać, że pod ową obcość podpadnie wszystko, co będzie w danym momencie "potrzebne". Lojalność może wtedy zastąpić sumienie, a my staniemy się posłusznymi podwładnymi w najbardziej wygodny dla tyrana sposób - bo bez straszenia i przymusu, a z własnego wyboru. Oczywiście kluczem do tej naszej wytęsknionej przez autokratów lojalności jest skłonienie nas abyśmy przestali sami oceniać, abyśmy "w określonych przypadkach" wyłączyli w swoim umyśle funkcję o nazwie SUMIENIE. I tak też się dzieje: większość ludzi (choć najczęściej nieświadomie) uznaje priorytet wielu Ważnych Spraw i Idei nad sumieniem. Przykładami takich blokerów sumienia są przede wszystkim takie wielkie, wspaniałe i wzniosłe uczucia (a jakże!) jak Patriotyzm, Lojalność wobec przełożonych wojsku, a coraz częściej także poczucie więzi z firmą, która nas zatrudnia. Ogromne aspiracje do naszej lojalności ma także religia, choć najczęściej występuje tu w dwóch dość przeciwstawnych rolach - z jednej strony (przynajmniej w chrześcijaństwie) cały czas podkreśla znaczenie sumienia jako regulatora naszego postępowania, a z drugiej (nie przyznając się do tego oczywistego konfliktu dążeń) głosi cnotę posłuszeństwa - czyli rezygnacji z wyboru opartego o własny osąd na rzecz rozwiązań narzuconych z zewnątrz. Ów konflikt postaw chowa się zazwyczaj w podświadomości, dlatego
też w umysłach większości ludzi np. bezkrytyczny patriotyzm
znosi sprawiedliwość (patriotyzm rozumiem tu szerzej, niż zwykle
to się stosuje - czyli nie tylko w ujęciu narodowym ale np. jako
patriotyzm lokalny, patriotyzm sportowy, firmowy) - bo większość
ludzi gdzieś w głębi ducha uważa, że słusznym jest nieuzasadnione
lepsze traktowanie "swoich" w stosunku do obcych. Tak
rozumiany patriotyzm znosi uczciwość wewnętrzną - bo dla większości
należy ("należy", czyli jest to "dobre")
usprawiedliwiać złe uczynki własnej grupy, a podkreślać negatywne
strony działań "obcych". Bezkrytyczny patriotyzm znosi także
wolne poczucie piękna - bo uważa się, że bardziej moralne
jest, aby "podobało nam się" przede wszystkim NASZE. Ale u wielu z nas niezależne, wolne sumienie co jakiś
czas podnosi głowę i "dźga": a może powinienem był stanąć
w obronie szykanowanego kolegi? lub: uczestniczyłem w krzywdzeniu człowieka
w imię triumfu "naszych" nad "obcymi" - niby cel
szczytny abyśmy my tryumfowali, ale jakiś człowiek niewinnie cierpiał...". Jednak problem jest trudny - bo z jednej strony
lojalność kolidująca z wyborami wolnego sumienia staje się wrogiem
tegoż sumienia, jednak z drugiej zbyt "wolne" sumienie może
stać się sumieniem skrojonym na potrzeby naszego egoizmu, albo
lenistwa duchowego. Ja osobiście, w tym dylemacie Świat kontra umysł stoję na stanowisku, że jednak najpierw umysł. Bo co nam będzie po najmędrszej prawdzie, jeśli umysł mający ją przyjąć będzie zaburzony i słaby? - i tak tej prawdy nie zrozumiemy i nie wchłoniemy. Dlatego bardziej należy chronić porządku w naszych myślach, niż zgodności ze wspaniałymi ideami świata - owszem idee te muszą być przez umysł rozpatrywane, ale to ON (umysł) ma ostateczny osąd. Bo jeśli jakaś ważna idea do tego umysłu się nie dopasowała, to i tak nie da się jej do środka włożyć, bo nie będzie tam na nią miejsca. Jednocześnie oznacza to, że: Najwyższą władzą umysłu powinna być PRAWDA! I to prawda rozumiana tak, jak to MY ją rozumiemy! Tego co widzimy i czujemy nie wolno nam zakłamywać nawet, jeżeli wychodzi nam, że jesteśmy niezgodni z czymś tam ważnym i pożądanym (możemy mieć nadzieję, że w przyszłości sprawa owej niezgodności się wyjaśni, ale jeśli teraz tak nie jest, to nie wolno nam "picować" tego faktu udawaniem, że jest TAK, ale właściwie to NIE... żadna lojalność nie ma prawa niszczyć w nas rozumienia spraw! Jedyną drogą do zmiany naszego stanowiska może być uczciwe przekonanie, zrozumienie, poczucie zgodności w prawdzie. Zakłamywanie prawdy naszego umysłu w imię lojalności nie spowoduje wcale poprawienia myślenia w słusznym kierunku lecz "zaklajstrowanie" spornego obszaru w umyśle i nadanie mu błędnej etykietki. Zaś "pod spodem" w Warstwie Prawdy i Decyzji i tak będziemy myśleć po staremu. Bo przecież: Umysł i tak nie potrafi operować na obiektach, które nie są z nim zintegrowane. A wracając do lojalności - powinniśmy rozumieć i mieć kontrolę nad tym kiedy z tej lojalności musimy zrezygnować, kiedy kłóci się ona z wyższymi wartościami. Bo tylko uczciwy umysł potrafi dostrzec granice między dobrem a złem. A jeśli się taką pracę rozważenia rzeczy w prawdzie wykona - bez oszustw wewnętrznych, bez złych kompromisów - to jest szansa na to, że nasze działania zaczną się zbliżać do DOBRA. W przeciwnym wypadku nasz umysł będzie jak pies goniący własny ogon - raz lojalność, raz poczucie sprawiedliwości, potem znowu lojalność, ale to sumienie... itd. - bez rozwiązania, bezwolnie, aż w końcu może trafi się cwaniak, który za nas pomyśli i "uwolni" nas od konfliktów sumienia zamieniając w posłusznego wykonawcę. W tradycji chrześcijańskiej jest pojęcie "grzechu przeciw Duchowi Świętemu". Ten dziwny dla ateisty termin w istocie oznacza przede wszystkim świadome zakłamywanie swojego sumienia. A jak powiedział sam Chrystus ten rodzaj grzechu nikomu "nie zostanie odpuszczony". Jest w tym wielka mądrość i wydaje mi się, że owo religijne ostrzeżenie ma swoje znaczenie nie tylko dla wierzących, ale dla każdego myślącego człowieka. Oznacza ono, że niszczenie tkanki umysłu i sumienia, głębokich pokładów uczuć i rozumienia świata można uznać za niszczenie samego ducha człowieka i szansy na jego rozwój . Wszak bez możliwości dotarcia do tego co naprawdę myśli i czuje stanę się on jedynie bezwolną powłoką, duchowym zombie. Bo.... Jeśli lojalność względem grupy społecznej czy ideologicznej zabierze mi moją uczciwość wewnętrzną, to w jaki sposób powiem czemukolwiek "tak", albo "nie"?Czym (jakim fragmentem mojego umysłu) będę w takiej sytuacji miał prawo powiedzieć: akceptuję, pragnę, uważam, odrzucam, kocham? Czym, jeśli sprzedałem swoje wewnętrzne prawo do prawdy? Jeśli
choć raz komukolwiek, z jakiegokolwiek powodu obiecam, że "prawdą dla
mnie jest coś czego nie rozumiem i nie czuję, ale mądrzejsi lub
lepsi powiedzieli", to skłamię - bo ta wewnętrzna (a nakazom
niedostępna) część mnie dalej myśli tak jak umie i potrafi, a nie jak
jej nakazano. Ale jednocześnie, jeśli uznam zewnętrznie, że sprawa
prawdy na ten temat jest "załatwiona" to zostawię kłamstwo w
swoim sercu i umyśle po wsze czasy... Każde podporządkowanie w głębi ducha jest z natury sprzeczne z istotą etyki OSOBYBo tym - czym objawia się OSOBA jest jej wolny wybór. Bez możliwości wyboru – nie ma osoby – jest program, mechanizm. I dokładnie w tym stopniu w jakim zakłócamy osobie jej wolność wyboru - w tym samym stopniu odbieramy jej osobowe prawa - stawiamy ją na równi z maszyną. Jeśli człowieka zmuszamy do określonego wyboru (także w odniesieniu do dobrych rzeczy) - czy to szantażem, czy oszustwem, czy też inną formą nacisku ograniczającą wolność, do dokładnie w tym stopniu w jakim owo zakłócenie wolności działa - dokładnie w tym stopniu wybór staje nieważny z etycznego punktu widzenia. Można to zilustrować takim liczbowym przykładem - modelową i najprostszą sytuacją wyboru jest (w przypadku gdy mamy dwie możliwości) podział + 50% na - 50% - w tej sytuacji wolność wynosi 100% i wybór jest w 100% ważny. Jeśli teraz szantażem i naciskiem spowodujemy, że wybór zmieni swoje proporcje na + 20% do - 80%, to oznacza, że obszar wolnego wyboru skurczył się do + 20% do - 20% (razem 40%), zaś pozostałe 60% zostało już zdecydowane "gdzie indziej", jest nieważne i w wyborze nie bierze udziału. Oznacza to też, że odebraliśmy osobie 60% jej wolności i godności osoby. Dlatego wszelkie autorytarno - totalitarne systemu etyczne są... nieetyczne - dokładnie w stopniu w jakim są autorytarne i totalitarne - w stopniu w jakim odbierają ludziom wolność wyboru. Bo żadna decyzja, jakiejkolwiek istoty myślącej, która nie powstała w oparciu o wybór nie zmienia nic w kategorii wartości wyższych - ona co prawda dalej istnieje w realnym świecie jako fakt, lecz jest etycznie neutralna. Dlatego też wszystkie wymuszone, wyszantażowane "dobra" mogą być oceniane (w odniesieniu do danej osoby) tylko w kategoriach pozaetycznych - jako procesy zdeterminowane, podlegające żelaznym prawom przyczyny i skutku - one pozostają w sferze, do której pojęcie dobra i zła się nie odnosi. Powyższe rozumowanie w pewnym stopniu wyjaśnia dlaczego na świecie, w którym istnieją wartości etyczne musi istnieć zło. Tylko dzięki istnieniu zła może tworzyć się dobro. Bo zło, jako przeciwmożliwość daje szansę na wybór, a tylko rzeczywiście dokonany dobry wybór staje się wartością osoby. Jest to jednocześnie powód, dla którego dobro i zło muszą sięgać poza obszar rozumu - bo gdyby wybór dawało się wykalkulować, to ta kalkulacja stała by się elementem deterministycznym i w konsekwencji odebrała by wyborowi wolność (choćby w jakimś stopniu). Jednocześnie jednak to przeciwstawienie się rozumowi i sensowi, oznacza konieczność wyrzucenia człowieka w obszar ignorancji, zaś zakłócenie harmonii istnienia wywoła cierpienie. Wiele systemów religijnych próbuje "pomóc" w dokonywaniu dobrych wyborów poprzez wymuszenie na wiernych określonych zachowań. W sposób automatyczny te wymuszone zachowania stają się wykluczone z osądu etycznego - dokładnie w stopniu w jakim były wymuszone. Dlatego jedynym efektem (z punktu widzenia etycznego) działania tych systemów będzie... strata czasu - one po prostu odwleką w czasie momenty w których wybory zostaną dokonane, aby mogły być ocenione. W ten sposób totalitaryzm "zamula" przestrzeń etyczną świata. Wydaje się więc, że jedyną szansą dla duchowych nauczycieli, jeśli chcieliby zmniejszać zło i cierpienie na świecie, wydaje się co najwyżej przyspieszenie ludzkiego dojrzewania w wolności - czyli ukazywanie konsekwencji wyborów oparte o pokorę wobec wolności osoby. Tylko dzięki takiemu uczciwemu ukazaniu prawdy o sprawach - z uwzględnieniem zarówno ich pozytywnych i negatywnych elementów - ilość dokonywanych rzeczywiście wolnych wyborów będzie się zwiększała. I jeszcze jedno - jest pewien rodzaj zgodności, który częściowo podporządkowuje osoby, zachowując jednak ich wolność – jest to zgodność na płaszczyźnie ducha i idei i zgodność, która jak najmniej narusza świętość OSOBY (czytaj wolności wyboru) drugiego człowieka. Tą ideą dającą jednostkom dostęp do innych jednostek, odbywający się na zasadach pewnej synchronizacji dążeń różnych osób jest miłość. 18 listopada 2002 O wartości wrażliwościNiektórzy mają zbyt słabą wrażliwość i siłę ducha, aby poczuć co piękne, co jest dobre i mądre. Dlatego szukają sobie czegoś, co im to podpowie. Najprościej jest im ujrzeć piękno, jeśli trzeba za nie zapłacić, jeśli zwróci na nie uwagę ktoś "ważny". Jednak człowiek z otwartym umysłem i duchem po prostu widzi dobro i piękno, tam gdzie ono jest, nie szuka dla tych spostrzeżeń dodatkowego potwierdzenia. Pozostali... - cóż muszą zadowolić się tym co modne, "na czasie", co "się robi", a często prawdziwy, najwspanialszy klejnot tego świata będą mieli na wyciągnięcie ręki, tylko go nie zauważą. Ale jest i negatywna strona samodzielnego widzenia dobra i piękna - lepiej widać też zło i kłamstwo, a poza tym na wielkość umysłu i ducha trzeba sobie zapracować. W świecie automatycznej akceptacji wartości nie istniejąWiększość osób pragnie aby być słuchanymi i
akceptowanymi. Duża część z nich pragnie wręcz zmusić innych do
przyjęcia ich słów i osoby. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy
rzeczywiście uda się stworzyć takie warunki automatycznej akceptacji.
Bo jeżeli ktoś MUSI przyjąć nasze słowa, to - z jednej strony - robi
się "fajnie" - nikt nie może nam zaprzeczyć, jesteśmy u władzy.
Tryumfujemy. Jednak z drugiej strony po przyjęciu iluś tam
automatycznych hołdach na naszą cześć (naszej wiedzy, czy czego
tam...) zacznie nas nieuchronnie dręczyć pytanie: czy wymuszona
akceptacja ma jakąkolwiek wartość? A czy córka prezydenta (nawet bardzo ładna) ogłoszona odgórnie kolejną miss kraju w którym rządzi ów prezydent, byłaby w świadomości ludzi uważana za rzeczywiście najpiękniejszą? I tak wszyscy szeptaliby po kątach, że tytuł ma dzięki stanowisku ojca. Trudno jest się pogodzić z możliwością odrzucenia, jednak automatyczne zagwarantowanie sobie zwycięstwa wcale nie rozwiązuje sprawy - w życiu jesteśmy więc skazani na rozdarcie - tylko to co kosztuje i wyłania się z przeciwieństw ma wartość. Ale jeśli kosztuje, to niestety, trzeba się o to pomęczyć. Faktem jest, że spotykamy nieraz ludzi upajających się takimi wymuszonymi hołdami - w ten sposób postępują tyrani, dręczyciele, czy nudziarze zamęczający otoczenie opowieściami o swoich sukcesach. Są być może zbyt słabi, by pogodzić się z możliwością odrzucenia, a jednocześnie zbyt ambitni i niecierpliwi by się o nie uczciwie starać. Wolą więc kłamstwo - trochę wobec otoczenia, choć chyba w większym stopniu wobec samych siebie. Najczęściej budzą litość, czasem irytację. Wartość prawdy jaką posiadamy w naszym umyśle można by zmierzyć ilością skierowanych na nią ataków ze poszukującego intelektu. Jeśli Prawda się tym atakom oparła - to jest wartościowa, jeśli nie, lub jeśli tych ataków w ogóle nie było, to nie mamy do czynienia z prawdą, a jedynie z jakimiś "określeniami", które (jeszcze?) nie znalazły sobie miejsca do umysłu człowieka. Walka o słowaTo zadziwiające jaką moc w umysłach mają słowa -
one odchodzą od swych pierwotnych znaczeń i zaczynają żyć niezależnie. Inna znana historia tego typu pochodzi z ostatnich lat, a związana jest z propagowaniem określenia "xxxxx inaczej". Zaoferowano nam "sprawnych inaczej", "kochających inaczej", a później już pomysłowość ludzka dorobiła i "uczciwych inaczej", "inteligentnych inaczej" itd. Gdzieś ktoś chciał na początku naprawić świat poprzez zamazywanie znaczenia słów. Że niby kaleka, to brzydko, więc "sprawny inaczej". Tak jakby w samych nazwach zawarty jest problem akceptacji kalectwa przez społeczeństwo. Cóż, niektórzy pewnie wierzą dalej, że zwykła zmiana słów spowoduje, że cham i gbur zapała szacunkiem do ludzi upośledzonych przez los.... Tymczasem ktoś kto wyrasta z ducha prawdy nie będzie
traktował słów inaczej, niż jako bramy do treści. Bo słowa
same w sobie są jedynie dźwiękami, znakami pisarskimi - one jeszcze nic
nie znaczą. Dopiero umysł buduje z tych słów znaczenia - buduje - jak
potrafi. Jeżeli ktoś ma na tyle nieżyczliwe usposobienie, że gardzi
ludźmi upośledzonymi, to oszukiwanie go za pomocą zamiany słów
niewiele da - tutaj trzeba postarać się o zmianę jego podejścia
do życia. Słowa i pojęcia powstawały w bardzo różnych warunkach i często sugerują błędne znaczenia i sytuacje - przykłady: "fale eteru" - już od ponad 100 lat wiadomo, że ośrodek przenoszenia fal pierwotnie zwany eterem - nie istnieje, "iść na koniec świata" - a przecież Ziemia jest kulą itp. To, że mamy na coś słowo, wcale nie oznacza, że za tym słowem kryje się sensowna treść, a z kolei istnieje niezliczona ilość sensownych treści, dla których nie wymyślono słów. Niesprzeczne z resztą wiedzy, logiczne dobranie znaczeń dla słów i określeń wymaga dużej mocy intelektu i uczuć - nieraz trzeba się świadomie oderwać od tego jak funkcjonuje dane słowo w naszych emocjach, w kreowaniu związków między ludźmi itp. I trzeba szukać tego sensu wbrew pierwszym podpowiedziom i powierzchownemu zrozumieniu. A niestety - nasz umysł "klei się" do przyjemnych mu znaczeń słów - sprawiedliwość - tak, żebym ja nie stracił..., prawda - tak, ta którą ja zrozumiałem i głoszę. Dlatego szukanie znaczeń niezależnych od uczuć wymaga sporej pracy - przede wszystkim serca, ale i umysłu. Jednak tylko takie niezależne znaczenia pozwalają nam wyrwać się z zamkniętego kręgu pogoni za tym co łatwe do zaakceptowania i ostatecznie przenoszą do świata zrozumienia otaczających nas zjawisk. Parę dywagacji na temat życiowego sukcesuWiększość ludzi zapytanych o to co uważa za spełnienie swojego życia, na czołowym miejscu wymieni sukces. Jednak "czym" jest ten sukces? - właściwie nie bardzo wiadomo. Chyba pierwszym kandydatem do miana sukcesu byłby sukces finansowy - mieć znacznie więcej niż inni - to jest "to". Gdzieś w pobliżu jako sukces uznano by pewnie pozycję społeczną, tytuły naukowe, sławę. I pewnie mało kto sukcesem nazwałby taki stan, w którym
ktoś z radością każdego dnia robi to co lubi i co uważa za słuszne;
w szczególności jeżeli nie dostaje za to poważnych pieniędzy i nie
jest zauważany przez innych ludzi. A przecież jeżeli ja się dobrze
czuję, to co mnie obchodzi fakt, że ktoś mnie uznał za nieudacznika,
czy nawet myśli, że jestem nieszczęśliwy, bo nie spełniam jego
kryteriów szczęścia? - cóż, jego problem... Gdzieś na naszej mapie uczuć i umysłu tworzą się
dwie kategorie - przyjemności i satysfakcji. Jednak, wbrew
podobieństwom nie są ona tym samym obszarem, choć silnie na siebie wpływają;
a, co ciekawe, najczęściej wypływają one z innych źródeł. W ostatecznym rozrachunku spodziewamy się jednak, że osiągnięta po trudach satysfakcja da nam wielką przyjemność. Ale czy tak będzie rzeczywiście? Czy często nie gonimy ułudy? Obserwowanie ludzi, którzy z mozołem i poświęceniem szturmują każdego dnia typowe twierdze świata ambicji - uznanie i pieniądze, skłania mnie do wniosku, że chwile poczucia spełnienia są dla nich rzadkością. Zazwyczaj tuż po zdobyciu jednego celu pojawia się jakiś nowy - jakby jakiś złośliwy porządkowy z obsługi ich życiowych celów wciąż w umyśle podwyższał tę poprzeczkę. Po wypracowaniu jednego miliona, walczy się o drugi; po jednym wygranym konkursie, czas na kolejny. A gdzie w końcu ta przyjemność? - jeśli jest, to najczęściej trwa krótko. Ale wcale nie chcę tu moralizować w stylu: czy to "dobrze czy źle" być ambitnym... Dzięki ambicji wykonano w końcu wiele użytecznej pracy. Cel tej refleksji jest bardziej egoistyczny - zadaję sobie pytanie: jaka droga życiowa zapewnia człowiekowi ostatecznie więcej pozytywnych, budujących pobudzeń nerwów, więcej poczucia osobistej "pełni życia". Bo może to tak właśnie trzeba? - bez tchu gonić za
kolejnym celem - większa wydajność, dochody, udział w rynku; może też
ładniej mieszkać, "bywać" w lepszych miejscach, lepiej jadać... A wybór jest nie do uniknięcia! Kto wydusza z siebie ostatki sił na 400 metrowej bieżni, nie zauważy piękności swojego życia obserwującej go z trybun, a kto zasłuchał się w ciszę poranka, ten nie zrozumie w tej chwili szaleństwa adrenaliny w żyłach. Czyżby więc było i tak wszystko jedno? - ja wierzę, że nie. Co lepiej?Egoizm, altruizm - są to jakieś wybory. I co więc jest "lepiej"?- może lepiej jest
być mądrym? - ale może lepiej być głupim?...Lepiej odczuwać bogactwo
świata, a wraz z nim czuć większe cierpienie, czy też stać się
twardogłowym s..synem, mieć cały świat w d... i zapić się gdzieś w
knajpie za skradzione pieniądze? A może jeszcze parę pytań? A może ktoś wie co "lepiej"? Lub jak być prawdziwym egoistą?
Tam gdzie wszystko jest złe, tam nic nie jest złeJeśli wszystko jest czarne, to przestajemy już zauważać czerń - staje się ona TŁEM. Widzisz kropkę w środku tego żółtego kwadratu? Dlatego:
Stara wschodnia zasada równowagi Jang i Jin jest prawdą, której nie da się obejść. Umysł człowieka (choć ogólnie wszystkich istot obdarzonych mózgiem) dostrzega przede wszystkim różnice, co wynika z ekonomii postrzegania. A fakt ten wyznacza swoiste granice możliwości poznania i zrozumienia. Moc ducha człowiekaMoc ducha człowieka, w dużym stopniu wynika z tego jak daleko jego umysł potrafi pożeglować po oceanie prawdy. Niektórzy nie są w stanie opuścić maleńkiej wysepki ich przyzwyczajeń, pragnień, znanych "prawd" i uczuć. Bo rzeczywiście niemało wysiłku kosztuje zrozumienie czegoś, co tkwi aktualnie poza nami, zaakceptowanie tego, że świat nie jest na naszą modłę. A przede wszystkim męcząca jest konieczność przystosowywania się do zmian, do tego, że być może nasz kolejny "życiowy pewnik" już jutro okaże się niedoskonały i trzeba go będzie poprawić, lub nawet gruntownie przebudować. Dostosowywanie się do wymogów prawdy boli, męczy, czasami wręcz wyniszcza duchowo. Jednak tkwienie w świecie złudzeń też ma swoją cenę - trzeba wciąż borykać się przykrościami widzenia niezgodności z wyidealizowanym obrazem, trzeba ciągle "pracować" nad tworzeniem dla siebie i innych kolejnych kłamstw, ułatwiających przełknięcie nowych niewygodnych faktów. Trzeba też będzie ponieść skutki wielu błędnych decyzji jakie wynikną z naszej zaprogramowanej sobie głupoty. Czy można powiedzieć co lepsze? |
|||||||||||
Kącik
nawigacyjny: |