Eseje (wersja stara)

 Nowsze moje przemyślenia znajdują się w innym pliku.

 

Do tego, aby móc myśleć o sobie źle trzeba sporej siły ducha

- bo nie ma sensu katować się zbytnio myślami negatywnymi, gdy ich efektem jest wyłącznie wewnętrzna destrukcja. Jednak im bardziej potrafimy odejść od natrętnej potrzeby pozytywnego (ale także od "obowiązku" negatywnego!) oceniania siebie, tym większą mamy szansę, na ujrzenie siebie takimi, jacy naprawdę jesteśmy. A gdy już wiele o sobie zrozumiemy, wtedy też i wiele będziemy mogli udoskonalić. Jednak dopóki nasze uczucia, broniąc się, "hałasują" niemożliwie przy każdej sugestii, że coś w nas jest złe, dopóty będziemy błądzić w ciemnościach, nie wiedząc jak to z nami jest naprawdę...
Z drugiej strony bez sensu jest programowe wmawianie sobie zła i "grzeszności" na każdym kroku (tak np. niestety próbuje to nam wmówić część kaznodziei). Jesteśmy źli w tym w czym rzeczywiście jesteśmy i jesteśmy dobrzy tak jak rzeczywiście nam się to udało. Wmawianie sobie z przesadą określonego podejścia do swoich uczynków może czasami podziałać jako półśrodek, lecz na dłuższą metą zahamuje rozwój naszej wiedzy o sobie i świecie... 26 kwietnia 2002

Są takie obszary w przestrzeni ludzkiego bytowania, które są niewrażliwe na fakt posiadania władzy, albo pieniędzy

Tymi obszarami są Prawda i Miłość (ta napisana przez duże "M"). Wiem, że to brzmi jak kolejne bajanie nawiedzonych idealistów, ale dla mnie jest to pewna rzeczywistość, a właściwie logika istnienia.

W sumie, jeśli chodzi o Prawdę, to wydaje się nawet, że to stwierdzenie, to banał - w końcu przecież za żadne pieniądze nie da się spowodować, żeby 2+2 zaczęło się równać np. 7. Jednak obserwując ludzi, zauważam ciągle, że w psychice naszego gatunku leży jakieś wrodzone przeświadczenie, że np. jak się innych zmusi do mówienia dobrze o kimś, to będzie to oznaczać, że ów ktoś jest rzeczywiście dobry.

Jako przykład podam pewne moje stare rozgrywki w szachy z kolegą - graliśmy tylko we dwoje, nikt się do naszej gry nie wtrącał i w związku z tym powinno wydawać się oczywiste, że oszukanie w jakikolwiek sposób nic nikomu nie da. Bo niby co miałoby dać? - o pieniądze nie graliśmy, o prestiż przed kimkolwiek - też nie.
Tymczasem faktem jest, że wspomniany kolega próbował wymusić na mnie uznanie wygranej w sytuacjach nierównego traktowania - np. uważał, że on może cofnąć ruch, a ja nie - i, co ciekawe, uważał, że dalej wygrana osiągnięta na tych warunkach miała być prawdziwą wygraną!
Pozostaje więc pytanie: przed kim on wygrywał - tak nie do końca uczciwie? - przede mną? - chyba nie, bo ja przecież znałem fakt nierówności w tej sytuacji, przed sobą? -...????

W podobny sposób zapewne tyrani zmuszający ludzi do niezasłużonych hołdów wierzą, że te wymuszone hołdy rzeczywiście świadczą na ich korzyść - gdzieś w zakamarkach umysłu siedzi w nas przekonanie, że jeśli wymusiliśmy na kimś słowa hołdu i akceptacji dla nas, to staliśmy się godni tego hołdu i akceptacji. Jednym słowem - w naszym umyśle, jest jakaś tendencja do zwalczania prawdy za pomocą przemocy i oszustw, jest wiara, że tak spreparowana "Prawda" dalej jest Prawdą.
Tylko nieliczni ludzie mają w sobie świadomość, poczucie, czy nie wiem jak to nazwać, że nawet gdyby cały świat uważał mnie za kogoś tam, to jeśli jest to nieprawda, to jest to rzeczywiście nieprawda! I nawet gdyby wszystkie pieniądze świata wydać na fakt ukrycia Prawdy o najbardziej nawet błahej sprawie, to przecież i tak nic to nie da jeśli rzeczywistość jest inna!
Ja z tego wyciągam wniosek, że nasza kaleka człowiecza świadomość tkwi w fałszu głębiej niż to jesteśmy w stanie pojąć - większość z nas wierzy, że Prawdę można pokonać zwykłym sprzeciwem wobec jej uznania.
Z drugiej strony wydaje się być zadziwiające, że taki nonsens ludzkiej natury się uchował ewolucyjnie. Choć może to i nie jest takie dziwne, bo świat pojęć człowieka wywodzi się przede wszystkim z emocji - a rozum jest tym emocjom raczej wtórny. W związku z tym ważniejsza dla przetrwania jednostki jest np. wiara w to, "że się uda", mimo bardzo nikłej szansie na sukces, niż chłodna ocena, że przy stawce 1 do 1000 lepiej jest siąść i czekać na najgorsze niż męczyć się walką.

Podobne jest z miłością - wiele osób sądzi, że pieniędzmi można kupić miłość - i pewnie częściowo tak, jeśli za miłość uznamy fakt pewnej zależności, czasem podziwu, czy jakichś tam form wyrachowanej lojalności. Jednak taka miłość nie dotyka nawet tej miłości przez duże "M" - miłości opartej o wolny, uczciwy wybór. Wolny i uczciwy u mnie oznacza po prostu, że przesłankami do niego jest to co od człowieka kochanego bezpośrednio pochodzi, a nie jest wtrętem zewnętrznym. Chodzi mi więc o miłość która wynika z tego, że ktoś czuje, że rzeczywiście jest mu z tą drugą osobą dobrze (z "osobą", czyli w większości niezależnie od tego w jakim domu i samochodzie, z jakimi znajomymi i z jakim prestiżem), że podziwia ona i szanuje cechy osoby, a nie faktu, że ma fajnych, wysoko postawionych przyjaciół, że pragnie z osobą przebywać, a nie przede wszystkim z warunkami zewnętrznymi jakie ona stwarza. A w końcu nawet jeżeli uda się nam kogoś sprytnie zwieść, tak że będzie on myślał, że jakieś miłe, interesujące, budujące wrażenia zawdzięcza nam, którzy sprytnie sobie owe zasługi przywłaszczyliśmy, to i tak będzie gryzł nas robak wątpliwości. Gdzieś w zakamarkach świadomości pozostanie myśl, że ów oszukany nas nie kocha, bo w końcu nie miał szansy podjąć uczciwej decyzji o tej miłości.

Tak więc miłość oszukana, wymuszona, wyłudzona nie jest według mnie miłością prawdziwą.

Triumf porażki i porażka triumfu

W „zwykłym” ludzkim świecie oczywiste jest co jest porażką, a co triumfem: nieprzyjaciele upokorzeni – triumf; ja niedoceniony, zapomniany, znieważony – porażka.

Tymczasem gdzieś w głębi zrozumienia sprawa nie jest tak oczywista. Zacznijmy od porażki – jeśli aktualnie nikt mnie nie ceni, otoczenie ma za nic moje potrzeby i zdanie, a ja sam cierpię biedę – czy to już jest porażka? Otóż dla mnie nie! – to byłaby porażka, gdybym uznał, że negatywna ocena innych ludzi ma decydujące znaczenie wobec tego KIM jestem. Jeśli mimo tych przeciwności, czuję, że prawda jest po mojej stronie i akceptuję niezrozumienie jako normalny objaw niewiedzy ludzi, to nie jestem w stanie porażki. Owszem, czuję się niedoceniony, ale bardziej jest to problem tych ludzi, którzy nie są w stanie zobaczyć prawdy, niż mój, skoro w rzeczywistości jestem w porządku. Mało tego – gdybym w tym stanie niedocenienia bardzo pragnął akceptacji ludzi, to stawiałbym pod znakiem zapytania wartość mojej prawdy – bo w końcu o co tu tak naprawdę chodzi: o PRAWDĘ, czy o uznanie? – jeśli o uznanie, tzn. że moja prawda jest słaba i muszę ją „podpierać” uznaniem. Dlatego dla mnie, porażka którą potrafię znosić z godnością jest WIELKIM SUKCESEM, nawet większym niż sukces uznania przez ludzi. 

A jeśli chodzi o sam sukces? – czy sukces uznania przez ludzi jest prawdziwym „sukcesem prawdy”? – może być, ale nie musi. Bo jeżeli dążyłem do uznania dla niego samego, to postawiłem po znakiem zapytania to co jest PRAWDĄ NIEZALEŻNĄ OD CZYJEGOKOLWIEK WIDZIMISIĘ. Oznaczałoby to, że tak naprawdę wątpię w tę niezależną prawdę i chcę się zadowolić jej namiastką, ochłapem rzuconym mi przez niezorientowane otoczenie. Jeśli tak, mój sukces wśród ludzi jest porażką prawdy. Jednak nie zawsze tak być musi – jeśli moja świadomość prawdy nie zmieniła się z powodu uznania przez ludzi, to oznacza, że prawda ta NIE BYŁA NA SPRZEDAŻ NA TARGOWISKU PRÓŻNOŚCI. Czyli sukces wewnętrzny, duchowy jest (może czasami przypadkowo) powiązany z sukcesem uznania przez ludzi. środa, 27 lutego 2002

Dobro i zło są na pierwszy rzut oka prawie nie do rozróżnienia

Jedno i drugie operuje radością, i smutkiem, bólem, i wytchnieniem, spełnieniem pragnień, i ich zaprzeczeniem. Tak człowiek dobry jak i zły mają swoje troski, radości, swój trud, odpoczynek i satysfakcję. Nawet wydawałoby się doskonały sposób na ich rozróżnienie jakim jest słynne 10 przykazań zawodzi, bo są źli ludzie, gnębiący w wyrafinowany sposób otoczenie przez godziny, dni i lata, wcale nie kradnąc i nie zabijając. Można być okrutnym tyranem:
bez żadnego kłamstwa - wystarczy mówić prawdę (!!!) tylko wtedy, gdy Prawda ta najbardziej boli i niszczy
będąc drobiazgowo uczciwym w finansach – wystarczy wyliczać bliźnim skrupulatnie wszystko co zrobili, bądź nie zrobili i tylko nie „zauważać” ich trudu i wyrzeczeń.
bez zabijania – wystarczy milczeć, gdy trzeba powiedzieć słowa otuchy, lub głosić natrętne komunały, gdy inni są na krawędzi załamania.
w pełnych oznakach uszanowania bliźnim można być katem – wystarczy okazywać ten szacunek „zimno”, z podtekstem pogardy, czy czysto obowiązkowej grzeczności.
bez pożądania niczego można zatruć innym życie – wystarczy katować otoczenie swoją „wyższością” ponad ich ludzkie potrzeby i karcącą niewrażliwością na uczucia.
w ciężkiej pracy i trudzie – ileż to wysiłku kosztuje przygotowanie wojny, czy zamachu terrorystycznego.
w „bogobojności” – wielu tyranów zaczynało dzień od modlitwy, a w swoich działaniach podpierało się religią.

I nie da się wymyślić żadnych drobiazgowych przykazań, które uchronią nas przed natarczywością zła pod pozorem dobra. Nie ma sensu tworzenie przykazań w stylu: „nie będziesz patrzał niechętnie, na bliźniego swego gdy sobie na to nie zasłużył i nie będziesz znacząco chrząkał, żeby mu dokuczyć...”.

Bo tak naprawdę „drzewo poznacie po owocach”. Dobro i zło w takim samym stopniu jak z samych uczynków, wynikają z ich struktury:
czy przed radzeniem czy karceniem, staramy się zrozumieć osobę, która robi źle i czy rzeczywiście zależy nam na jej poprawie, czy też chodzi o wykazanie swojej wyższości?
czy pomagając robimy to tak, aby poniżyć drugą osobę, lub „wyciągnąć” z niej korzyści, czy też najpierw stawiamy jej dobro?

Sprawę komplikuje fakt, że bardzo rzadko wiadomo z góry jakie będą efekty naszego działania – dlatego dobro jest związane z czujnością na każdym etapie – czasami trzeba być upartym, mimo, że inni nie widzą w naszym działaniu sensu, ale czasami trzeba zrezygnować z celu realizowanego przez lata, gdy okazuje się, że źle oceniliśmy sytuację. Istotą dobra jest nie tyle spełnianie prostych reguł, co nieustanna TWÓRCZOŚĆ w budowaniu pokoju, zrozumienia, przebaczenia i w przekraczaniu słabości.

Niektórzy myślą, że istotą etyki i wychowania jest posłuszeństwo. Ale to nieprawda. Istotą etycznego postępowania jest wdrażanie do dobrego postępowania wynikającego z WYBORU – WOLNEGO i ŚWIADOMEGO!

Dlatego wychowywanie dzieci oparte przede wszystkim na posłuszeństwie, to w istocie „przeczekiwanie” okresu trudności i chyba liczenie na to, że dzieci (małe czy duże...) nigdy nie dorosną i nigdy nie będą podejmować prawdziwych decyzji - to tworzenie osobników nieodpowiedzialnych i niedostosowanych do samodzielnego tworzenia dobra. Jednocześnie jest to wzięcie na siebie odpowiedzialności za czyny tych dorosłych (tylko metrykalnie, bo duchowo ciągle dziecięcych) już dzieci w sytuacjach, gdy będą one dokonane pod wpływem czynników zewnętrznych – osób, instytucji, grup społecznych. A te osoby czy instytucje dość często będą chciały wykorzystać ową skłonność do posłuszeństwa i brak umiejętności własnej oceny sytuacji naszych „pociech”.  wtorek, 22 stycznia 2002

O świadomości przyjęcia i odrzucenia

Świadomemu i wolnemu przyjęciu czegoś (czyli gdy to zrozumiem i przemyślę) bliżej jest do świadomego i wolnego odrzucenia (gdy też daną rzecz przemyślałem, ale ostatecznie z jakiegoś powodu uznałem, że to nie to), niż deklaratywnego zaakceptowania nie opartego na rzetelnej wiedzy i zrozumieniu (a więc sytuacji, gdy tylko mówię "przyjmuję", ale tak naprawdę nie wiem o co chodzi).
Jest tak, ponieważ dokonywanie wyborów (w pełnym sensie tego słowa) opiera się na ważeniu argumentów - często jeden z nich przeważa, ale nawet po odrzuceniu jakiegoś twierdzenia zawsze zostaje w świadomości część argumentów za odrzucaną sprawą. Człowiek nieświadomy swojego wyboru nie zna tych argumentów "za" i najczęściej w ogóle nie wie co wybrał - a raczej słowo "wybrał" nie bardzo tu pasuje.
Bo jeśli ten "wybór" został dokonany dla zaspokojenia czyichś żądań, z posłuszeństwa wobec autorytetu, to lepiej jest powiedzieć, że "olał sprawę dla świętego spokoju" i UDAŁ PRZED SOBĄ, że a może jest TAK JAK ONI SOBIE CHCĄ?...

Z kolei przypadek, że ktoś "wybrał" bez przemyślenia, ale i bez nacisków z zewnętrz, tez nie jest w istocie wyborem, bo oznacza to, że pokierował nim przypadkowy impuls, czyli też nie "wybrał" lecz w istocie wylosował sobie wybór.
Ta więc jedynym PRAWDZIWYM wyborem jest wybór wolny i świadomy czyli wynikający z przemyślenia i zaakceptowania konsekwencji sprawy.
.  9 stycznia 2002 (poprawione 15 lutego 2002)

Pochwała bałaganu

Ten tytuł jest trochę przesadzony, bo w istocie nie tyle chcę bałagan chwalić co usprawiedliwić.

Ale wracając do rzeczy - większość ludzi piętnuje jednoznacznie bałagan jako objaw niechlujstwa, braku zorganizowania, nieefektywnej pracy. I pewno w części mają rację, bo jest wielu ludzi, którzy zamiast dobrze pracować nad określoną sprawą muszą poświęcać dużo uwagi na wyszukiwanie w otaczającym ich  bałaganie potrzebnych narzędzi, informacji itp. Gdyby ci ludzie poświęcili więcej czasu na zorganizowanie swojej przestrzeni do działania, zapewne ich praca przebiegałaby szybciej i lepiej. Jednak nie tyczy się to każdej pracy!

Wyjątkiem od reguły pracowania w porządku jest w bardzo wielu przypadkach praca twórcza. Oczywiście to nic nowego, skoro od dawna słyszy się o "twórczym bałaganie" czy czymś podobnie nazwanym. Ciekawsze jest jednak uświadomienie sobie dlaczego bałagan jest nieodzownym elementem twórczości. Tak właśnie! - to jest element nieodzowny (!!!), a wszystko wynika właśnie z faktu, że mamy do czynienia z twórczością!

Teraz wyjaśniam dlaczego.
Wszystko stanie się jasne, gdy uświadomimy sobie: czym naprawdę jest twórczość? Twórczość jest to bardzo często działalność wybiegająca poza to co znane i określone.

 

Przykład 1: matematyk tworzy nowe pojęcie - jeszcze nie jest doprecyzowane w jego umyśle - trochę łączy mu się z przekształceniami geometrycznymi, a trochę z teorią liczb; do tego dostrzega wyraźne powiązania tej nowej myśli z teorią grup. Efekt - ów matematyk nie potrafi jeszcze zaklasyfikować swojej teorii, nie potrafi umieścić jej w "szufladce" idei, że np. to będzie nowe twierdzenie w teorii liczb...

Przykład 2. Architekt ma zaprojektować zespół parkowy. Ślęczy nad ogromną makietą przedstawiającą rzeźbę terenu, budynki drzewa. Krzyczy do swojego asystenta:
- i przynieś mi jeszcze tych plastikowych drzewek i jeden średni domek z tektury...
Asystent przynosi i pyta:
- nie wiem gdzie to postawić? tutaj, czy na regale?
Architekt bierze pospiesznie jeden model drzewa i mówi:
- walnij to gdziekolwiek! Teraz nie mam czasu się nad tym zastanawiać!
I dalej ów architekt gania wokoło makiety, patrzy z góry, z boku, wyobraża sobie jak to będzie wyglądać w rzeczywistości. Przestawia modele drzew, domów, mostków nad strumykami.

Wydaje mi się, że te dwa przykłady wystarczającą ilustrują istotne elementy pracy twórczej i bałaganu z nią związanego, ale przede wszystkim zwracają uwagę na fakt będący istotą porządkowania:

Porządkowanie oznacza dopasowywanie elementów do jakiejś JUŻ ISTNIEJĄCEJ struktury.

 

A jeśli jeszcze owa struktura jeszcze nie powstała? (a właśnie stworzenie takiej logicznej i adekwatnej do istoty problemu struktury jest bardzo często celem pracy twórczej)
- jeśli jeszcze nie mamy struktury, to nie ma sensu próbować dopasowywać elementy do czegoś, czego nie ma! Inaczej mówiąc porządkowanie na siłę rzeczy w sytuacji, gdy nie jest znany rozsądny sposób ich porządkowania oznacza robotę na próżno, a często nawet destrukcyjną, bo się uszereguje wszystko na mylny sposób. Np. gdyby asystent, chciał na siłę jednak uporządkować przynoszone elementy i poumieszczał je w pudłach metodą wg koloru - to pewnie okazałoby się, że architektowi trudno jest znaleźć odpowiedni tekturowy domek, ...bo właśnie w danym momencie kluczową sprawą w tej kompozycji jest wielkość i kształt domku, a nie kolor. Z drugiej strony w innej sytuacji tenże kolor może mieć ważne znaczenie - ale asystent tego nie wie z góry (z resztą i architekt też tego wcześniej nie wie, bo on ciągle dopasowuje te elementy, zmienia koncepcję, wątki myślenia itp.). W takiej sytuacji zmuszanie architekta do robienia porządku w przynoszonych elementach (załóżmy, że jest to widzimisię jakiegoś jego wyimaginowanego szefa - maniaka porządku w pracy), będzie robotą na próżno, robotą, która spowoduje, że wiele dobrych pomysłów architektowi "ucieknie", gdy ten będzie się musiał koncentrować na nieistotnych sprawach.

I tu jednocześnie dochodzimy do kolejnego ważnego elementu pracy twórczej:

Praca twórcza wymaga ogromnego zaangażowania i koncentracji.

Jeśli ktoś rzeczywiście jest zaangażowany twórczo, to dodawanie ciężaru porządkowania na bieżąco stanowiska pracy bardzo często niweczy wysiłki poradzenia sobie z materią niepełnych informacji, opornych brył przedmiotów, niedostatków wyobraźni itp...

Bo:

Porządkowanie samo w sobie JEST PRACĄ i konkuruje o zasoby z pracą zasadniczą.

Pozwolę sobie podsumować przedstawione wyżej rozważania dotyczące porządku:
Wbrew mniemaniu wielu porządek nie jest wartością samą w sobie - on, czy praca nad nad jego stworzeniem wpisują się w całość działań nad problemem. Jest wiele sytuacji, w których porządek znacznie ułatwia pracę, są takie w których jest niezbędny, jednak istnieje również cała klasa działań, w których porządkowanie jest robotą zbędną, a nawet szkodliwą. O stopniu uporządkowania w danej sytuacji powinna decydować ekonomia działania, a nie z góry narzucony sztywny wzorzec, jakim nas raczą niedowarzeni poprawiacze świata.

I jeszcze jedna uwaga. Gdy pisałem o twórczości przedstawiałem przykłady pracy twórczej dość wysokiego lotu - matematyka (może genialnego), architekta pracującego nad dużym projektem (a więc zapewne już dobrego architekta). Jednak były to tylko przykłady, a zjawisko twórczości ma swoje znacznie mniej szumne, choć za to o wiele częstsze wydania - dziecko pracujące nad rysunkiem do szkoły (pracujące całym sobą - językiem "śledzącym" ruch pędzelka, oczami wlepionymi w namalowany bohomaz, ciałem, które całe podąża za myślą i ruchem ręki), maturzysta piszący swoje wypracowanie, czy krawcowa próbująca dopasować krój sukni do opasłych kształtów klientki. Wszyscy oni, gdyby w tych kluczowych dla swojego działania momentach zostali zmuszeni do zajmowania się porządkiem, zapewne odczuliby to jako przeszkadzanie im w robocie. W każdej sytuacji porządek, lub jego brak powinny wynikać z ekonomii wysiłku i zasobów do pracy.

O wyrzekaniu się

Wielu religijnym moralistom, szczególnie w naszym polskim kręgu kulturowym, wydaje się, że jeżeli się mówi o potrzebie wyrzeczeń i "bogobojnym" życiu, to nie da się powiedzieć nic co człowieka sprowadzi do zła; nic co mu zaszkodzi. Sądzą, że 100 procentowo pewnym, nienaruszalnym dobrem jest po prostu "wyrzekanie się" - im więcej, i im bardziej bolesne, tym lepiej. 
Tymczasem w każdym człowieku jest jakaś wrodzona niezbywalna funkcja umysłu - funkcja, która każe zadawać pytanie: "po co?", "czy to ma sens?..." I wielu moralistom ta funkcja nie w smak. Wygląd to tak, jakby myśleli sobie gdzieś w głębi duszy (często może się przed sobą do tego nie przyznając): "...gdyby tak ludzie po prostu robili to co im mówimy, bez zadawania pytań, bez oglądania się na sens swoich działań, to szybko staliby się doskonali..." A myślą tak sobie, bo gnębi ich sprytny, a okrutny robak duszy - pragnienie WŁADZY i DOMINACJI - ona wydaje się im być potrzebna jako ochrona przed własnym strachem i poczuciem małości. 
Jednak pytanie "po co" wmontowane w naturę człowieka przez Stwórcę nie jest niepotrzebne i zadawanie go nie świadczy o "złośliwej" krnąbrności, ale wypływa z potrzeby zrozumienia swojej życiowej drogi, swojego miejsca na świecie. Brak odpowiedzi na nie uniemożliwia ocenę dokonanych działań, podejmowanie kolejnych decyzji i ostatecznie stawia człowieka w ciemności, w której nie wiadomo co tak naprawdę dobre, a co złe. I choć zdarzają się sytuacje, kiedy z tego pytania trzeba zrezygnować i "po prostu zaufać", to jednak bardzo złą rzeczą jest reguła stałego żądania ślepego posłuszeństwa bez dawania wiedzy o tym dlaczego coś jest robione. Oznacza ona instrumentalne traktowanie człowieka, poniżanie go, negowanie władz jego umysłu i serca, a w konsekwencji zanegowanie sensu prawdziwej dydaktyki i moralności
A jest jeszcze jedna ważna rzecz, o której wielu moralistów nie wie, lub "zapomina" - wyrzekanie się to broń obosieczna. W szczególności - wyrzekanie się, bez szczerze, w mocy duszy i serca, postawionego pytania "po co", może być prostą drogą do piekła. W końcu: 

Talibowie niszczący World Trade Center w tym akcie wyrzekli się swojego życia 
całe masy zabijaków wzniecają kolejne wojny, z pogardą dla śmierci wyrzekają się wygód życia w pokoju, w cieple domowego ogniska, po to by iść i mordować WROGÓW
alkoholik, za grosze sprzedający ostatni mebel, wyrzeka się kolejnego dobra, o które tak starają się ludzie 
trudno pochwalić wyrzekającą postawę męża, czy żony mówiącego partnerowi "nic już od ciebie nie chcę!"?... 

W końcu można wyrzec się prawie wszystkiego i można zyskać dzięki temu wielką wolność. Ale czasami jest chyba lepiej wyrzec się tej "satysfakcji wyrzekania", poczucia niezależności i wolności, aby stać się znowu dzieckiem bezradnym, proszącym i zależnym, człowiekiem, który w prawdzie umysłu i serce pragnie - i oczekuje spełnienia. Bo kto się wyrzeknie zbyt wiele, może również wyrzec się swojego człowieczeństwa.

A fanatyczni moraliści? - cóż, często nie wiedzą, że mówienie rzeczy będącej w drastycznej sprzeczności z sensem tego co czują i rozumieją słuchacze, raczej stawia pod znakiem zapytania wiarygodność i przesłanie mówiącego, niż skłania do przyjęcia poglądów. Dlatego też boję się świata, w którym dokonano zbyt wielu wyrzeczeń. środa, 19 grudnia 2001

 

Umysł jest jeden – może on przyjąć, lub odrzucić zarówno dobro, jak i zło

I to jest chyba największy tragizm moralny człowieka – bo wzmocnienie umysłu może obrócić się tak we wzmocnienie mieszkającego w nim dobra, ale także zła. Wydaje się, że (z powodu strachu przed umocnieniem zła) nie jest rozwiązaniem osłabianie umysłu i serca człowieka (tak to w istocie, pod hasłami „pokory” i posłuszeństwa, postuluje część grup religijnych - posłuszeństwo z definicji jest rezygnacją z wyboru mojego, na rzecz wyboru innych). Bo słaby duch i umysł, choć nie wzmocni w sobie zła, to jednak o wiele łatwiej ulegnie mylnym impulsom, a potem może się nie wydźwignąć z upadku.
Tak więc pytanie o to czy wolno nam być samodzielnym w decydowaniu jest w istocie pytaniem o wiarę w to, czy prawda prowadzi do dobra!
Ci, co postulują przede wszystkim posłuszeństwo ponad wolnym dążeniem do PRAWDY (a nie da się dążyć do prawdy bez wolności umysłu), w istocie wątpią w w to, że Prawda prowadzi do Dobra. Oni wierzą, że Prawda prowadzi do zła, zaś dopiero "odpowiednie" zakłamywanie jest dobre. Faktem jest, że nie każdemu można powiedzieć pełną Prawdę od razu, jednak zasadniczy kierunek musi się na Niej ogniskować!
I choć słaby umysł i duch, być może nie wyrządzi tyle zła, ile mocny i zdeprawowany, jednak tenże słaby umysł będzie słaby także w dobrym, da się łatwiej omotać złu i nie będzie realizował podstawowego celu życia - doskonalenia w kierunku Dobra.
A chociaż moc jaką poczuje w sobie człowiek gdy się wzmocni, może uczynić go aroganckim i samowolnym, lekceważącym innych, a w szczególności słabszych, to trzeba podjąć to ryzyko (w największym dziele moralnym - Piśmie Św. mówi o tym "przypowieść o talentach").
Jest tak, choć w całej tej układance nie ma tu prostego wyjścia – bo każdy krok w nowe obszary jaźni otwiera nowe wyzwania i niebezpieczeństwa. Można jedynie mieć nadzieję, że w meandrach życia posuniemy się w stronę Prawdziwego Dobra. (poprawiono 15 lutego 2002)

Żądanie bezwarunkowego przyjęcia rozwiązania problemu oznacza w istocie nie rozwiązanie zignorowanie tego problemu, czyli porażkę w w jego rozwiązywaniu!

Paradoks? Truizm? - może i jedno i drugie. Bo jeżeli dana sytuacja stanowi rzeczywisty problem - co oznacza, że istnieją w niej niejasne, wątpliwe elementy, to postępowanie w poprzek tym wątpliwościom (w stylu "powiedziano zrobić tak, a tak, więc nie mędrkować, tylko robić!!!") to nic innego, tylko udawanie, że tych elementów nie ma. Konsekwencje tej prawdy w odniesieniu do niektórych ideologicznych spraw fundamentalnych dla życia są wręcz porażające!
Np.:

załatwienie konfliktu sumienia w oparciu o zasadę: "w naszej tradycji i organizacji religijnej jest tu rozwiązanie xxxx i tylko tak wolno postępować" w istocie oznacza odrzucenie sumienia (przynajmniej sumienia w jego wewnętrznym, osobistym rozumieniu - ja osobiście tylko takie sumienie uważam za prawdziwe) jako podmiotu podejmowania decyzji; oznacza to też postępowanie według nowej zasady: "można postępować niezgodnie ze swoim sumieniem, jeżeli tradycja i ważne osoby stanowią inaczej". Wynika z tej reguły następna ważna konsekwencja - od tego momentu człowiek będzie zobowiązany do szukania odpowiedzi na pytania życia w myśl wzorca: "w wątpliwej sytuacji zawsze ważniejszym rozwiązaniem jest to poza tobą, to które przychodzi od ważniejszego zewnętrznego źródła". Sumienie zostaje więc odsunięte jako nadzorca decyzji o uczynkach. Czyli od tego momentu "moralny, etyczny" człowiek staje się zobowiązany do szukania dobra w oparciu o hierarchię ważności decydentów, a nie własnego rozumienia rzeczy, inaczej mówiąc powinien poświęcić czas nie na doskonalenie sumienia, lecz doskonalenie umiejętności wyszukiwania zewnętrznych źródeł decyzji. 
przecięcie węzła gordyjskiego mieczem Aleksandra, nie było rozwiązaniem węzła, tylko formą przyznania się od porażki (podobnie jak rozrzucenie figur w szachach).
przyznanie jakiejś osobie statusu posiadania bezwarunkowej słuszności oznacza, że twierdzenia tej osoby powinny przestać być rozważane! (a przynajmniej rozważane w sensie badania "za i przeciw" - bo można "za", ale nie można "przeciw" - tylko jak tu cokolwiek rozważać myśląc tylko "za"?... - wniosek: nie wolno rozważać w ogóle!). Inaczej mówiąc uznanie kogokolwiek za "absolutny autorytet" jest równoznaczne z żądaniem nie rozważania uczciwym umysłem (!!!) słów tegoż ...    
Dygresja - najbardziej efektywnym od strony działania na umysł jest z grubsza stan równowagi pomiędzy za i przeciw - wtedy umysł musi w maksymalnym stopniu skupić się na wszystkich elementach sprawy. Tam gdzie coś już się zdecydowało (lub nawet prawie zdecydowało) jest odkładane w umyśle na półkę "załatwione" i tam sobie czeka na czasy, gdy ktoś może podda je w wątpliwość... Dlatego dobry nauczyciel stara się pobudzić myślenie uczniów zwracając uwagę na własne błędy, które można wyszukać i mieć satysfakcję z ich dostrzeżenia - to sposób na to, żeby być rzeczywiście słuchanym, a nie słuchanym biernie.

Większość problemów człowieka

Większość problemów ludzkości wynika z niechęci (może nieumiejętności) zaakceptowania pewnych prostych i oczywistych prawd. Są to prawdy typu:
inni ludzie też czują i myślą
to, że ja czegoś pragnę, nie oznacza, że dana rzecz jest mi rzeczywiście potrzebna (bywa, że jest ona wręcz szkodliwa), świadczy natomiast o stanie mojej psychiki
świat nie jest taki, jakim go potrafię zrozumieć, lecz taki, jaki jest
prawie każdy dokonany wybór ma zarówno pozytywne, jak i negatywne konsekwencje
określenia "sukces" i "porażka" w większości przypadków stanowią podporządkowanie się jakimś oczekiwaniom (czy rzeczywiście naszym, czy może narzuconym wbrew naszemu rzeczywistemu interesowi?...) - zmiana oczekiwań oznaczać może np. zamianę przyporządkowania tych określeń... W innym ujęciu - pojęcia: "lepszy" i "gorszy" mają sens tylko w odniesieniu do kryteriów, które je definiują - np. lepszy we wzroście jest gorszy w "byciu małym".
gdybym posiadł wszystko na tym świecie, straciłbym powód dążenia do czegokolwiek
- i co wtedy?...
radość z tego, że mnie "uznano" oznacza, że jestem zależny od zdania innych, czyli że jestem słaby wewnętrznie i wrażliwy na opinię o mnie
istnieje nieskończona liczba prawd - skrajną naiwnością jest myślenie, że zna się te najważniejsze..

 

Moja teoria myślenia twórczego

Dla potrzeb podywagowania pozwolę sobie podzielić ludzi na trzy główne poziomy pod kątem umiejętności myślenia twórczego.

1. Poziom odtwórczo - emocjonalny. Ten poziom charakteryzuje się operowaniem wyłącznie na gołych faktach i prostych ich konsekwencjach, oraz unikaniem głębszych ich interpretacji.
Przykłady faktów, które zaliczam do tego poziomu:

Kowalski ma fiata, a Wiśniewski Forda.
Ela tydzień temu zalała sobie sukienkę rosołem...

Teoretycznie z tych faktów można wyciągnąć jakieś dalsze wnioski, lecz zdarza się to rzadko.

Przykłady problemów, które zaliczam do tego poziomu:

czy będzie jutro padało?
czy żona zdąży dziś ugotować obiad?

Ten poziom można umownie określić jako poziom intelektualny południowoamerykańskich seriali telewizyjnych.

2. Poziom techniczny. Jest to poziom pozwalający na twórcze myślenie, ale tylko w odniesieniu do spraw praktycznych. Działanie na tym poziomie wymaga najczęściej pewnej wiedzy.

Przykłady faktów, które zaliczam do tego poziomu:

przyspieszenie spadających nie zależy od masy, dopóki nie uwzględniamy oporu powietrza
sól konserwuje produkty żywnościowe

Przykłady problemów, które zaliczam do tego poziomu:

Jaką moc powinien mieć samochód, aby był bezpieczny przy wyprzedzaniu z szybkością 90 km/h?
Czy warto inwestować w obligacje?

3. Poziom strukturalny myślenia twórczego. Jest to poziom, który w istotny sposób ubogaca osobowość człowieka. Charakteryzuje się myśleniem problemowym, często abstrakcyjnym, sporą niezależnością od uczuć i umiejętnością wykorzystania wiedzy w różnych sytuacjach z pozoru ze sobą niezwiązanych.

Przykłady faktów z tego poziomu:

inteligencja emocjonalna jest koniecznym warunkiem wykorzystania w życiu zwykłej inteligencji operacyjnej
rzeczywiste wprowadzanie technologii informatycznych do zarządzania firmą powoduje często bardzo silne napięcia i opór wśród kadry, i najczęściej wymaga głębokiej restrukturyzacji całego przedsiębiorstwa we wszystkich aspektach jego funkcjonowania.

Przykłady problemów (najczęściej są to tzw. problemy otwarte):

Co mnie skłoniło do pokłócenia się dzisiaj z żoną?
Dlaczego, mimo starań, nie potrafię efektywnie pracować?
Jakie niebezpieczeństwa niesie ze sobą charakteryzowanie wartości pracownika za pomocą skali liczbowej?
Jaki wpływ na nasze aktualne kłopoty finansowe ma zła atmosfera wśród załogi?

Poziom strukturalny jest najczęściej słabo dostępny dla osób operujących na poziomach opisywanych wyżej. Operuje on inną hierarchią pojęć, innym użyciem słów i odcieniami znaczeniowymi. Dlatego dość często widać, że ktoś nie dorastający do wymiany myśli strukturalnych nie wie "o co chodzi"... Bo tutaj słowa stają się czymś więcej niż tylko wywołaniem prostych obiektów z pamięci - one żyją, budują treść, ewoluują. Nieraz używane są aby pokazać subtelność jakiegoś zakresu znaczeniowego, nieraz wymagają silnego wczucia się się w intencje mówiącego. Na tym poziomie zatraca się granica między poezją, prozą, faktem a jego pojęciem - zamiast tego mamy żeglowanie po oceanie zrozumienia. Tu często nie ma sensu zadawanie prostych pytań "jak jest?", tylko trzeba zastanowić się np. "która z możliwych i dobrych interpretacji tego zdarzenia  ukazuje korzyści krótkofalowe, która średniofalowe, a które są związane z inwestycją na długie lata?" Myślenie na tym poziomie to rozważanie wielu aspektów sprawy na raz - tu nie ma prostych zysków i strat, raczej jest świadomy wybór jednej drogi kosztem drugiej (może też dobrej?). Jest to więc z jednej strony świat piękny i bogaty w znaczenia, ale z drugiej trudny i męczący.

Problemem dzisiejszych czasów jest rozwój technologii, który spycha na margines ludzi operujących na pierwszym poziomie. W zasadzie nie wiadomo komu będą oni potrzebni w sytuacji, gdy z pomocą maszyn jeden wykwalifikowany pracownik może wykonać robotę, którą kiedyś wykonywało np. 6 ludzi. Tymczasem ludzi twórczych nie rodzi się zbyt dużo. Jeśli dodamy do tego problemy złego kształcenia i wychowania, to przyszłość klasy ludzi odtwórczych widać raczej w ciemnych barwach.

Ludzie z drugiego poziomu myślenia są potrzebni w gospodarce jako techniczni, a w życiu jako osoby praktyczne, a przez to wielce użyteczne. Dlatego jeszcze przez jakiś czas będą miały one pracę i dobre perspektywy. Jednak wydaje mi się, że zbliżają się czasy, gdy coraz więcej czynności skomplikowanych zostanie opanowanych przez komputery, standaryzacja i postęp technologiczny spowodują, że nie będzie potrzebna już tak bardzo wiedza techniczna i praktyczna, bo wszystko załatwią gotowe moduły i dopracowane procedury postępowania awaryjnego. Dlatego coraz trudniej będzie wybić się ponad przeciętność. I jeżeli człowiek z poziomu technicznego nie wzbije się choć trochę ponad swój zwykły styl myślenia, to prawdziwa kariera życiowa będzie dla niego zamknięta. 

Ludzie z trzeciego poziomu to najczęściej ludzie z wizją. Z jednej strony często odnoszą oni wielkie sukcesy, a z drugiej są szykanowani, bo są albo za mądrzy, albo niewystarczająco pokorni. Jednak trudno być pokornym, gdy na każdym kroku widzi się błędy tych, którzy chcą uchodzić za alfę i omegę. Sukces tych ludzi w największym stopniu zależy od ich inteligencji emocjonalnej i trochę od szczęścia. Jeżeli zaś aktualny rozwój świata się utrzyma, to tylko tacy ludzie będą naprawdę potrzebni - tylko oni będą w stanie ocenić złożone sytuacje, czy i podjąć właściwą decyzję. I długo komputery nie dorosną do ich poziomu, bo każdy taki człowiek to artysta swojej pracy i życia.

 Szukanie winnego jest najczęściej procedurą w wysokim stopniu destrukcyjną dla szukającego i działalności, w której uczestniczy

Teoretycznie, nie powinno tak być, bo w końcu szukanie przyczyn niepowodzeń, jest niezbędne dla poprawiania błędów. Wina zaś stanowi osobowe źródło błędów. Jednak w realnym warunkach pojęcie winy u większości ludzi jest obarczone przytłaczającym narzutem emocji uniemożliwiających prawidłowe rozpoznanie sprawy. W szczególności negatywnymi konsekwencjami znalezienia winy / winnego są w większości przypadków:

przekonanie, że pozostałe osoby uczestniczące w danej sprawie są zwolnione od naprawy sytuacji – w konsekwencji, nawet gdy winny chce naprawić błędy, to często już staje się to niemożliwe z powodu braku współpracy z innymi osobami. Czyli myślenie w stylu: „jego wina, to niech się martwi co z tym dalej, a gdybym się przyłożył teraz do naprawy, to może ktoś pomyślałby, że ja też jestem częściowo winny...”
niechęć do analizowanie własnego „wkładu” w zaistniały błąd – „skoro ON jest winny, to ja nie” – w konsekwencji zablokowanie działalności np.. postawa typu: „rząd nie zapewnia miejsc pracy – to jego wina, więc niech ten rząd da mi zasiłek...”, lub „skoro ten rząd jest winny, to ja nie muszę szukać pracy”. Często znalezienie winnego jest pretekstem do usprawiedliwienia własnego bezwładu i lenistwa.
podziały społeczno – towarzyskie w grupie, gdzie zaistniał problem, czyli np. utrwalanie się „gęby” dla niektórych ludzi i w konsekwencji tworzenie się nieadekwatnych układów społecznych
tworzenie się całego aparatu zabezpieczeń przed możliwością obarczenia winą w przyszłości – np. unikanie brania odpowiedzialności, uruchamianie się całego systemu biurokratycznych zabezpieczeń w stylu (potwierdzenie przyjęcia „minizlecenia”, negocjacje warunków wykonania itd. w sytuacji, gdy kiedyś po prostu dawało się pracę, i była ona wykonana w miarę możliwości szybko i sprawnie)
tendencja psychologiczna do przypisywanie jednej osobie całej odpowiedzialności za błędy („kozioł ofiarny”), a w konsekwencji brak właściwego zdiagnozowania przyczyn niepowodzeń i możliwość powtórzenia ich w przyszłości.

Wydaje mi się, że tam gdzie potrzebne jest skuteczne działanie, pojęcie „winy” powinno zastępować się bliskim mu znaczeniowo pojęciem „przyczyny”,  jeszcze lepiej "wielu przyczyn i warunków" w jakich doszło do negatywnych następstw. Do tego aby to wprowadzić w życie, trzeba jednak „dorosnąć”, trzeba mieć zespół ludzi, których łączy pewne minimum zaufania i życzliwości. Tylko gdzie taki zespół znaleźć?... czwartek, 18 października 2001

Pojęcia przyjmujemy do umysłu nie dzięki temu, że je usłyszymy!

One znajdują swe miejsce w umyśle, wyłącznie na drodze prób skonfrontowania naszego o nich wyobrażenia z rzeczywistością!
Dlatego dogmatyczna forma przekazywania prawd niesie w sobie groźbę przykazania wyłącznie słów i symboli, przy jednoczesnym odrzuceniu samego ich znaczenia. Istnieje tu prosta zależność: im więcej dogmatyzmu, tym mniej zrozumienia. Bo bojąc się naruszyć literę prawa nie wolno nam będzie zadać sobie pytań o jego granice, o jego funkcjonowanie lub nie w różnych warunkach – nie wolno nam będzie poznać jak działa to prawo w rzeczywistości. Wszak każda nowa informacja dotycząca prawa zakłóca poprzednią wersję prawa, a więc podważa ją! - z założenia przecież niepodważalną.
Dlatego w totalnie dogmatycznym świecie nie ma zrozumienia prawd objętych dogmatami (w szczególności właśnie tych prawd objętych dogmatem!), słychać tylko huk słów te prawdy symbolizujących.    poniedziałek, 27 sierpnia 2001

Co nieco na temat pojęcia PRAWDY.

Można wiele razy powtórzyć niezrozumiałe słowa, niezrozumiałe prawdy, a stan umysłu pozostanie jaki był. Bo aby prawdę przyswoić, trzeba dysponować kluczem do własnego umysłu i serca, który powoduje, że różne jej aspekty znajdują myśleniu i uczuciach swoje miejsce. Bez tego klucza można co najwyżej symulować przyjęcie owej prawdy, co objawia się powtarzaniem sloganów w sytuacjach dających pozór związku z daną prawdą.
To ciekawe, ale wiele systemów religijnych właściwie z założenia oferujących nam „prawdę”, najmniej przejmuje się tym, czy ludzie ów klucz do swojego wnętrza na ich prawdy mają. Raczej regułą jest przedstawianie swoim wiernym słów, które jakoby same z siebie są tą prawdą, a od człowieka żąda się przede wszystkim „posłuszeństwa”. Jest tylko jeden problem: nawet chcąc być jak najbardziej posłusznym, bez klucza do samego siebie nie będzie wiadomo „jak” - bo jak tu być zgodnym z czymś, czego się tak naprawdę nie rozumie


Dygresja: problemem dodatkowym jest to, że aby odpowiedzieć na pytanie "jak" trzeba umieć znaleźć umysłem drogę wśród różnych "Za" i "Przeciw" danej sprawy, czyli trzeba zgodzić się na krytykę i niebezpieczeństwo odrzucenia....

Władza i posłuszeństwo

Doskonałe posłuszeństwo jest możliwe tylko w warunkach bezmyślności.

Bo idealnie posłusznym da się być wyłącznie na poziomie nie wymagającym myślenia i interpretacji, a więc dla tych poleceń, które w sposób bezsporny mogą być wykonane w jeden prawidłowy sposób. Przykładem są tu polecenia typu "przesuń się w lewo", "puknij się w czoło". W sytuacji gdy w poleceniu kryje się niejasność, władzę decydowania bierze w swoje ręce wykonawca polecenia, a może on wtedy zadziałać (i tak się dość często dzieje) niezgodnie z intencją "głównego władcy" (o ile w ogóle posiadał on jakąś intencję). Jednak w ten sposób przejawia kreatywność osoby podległej, a dzięki tej kreatywności (oczywiście jeżeli nie mamy do czynienia z idiotą, lub człowiekiem złej woli) efekt końcowy jest doskonalszy. Dlatego ten kto chce z ludźmi coś naprawdę mądrze tworzyć, musi pogodzić się z myślą, że posłuszeństwo pozostanie w cieniu autonomicznego współdziałania. Mówiąc w pewnym uproszczeniu kreatywność jest przeciwieństwem posłuszeństwa.

Władza jest mechanizmem mało ekonomicznym informacyjnie.

 Jest to mechanizm, który bardzo dużą część obiegu informacji puszcza przez jedno wąskie gardło (do ośrodka władzy), co powoduje skłonność do "zapychania się łączy", lub wymaga dodatkowej pracy związanej z odpowiednią kompresją (czy ogólnie dostosowaniem) danych, bądź utrzymywaniem dużej przepływności informacyjnej. Efektem jest marnotrawienie zasobów systemu: czasu i energii. Lepszą z punktu widzenia działania i doskonalenia układu wielu kooperujących jednostek metodą jest maksymalne zwiększenie bezpośredniej wymiany informacji pomiędzy jednostkami pozostającymi "w pobliżu" problemu, ponieważ nie generuje ono niepotrzebnego ruchu na łączach. Wtedy wymiana ta staje się szybsza, dostosowanie jednostek pełniejsze, a dodatkowo system ma większe możliwości rozwoju i adaptacji. Władza jest koniecznością przede wszystkim w sytuacjach układów skłonnych do desynchronizacji, deregulacji – np. w społeczeństwach o niskim poziomie świadomości, w układach z utrudnioną komunikacją, gdzie potrzebne jest dodatkowe ogniwo tłumacząco - dostosowujące o dużych uprawnieniach. W zasadzie można by powiedzieć, że silna władza jest oznaką słabości systemu, bo jest potrzebna tylko tam gdzie ludzie nie potrafią się sami sensownie dogadać..   poniedziałek, 11 czerwca 2001

Inne:

Jeśli rzeczywiście uwierzysz w siebie, to na pewno dopniesz swego! - tym hasłem karmią nas amerykańscy mędrcy od sukcesu. Problem w tym, że dla wielu z nas lepiej byłoby, gdybyśmy nie spełnili swoich pragnień. I może czując to gdzieś w zakamarkach jaźni, nasza podświadomość blokuje skuteczne działanie. Dlatego kluczem do autentycznej naprawy życia jest nie tyle typowy "sukces" i osiąganie kolejnych celów finansowo - prestiżowych (często podsuwanych nam przez fachowców od marketingu, lub ogólnie tych co chcą nami kierować w różnych sprawach życiowych), co zrozumienie tego co w życiu jest naprawdę dla nas ważne.

Wielkie prawdy i wielkie sprawy zazwyczaj mijamy z daleka

- boimy się ich, chociaż je czcimy. Od nabożnego szacunku dla Wielkich Rzeczy trudniejsze jest zbudowanie w sobie stałej świadomości ich istnienia, ich zintegrowanej obecności w naszym szczerym, wolnym Ja. Bo aby coś ważnego i wielkiego naprawdę zamieszkało w naszym umyśle, musimy poddać je oglądowi głębszych i w dużym stopniu wolnych pokładów naszej istoty, tych zasobów duszy, które nie dadzą się łatwo oszukać, sterować instynktem stadnym, czy po prostu zastraszyć.
Najlepszym sposobem duchowego uśmiercenia jakiejś ważnej idei, jest uczynienie jest bezwzględnie obowiązującą, superważną i absolutną. Wtedy ze strachu przed naruszeniem tej idei nikt nie będzie się pytał o jej sens, zastosowania i OGRANICZENIA - stanie się ona jedynie wynoszonym na piedestały SŁOWEM, a nie elementem "do użycia" przez umysł.  Stanie się słowem pustym, używanym głównie po to, aby słuchających wprawiać w stan stuporu umysłowego.

 Kim jestem dla siebie? 
Moje dzisiejsze Ja - jest wrogiem wczorajszego Ja,

Moje jutrzejsze Ja będzie przeciwko dzisiejszemu Ja.
- to taka filozofia totalnego rozwoju i jednocześnie chyba pewnej pogardy dla siebie i też częściowo świata wokoło.

Powrót do strony głównej