Komentarze, felietony - archiwum |
|||||||||||||||||||
Dział komentarzy i recenzji Słowa kluczowe - Wiesław Babik Filozofia (w) fizyce - Jarosław Kukowski Komentarze o szkole i edukacji Komentarze związane z etyką i psychylogią
Filozofia
Blogi różne Dlaczego wolne oprogramowanie... Komentarze związane z etyką i psychologią Komentarze o szkole i edukacji
|
Fizykonowe komentarze związane z etyką, filozofią i psychologiąSpis treści Pomiędzy
profesjonalizmem a etyką - rozważania na temat pytania, czy warto
zawsze być skutecznym?... Pomiędzy profesjonalizmem, a etykąKilka minut temu temu wyrzuciłem
z mojej skrzynki pocztowej kolejny przypadek spamu. Jakaś firemka od
szkoleń zapewniała mnie (oczywiście bez żadnej świadomości, że
nie jestem menadżerem), że potrafi tak mnie wyszkolić, że wszyscy
moi handlowcy (hmm... nie posiadam handlowców) będą znacznie lepiej
zmotywowani do swojej pracy i będą sprzedawać dwa razy więcej niż
do tej pory. Spam wyrzuciłem, ale zebrało mi się na refleksję.
Inwazja skuteczności i profesjonalizmuDzisiejsze czasy dadzą się
chyba określić jako swego rodzaju inwazja konieczności bycia
"profesjonalnym" w swoich poczynaniach. Teraz właściwie każdy
powinien być jakimś "profesjonalistą". Profesjonalny
nauczyciel w profesjonalnej szkole przekazuje profesjonalną wiedzę. Na
spotkaniach biznesowych nie spotykają się ludzie do umówienia różnych
kwestii, ale dwóch (lub więcej) "profesjonalistów". No
dobrze, ale... któż to jest ów "profesjonalista"? Przyznam, też chyba jest w
tym część prawdy. Ale jednak - tylko część. Bo tak pojęty
profesjonalizm jest tworem dla naiwnych. Rzeczywistość jest o wiele
bardziej skomplikowana. Niestety, również patrząc
pod innymi kątami pogoń za skutecznością i profesjonalizmem niesie
ze sobą coś więcej niż tylko oczekiwany pozytywny efekt. Bo rozważmy
np. od pytanie dość podstawowe: czy w ogóle naprawdę chcemy, żeby
działania wszystkich profesjonalistów - zawodowców były zawsze
skuteczne? ...Bo przecież skuteczność
jest w ogólniejszym sensie tyle tylko warta, ile warte są CELE działalności.
I w zdecydowanej większości przypadków istnieje też granica
skuteczności, po przekroczeniu której zamiast wzrostu uzyskamy
ostatecznie regres, zamiast budowania - destrukcję. W zdecydowanej większości
dziedzin. A wynika to stąd, że przesadne wysforowanie jednego
elementu ponad otaczającą go infrastrukturę na dłuższą metę może
rujnować funkcjonowanie całości. Tak więc, choć profesjonalizm nie zawsze musi oznaczać klapek na oczach, to wiele osób tylko taki model uznaje. Na szczęście na świecie
rozpowszechnia się ruch łączenia działalności zawodowej z etyką. Są
publikacje, wykłady, seminaria na temat etycznego handlu, produkcji,
zarządzania pracownikami. I zdobywają one dużą popularność.
Choć nie dałbym głowy, czy nie jest to nieco popularność na
pokaz... Profesjonalizm w motywowaniuA kwestią najbardziej wg mnie
dyskusyjną jest profesjonalne oddziaływanie na uczucia i myśli
ludzki. To ostatnio bardzo żywiołowo rozwijająca się dziedzina.
Przeróżni fachowcy od psychologii, socjologii, fizjologii głowią się
jak zrobić, żeby klient firmy reklamowej, po zapłaceniu odpowiedniej
kwoty, mógł bezbłędnie zmusić rzesze potencjalnych nabywców do
bezkrytycznego zaakceptowania jego produktu. Tak żeby każdy wielbił
jakiś kolejny napój zawierający tylko barwnik z cukrem i dodatkiem
smakowym, czy kolejny (w istocie prawie identyczny z już oferowanymi)
proszek do prania, albo też aby entuzjastycznie zaufał nowej nazwie
handlowej leku (w istocie zawierającego substancję stosowaną - pod
innymi nazwami - od dziesięcioleci). A do tego dochodzi
profesjonalne zarządzanie kadrą pracowników - specjaliści wszelkiej
maści głowią się jak by tu z młodego człowieka wrzuconego w tryby
korporacji wycisnąć maksimum jego życiowych sił i energii. Dla dobra
firmy, dla dobra produktu. Szybko, bo się zorientuje i albo będzie się
domagał uczciwszych zasad, albo ucieknie do innej firmy. Profesjonalizm... a może w końcu po prostu rzetelność, uczciwość?Sam przyznam, że słowo "profesjonalny" nie ma dla mnie zbyt pozytywnego wydźwięku. Traktuję je raczej kolejny chwyt marketingowy - ot,... kolejne słowo wytrych służące żeby omamić niezorientowanych. Wszak na co dzień widzę jak zdolni amatorzy potrafią naprawiać sprzęty, które profesjonaliści gotowi są tylko wymienić, jak amatorzy robią znacznie ciekawsze filmy, niż hollywodzkie studia ze swoim przymusem realizowania scenariuszy pisanych pod jeden z uznanych kilkunastu szablonów. I dziś bardzo często profesjonalizm brzmi dla mnie raczej jako zapowiedź znaczącej sumy pieniędzy do zapłacenia za całkiem standardową usługę, niż gwarancja mojej autentycznej satysfakcji. Dlatego nieraz lubię pójść z "robotą" do jakiegoś starego rzemieślnika, który nie ma "profesjonalnego" wystroju swojego warsztatu, błyszczących regałów i zawodowego uśmiechu na twarzy, to za to wyjaśni rzetelnie sprawę, w razie czego doradzi niestandardowe rozwiązanie (a będzie na tyle szczerze, że nie zawaha się ostrzec przed czymś co dla niego będzie oznaczało stratę finansową). Bo tam wiem, że chociaż teoretycznie chodzi o sam biznes, to w tym warsztacie spotkam tam CZŁOWIEKA. Bo przecież o to właśnie chodzi. To jest warte więcej, niż wszelkie inne "profesjonalnie" wyznaczone przez światowy marketing korzyści. Michał Dyszyński
W co warto wierzyć?Warto wierzyć w Prawo Nieskończonego Rozwoju. Warto każde zwycięstwo i sukces traktować jako wstęp do zwycięstwa jeszcze większego, ważniejszego, wspanialszego. To zabezpiecza zarówno przed dupkowatą pychą, jak i dekadenckim poczuciem, że oto po tym jednym sukcesie nasze twórcze życie się skończyło, a teraz można jedynie czekać koniec istnienia. Taka myśl chroni nas dodatkowo przed kierowaniem się na zbyt małe cele i zwycięstwa – wszak szkoda czasu na bzdury, jeśli może on być wykorzystany na coś o wiele wspanialszego. Warto jest każdą porażkę uznać za mało ważną wobec tego, co naprawdę jest prawdziwie wielkie i warte zdobycia. Wszak każde nasze pragnienie było skrojone tylko na skończoną miarę, każdy nieosiągnięty cel można teraz zastąpić nowym, lepszym celem. A teraz można to zrobić mądrzej, dzięki temu, że poprzednia porażka czegoś nas nauczyła. Warto cieszyć się z tego, że gdziekolwiek się nie znajdziemy i cokolwiek by nie zaszło, to zawsze można doskonalić swoje jestestwo i wzrastać do szczęścia. Warto jest cieszyć się każdym, nawet najmniejszym sukcesem, miłym zdarzeniem, szczęściem. Bo to czy coś jest naprawdę małe, czy wielkie i ważne, często jest ukryte w chwili, gdy to oceniamy. Warto się tego cieszyć tak „w ogóle” i tak dla samego siebie. Bo szczęście jest związane bardziej umiejętnością cieszenia się, niż z tym co się zdarza poza nami. Kto umie się cieszyć naprawdę, ten więcej radości uzyska z powiewu ciepłego wiatru i ożywczych promieni słońca, niż miliarder ze zdobycia nowego transatlantyka do swojej flotylli. Kto w to uwierzy naprawdę, ten osiąga już pewną formę ZBAWIENIA. A człowiek, który mając świadomość swej małości i ograniczoności,
uwierzył w całej pełni w Prawo Nieskończonego Rozwoju, ten... Michał Dyszyński - 12 października 2005
Terri Schiavo, czyli pytania o sens życiaGłośna ostatnio sprawa odłączenia od
aparatury nieuleczalnie chorej Terri Schiavo stawia dość podstawowe
pytania z zakresu etyki. Terri zmarła rano w czwartek 31 marca 2005.
Nie chcę się przy tym wypowiadać na temat samej Terri, bo konkretną
sprawę znam ledwo ledwo i tylko z opisów mediów, tak więc zupełnie
nie wiem, której stronie należy przyznać rację - w szczególności
nie wiem jakie są szanse na przebudzenie się chorej, a także nie
wiem, czy mąż zmarłej był faktycznie (jak twierdzi rodzina)
okrutnikiem znęcającym się nad żoną, czy też z poczucia uczciwości
dążył do skrócenia jej bezsensownych cierpień. Co to jest w ogóle życie?Jednym z podstawowych pytań jakie stawia
przypadek Terri, to kwestia "Czym jest życie?". Czy żyjące
tkanki to już "życie"? To może trzeba działać radykalnie?W obliczy takich kontrowersji budzi się myśl
o rozstrzygnięciu dość radykalnym - skoro "nie wiadomo", to
należy "za wszelką cenę" bronić tej szansy życia jaka
jeszcze jest. Ale czy da się obronić tę postawę w praktyce?... Autor tego tekstu uważa, że NIE. Nasze życie jako takie jest wpisane w warunki w jakich przebiega. Poświęcając wielkie (wg niektórych nawet "wszelkie") środki na realizację owej "szczytnej" idei bezwzględnego ratowania życia, zapewne w ostatecznym rozrachunku doprowadzimy do ŚMIERCI (!!!) znacznie większej liczby osób. Bo pieniądze które pójdą na drogie hospicja i terapie nie pójdą na: ekologię, rozwój nauki, rozwój medycyny, walkę z przestępczością, naprawę dróg (a więc także zmniejszenie ilości wypadków drogowych), poprawę higieny, utrzymanie prawidłowego odżywiania, poziomu sportu w społeczeństwie itd... (nie mówiąc już o pomocy dla biednych rejonów świata, gdzie zainwestowane środki mogą przynieść nieporównywalne efekty w postaci uratowania ogromnej ilości ludzi skazanych na śmierć). Ktoś powie, że trzeba w takim razie te
elementy zostawić, a wziąć z "innych" dziedzin. Ale
gospodarka to system naczyń połączonych - jak opodatkujemy na
hospicja elektronikę, to nie będzie aparatury medycznej, nie będzie
wydajnych fabryk i ogólnie całej gospodarki. A ostatecznie zabraknie
też pieniędzy na same terapie ratujące życie. W sumie, czego by tu
nie ruszyć, to prędzej czy później powstaną straty. A i tak wielu
się nie uratuje, bo przecież jak na razie nie udało się naukowcom
zwalczyć fenomenu śmierci. Postęp nauki problemem?...I gdzieś tu jeszcze czai się myśl, że
gdyby nie było możliwości odżywiania ludzi w stanie śpiączki
(czyli gdyby medycyna nie rozwinęła się do tego stopnia), to problem
odłączenia Terri, byłby w ogóle nieaktualny. Umarłaby zwyczajnie
(jak wielu ludzi w podobnej sytuacji w czasach wcześniejszych) i nikt
by się temu nie dziwił, ani nie walczyłby tu o nic. Czego bym chciał dla siebie?Ja - autor tego artykułu - Michał Dyszyński
- nie chciałbym być podtrzymywany przy życiu w stanie śpiączki
tak jak Terri Schiavo. Uważam, że w takiej sytuacji pieniądze
przeznaczane na podtrzymywanie (mojego) zdegradowanego ciała, powinny
raczej zostać przeznaczone na bardziej sensowne cele. Na zakończenieGdzieś w środku nas - ludziach tkwi bunt
przeciwko faktowi śmierci, przeciwko konieczności przemijania.
Pragniemy wierzyć, że to nas nie dotknie, że zawsze można coś zrobić.
I pewnie często można zrobić. Jednak także często takie wysiłki
nie dają spodziewanych rezultatów. I "coś" trzeba z tym
zrobić. W sobie, we własnym wnętrzu. Michał Dyszyński 31 marca 2004
Filozofia egoizmu branżowegoOstatnio głośnym echem w Polsce odbija się
"afera" z kontraktami w branży energetycznej. Kolejna grupa
zawodowa zapewnia sobie przywileje, o których reszta pracujących może
tylko pomarzyć - oto gwarancje zatrudnienia w energetyce mają sięgać
10 lat, a bajońskie pensje prezesów tej branży stają się
"nienaruszalne". W majestacie prawa. Sprawiedliwe?... A mnie to niedzisiejsze pytanie dręczy:
Czy sprawiedliwe? Ale czy nie żal pewnych starych ideałów?... No dobrze. Pogrzebaliśmy tu chyba pytanie o sprawiedliwość. To niedzisiejsze. Mamy walkę o pieniądze i to się najbardziej liczy. Pewnie nie ma sensu zbytnio męczyć tak nieżyciowych pojęć. Nastały czasy, w których nad sprawiedliwością panuje prawo silniejszego. Każda branża ciągnie w swoją stronę, ci którzy słabiej ciągną - zginą. Co z tego wynika? - Ano moim zdaniem wynika chaos dla
ogółu. Po jakimś czasie, gdy stosunki branżowej konkurencji się utrwalą, może jeszcze przybyć tych uprzywilejowanych. Może jednak wywalczą sobie coś śmieciarze (inaczej nie wywiozą śmieci i ostatecznie reszta kraju się ugnie). Potem dołączą do tego np. producenci mleka. Za mleko trzeba będzie zapłacić np. 40% więcej, niż gdyby jego produkcja odbywała się w warunkach normalnej konkurencji. W efekcie będziemy mieli kraj chaosu - kraj, w którym jedni będą niezasłużenie biedni, inni bez powodu bogaci i syci, jedne branże będą opływać w dostatki, inne wegetować. Większości ludziom w takim kraju lepiej byłoby się nie urodzić. Z resztą nawet i uprzywilejowani w końcu też zaczną tracić - np. w jakimś losowym zdarzeniu bogatemu górnikowi umrze dziecko, czy żona, bo zdegradowani finansowo pracownicy pogotowia nie dojadą na czas. Lub tenże sam górnik dostanie w głową pałką w ciemnym zaułku - bo policjantów zabrakło, jako że fundusze na policję pójdą na ogól uprzywilejowanych, a nie na to co potrzebne. Po jakimś czasie gorzej będzie już WIĘKSZOŚCI. Także dużej części uprzywilejowanych. Tak jak w organizmie ludzkim. Jeśli będziemy rozwijać rękę kosztem nóg, to owszem uzyskamy silną rękę, tylko po co nam taka silna ręką, jeśli później nie będziemy w stanie dotrzeć do miejsca, gdzie tej ręki da się użyć. I np. w potencjalnej potyczce taki silnoręki słabonogi ulegnie komuś normalnie rozwiniętemu - bo ani tamtego nie dogoni razie potrzeby, ani nie ucieknie, jeśli przyjdzie czas odwrotu. Wiem, że to egoistów nie przemówię. Mają
swoją filozofię życiową. Maja "gdzieś" dobro innych, chcą
walczyć, zwyciężać, być na górze. Koszty u innych ich nie obchodzą.
A nawet w jakiś sposób niektórzy z nich się cieszą, że pognębili
tę "hołotę". Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Mt 5,6
Refleksja na wielki piątek 2005Nigdy do tej pory nie pisałem specjalnych
tekstów na wielki piątek. W tym roku jakoś mnie wzięło refleksyjnie
i filozoficznie i sobie pozwolę na kilka zdań wynurzeń. I wcale chyba
nie aż tak bardzo w religijnym stylu. Religia - owszem - będzie, ale
raczej jako pretekst. Gdy myślę o Wielkim piątku zawsze staje mi przed oczami postać Jezusa wobec bandy uprzywilejowanych. Wobec trochę cwaniaczków, trochę na swój sposób uczciwych przejętych znaczeniem instytucji, które przyszło im bronić i reprezentować, wreszcie wobec zwykłych ludzi - trochę zagubionych, trochę bezmyślnych. Staje oto niewinny Jezus, a tu niemal wszyscy go oskarżają. Piłat próbuje stanąć w jego obronie, ale robi to nieporadnie i strachliwi. Na koniec umywa ręce i pewnie myśli coś w stylu: to nie pierwszy i nie ostatni niewinnie skazany... Dzisiaj też mamy różnych ferujących wyroki, różnych chętnie oskarżających. Czasem słusznie, czasem mniej. I mamy też tłum - zazwyczaj milczący, ale jakże często chętny do dołożenia temu, co już na dnie. "Fajnie" jest komuś przywalić, jeśli to niczym nie grozi, a ktoś z góry (autorytet) całe to znęcanie się firmuje. A jeśli nawet nie chce się przywalić, to jeszcze daleka stąd droga do sprzeciwu wobec zła... Nieraz sobie wyobrażam siebie - jakim bym
był w tamtych czasach. Oto stoję w tłumie ludzi, a osoby będące
moimi autorytetami żądają potępienia człowieka, w którym ja sam
winy nie znajduję. Już wielu obok mnie krzyczy: "ukrzyżuj!".
Nie wiem co robić - też krzyczeć?! A przecież autorytety, to władza,
to osoby wiedzące lepiej niż ja - więc czy mam "prawo"
oprzeć się tu na swoim zdaniu, na "widzimisię"?... Że mi
się zdaje, że on niby niewinny... Nie sądzę abym krzyczał o śmierć
niewinnego. Pewnie bym "umył ręce" jak Piłat i odszedł w
poczuciu, że ja się z tym "nie zgadzam" - odszedł w
milczeniu - tchórzliwie, i konformistycznie. Tak by pewnie było. Niby tak było zawsze - ktoś rządzi, ktoś rozdaje przywileje, zaszczyty, pieniądze. I bezmyślny tłum (a ja z tym tłumem - a jakże!) całuje rączki złodziejom i draniom. Bo mają władzę, bo mogą zaszkodzić, mogą nie dać ochłapu. I wszyscy tu razem są NIKIM - i te autorytety, sprzedające prawdę i uczciwość za przywileje, zaszczyty, i dobre mniemanie o sobie, i ich przydupasy, podlizusy co za przychylne spojrzenie nikczemnika przy władzy depczą własną godność, i milczący przestraszeni - którzy choć są może mniej uwikłani w bezpośrednią zależność od władzy, to nie mniej są słabi, a w swojej słabości też winni temu co się zdarza. Wszyscy jesteśmy poddani presji środowiska. Z jednej strony to przecież dobrze, bo bez tej zależności więzi społeczne by się rozsypały. Ale czy za te więzi, za poczucie jedności z grupą można sprzedać CZŁOWIECZEŃSTWO? Michał Dyszyński 25 marca 2005
Czy duszą naprawdę umarła?Niniejszy komentarz dotyczy zamieszczone w
Polityce artykułu
"Śmierć duszy". Myślę, że artykuł ten warto jest
przeczytać (ale krytycznie!), bo stawia on ciekawe pytania i podaje
interesujące wyniki badań. Tutaj zaś będzie komentarz od Michała Dyszyńskiego - autora niniejszej witryny. Komentarz dotyczy głównie logiki, zasad
wnioskowania, prawa do głoszenia niektórych tez. Autor niniejszej witryny zgadza się z Jarosławem Dąbrowskim, że owo tryumfalne otrąbienie śmierci duszy jest nadużyciem - faktycznie autorzy "ni z gruszki ni z pietruszki" w pewnym momencie postawili taką tezę i ogłosili jako fakt naukowy, choć w rzeczywistości wcale jej nie udowodnili. Mało że nie udowodnili, właściwie to nawet nie "nadgryźli" tematu w sposób naukowo poprawny. Trudno jest ruszyć problem naukowoDo tego aby udowodnić, że duszy nie ma, najpierw trzeba by określić CZYM owa dusza JEST, za co miałaby w funkcjonowaniu człowieka odpowiadać. Później można by sprecyzować warunki doświadczenia, w którym wynik A istnienie tak sformułowanego obiektu "dusza" potwierdza, a wynik B - zaprzecza. Trzeba to zrobić ściśle i rzetelnie. Autorzy "Śmierci duszy" nic konkretnego o swoim pojęciu duszy nie napisali - nie sprecyzowali, czym dla nich owa dusza jest. Zamiast tego napisali, że duszy (tak w ogóle) nie ma. Wygląda to tak, jakby chcieli udowodnić nieistnienie czegoś zupełnie nieokreślonego. Tak w nauce się nie postępuje. Aby cokolwiek udowodnić, należy najpierw ŚCIŚLE OKREŚLIĆ CO się udowadnia. I to określić w sposób taki, że będzie on przekonywał inne osoby, o poprawności użycia nazwy (w tym wypadku "dusza") w tym kontekście. W tym konkretnym przypadku można by się pokusić o jakieś próby ustalenia zakresu działania czegoś zwanego "duszą" (chyba zakres ten należałoby skonsultować np. z teologami) i zaprojektować jakieś doświadczenie, w którym wynik przesądzałby sprawę. Z drugiej strony uważam, że jest to faktycznie bardzo trudne zadanie. Po pierwsze najbardziej zainteresowanym w kwestii duszy - teologom - dość daleko jest do standardów ścisłości nauk przyrodniczych. Biorąc za przykład najbliższą nam działkę teologów chrześcijańskich, łatwo da się zauważyć, że posługują się głównie niemal wyłącznie opisami słownymi (nie widziałem jeszcze tekstu teologicznego z chociaż jednym wzorem matematycznym), a do tego co jakiś czas twierdzą, że coś jest "tajemnicą". Skoro zaś tajemnica, to raczej trudno będzie to sformułować konkretnie zakres obowiązywania pojęcia. Bez tego zaś nie da się rzetelnie ruszyć sprawy od strony naukowej. Jednak czy to dowodzi nieistnienia duszy?
Skąd te wnioski? I to jeszcze "jedyny
pewny wniosek"?... Jeżeli uznalibyśmy koncepcję duszy - obiektu w dużym stopniu niezależnego (ale na pewno powiązanego!) w stosunku do struktur materialnych człowieka, to naukowe podejście do sprawy powinno ustalić np.:
Bez tego, nie da się naukowo stwierdzić
ani istnienia, ani nie istnienia duszy, bo nie ma konkretu, który można
by zaatakować. Można sobie wygłosić tylko prywatny pogląd na sprawę.
I tak należałoby zrozumieć owo chmurne otrąbienie śmierci duszy. Własne wyobrażenia vs ustalone pojęciaPiszę o tym m.in. dlatego, że nadużycie popełnione przez autorów "Śmierci duszy" jest dość powszechne. Wypowiadamy się na temat pewnych faktów, pojęć, obiektów opierając się na własnych projekcjach. Dopiero rzetelne dogadanie z innymi ludźmi też mającymi związek z danym pojęciem, ustalenie o czym tak naprawdę jest mowa, daje szansę na zamianę mówienia o swoim "widzimisię" na rzetelną dyskusję o elementach uniwersalnych. Tylko wspólne ustalenie o czym dokładnie jest mowa daje szansę na wypowiedzenie tez w sposób odpowiedzialny i naukowy. Bo największym przewrotem w historii nauki (czyli przewrotem w największym stopniu przyczyniającym się do przyszłych sukcesów tejże) było właśnie takie ustawienie podejścia do badania rzeczywistości, że WYMUSZA ono konkretne formułowanie założeń, reguł wnioskowania i na koniec samych wniosków. Aby każdy powtarzający dane rozumowanie, doświadczenie, czy inny element publikacji mógł to zrobić w sposób JEDNOZNACZNY - taki sam wszędzie i zawsze, a do tego zgodny z intencją autora publikacji. To wymuszenie odpowiedzialności w formułowaniu pojęć dokonało się w dużym stopniu poprzez użycie języka matematyki. Matematyka nie znosi sprzeczności i niejednoznaczności. Dzięki temu ogranicza ona ludzkie widzimisię przynajmniej w tym zakresie, w którym jest stosowana. Ale matematyka, to nie wszystko. Jest jeszcze cała sfera przyrządów użytych do badań i doświadczeń i przyjętych ZAŁOŻEŃ, czyli teorii. Wszystko to musi stanowić spójną całość. I dopiero wtedy jest "naukowe". Michał Dyszyński - dodano do serwisu 12 stycznia 2004 Odnośniki związane z tematem:Artykuł
"Śmierć duszy" O dobrym imieniu JanDo napisania tego komentarza skłoniło
mnie przeczytanie informacji o poparciu grupy artystów dla polskiego
biznesmena - Pana Jana Kulczyka. Z jednej strony z owym poparciem
trochę się zgadzam. Imię Jan uważam za całkiem ładne (nawet własnemu
dziecku daliśmy z żoną to imię). Poza tym dość łatwo w naszym
kraju feruje się wyroki, mimo braku rzetelnych danych. A później, gdy
okaże się że zarzuty są bezpodstawne, dość rzadko słychać
sprostowania. Więc nie zamierzam przyłączać się do rozszczekanej
sfory zawistników. Może najpierw pozwolę sobie na refleksję względem pojęcia "dobre imię". Wg mnie są ludzie, którzy faktycznie coś takiego posiadają w pełnym znaczeniu tego słowa - osoby o nieposzlakowanej opinii, uczciwe, prawdomówne itp. Są ludzie, którzy nadstawiali karku w słusznej, wspólnej sprawie, którzy zasłużyli sobie na dobrą pamięć ludzi. Czy Pan Jan Kulczyk do nich należy?... Nie chcę tu powtarzać ogólnych narzekań
na etykę polskiego społeczeństwa, polskiego biznesu. Mój stan
posiadania jest skromny, więc pewnie trudno byłoby obronić się przed
prostym posądzeniem o zazdrość. Jednak bez względu na czyjeś
domniemania, refleksja od dawna kołacze mi się po głowie. Bo za każdym
razem, gdy słyszę o kilku biznesmenach w naszym kraju - ludziach którzy
w ciągu kilku lat zdobyli fortunę na poziomie setek milionów dolarów
(a Pan Kulczyk jest oceniany na 3 mld $), to coś mi tu "nie
gra". Bo za komuny było to dość proste - mało kto posiadał majątek
o wartości dziesiątków tysięcy dolarów, a milion
"zielonych" był kwotą abstrakcyjną. I teraz nagle po roku
89 następuje "cud" - pewna grupa ludzi w ciągu kilku lat
"pomnaża" swój majątek do poziomu niewyobrażalnego.
Geniusze biznesu?... A pytania cisną się na usta: A tak w ogóle, to Panowie Politycy i Panowie biznesmeni - czy istnieją gdzieś zapisy tego aktu przeniesienia własności państwowej na określone osoby? Jakie sumy na tych aktach figurują? I kto ze strony władz Państwa jest tam podpisany? Przykro mi - panowie Polscy Biznesmeni z
najwyższej półki (zastrzegam się, że myślę, tu wyłącznie o tych
naprawdę wyjątkowo szybko, "cudownie" bogacących się właścicielach)
- ale pewne fakty trzeba ustalić: Ale dość o tej nudzie - zasadach, uczciwości.
Zdaję sobie sprawę, że uczciwość to w polskim życiu polityczno -
gospodarczym wyraźnie wymierające pojęcie. Dlatego ten mój tekst ma
wymiar głosu błazna. Gdyby zaś ktoś mi zadał pytanie: błazen - Michał
Dyszyński
Talibów mało szkoda, ale co dalej? - czyli ciężkie jest życie bohatera....Któryś tam kolejny mułła wzywa Talibów, aby walczyli do ostatka.
Wezwać można... Trochę żal tych odważnych ludzi. Żal, ale nie do końca - bo jeśli byłoby ich na świecie więcej, to koniec ludzkości byłby pewny (wcale nie jestem przekonany, czy masa krytyczna ludzi żądnych walki już nie została przekroczona). Ci wojownicy zabijają z idei - tak zostali wychowani, tak wierzą bezkrytycznie. Ale jeśli ludzkość ma się ostać, to filozofię zwycięstw i dominacji trzeba zastąpić filozofią porozumienia i współpracy. Bez tego dla naszego gatunku nie ma przyszłości. komentarz do wiadomości z 27 listopada 2001) Komentarz do komentarza wyżej: Talibowie refleksja nr 2Wydaje mi się, że fakt ataku na World Trade Center postawił
świat w zupełnie nowym miejscu filozoficznie. Świat, a w
szczególności religie. Bo do tej pory w każdej niemal religii (w
katolickiej przecież także) poświęcenie życia było otoczone aureolą
niepodważalnej świętości. Ktoś, kto kto godzi się na śmierć w
imię idei jest wielki, wspaniały i kropka.
Te fakty jeszcze raz pokazują, że nie ma prawdziwej
dobrej religii bez oparcia się na Miłości i Mądrości. Samo poświęcenie
jest zapalnikiem, który może zdetonować bombę niszczącą ludzi.
Dlatego dobro powstaje dopiero jako zintegrowanie w człowieku Miłości
Prawdy, gdy to zaś nastąpi, ważna staje się gotowość do wysiłku i
poświecenia. Jednak poświęcenie głupca wcale nie jest dobre - wręcz
przeciwnie głupiec powinien siedzieć cicho i "mądrzeć", a
nie działać; jak zmądrzeje - wtedy będzie mógł się "poświęcać".
Przekroczenie tej zasady może zwekslować wiarę (religię) z obszarów
drogi do Boga, na drogę w przeciwnym kierunku lub jałową stagnację.
Kara wymierzana przestępcom przez społeczeństwo – to nie ma sensu!W społeczeństwach niemal wszystkich krajów świata przyjęła się
zasada, że przestępców karze się więzieniem za ich czyny.
Kara ma być odpłatą za to co dany człowiek zrobił. Ale jak się
temu logicznie przyjrzeć, to cała powyższa procedura nie ma sensu!
No bo tak: załóżmy, że jakiś bandzior pobił spokojnego
przechodnia, spowodował u niego kalectwo i skrzywdził na całe życie. Przecież to jest zupełnie bez sensu!
Ktoś powie, no tak - ale nie karać?... środa, 4 lipca 2001 Wielkim problemem dzisiejszych czasów jest totalne zaśmiecenie przestrzeni informacyjnej.Stało się ono tak dominujące i natrętne, że większość ludzi nie radzi sobie z porządkowaniem dochodzących wiadomości – szefowie firm nie wiedzą, czy mają do czynienia z poważnym kontrahentem, czy sprytnym naciągaczem, kupujący nie wie, czy „nowy, udoskonalony produkt” jest wart swojej ceny, trudno też uzyskać rzetelną informację nawet o samym sobie (bo z jednej strony interesowni pochlebcy będą twierdzić, że Twój nieudany wytwór jest super, a z drugiej strony ci co mają zapłacić za naszą pracę, będą starali się sztucznie zaniżyć jej wartość). Nie wiadomo już co jest, tak naprawdę, kupowanym towarem; rozdzielenie „ziarna od plew” wymaga znacznie większego wysiłku niż to kiedyś bywało. A przecież o ile prościej byłoby, gdyby słowa zaczęły być używane w celu przekazania rzetelnych informacji; ile czasu by się zaoszczędziło, pieniędzy, wysiłku. Dlatego na wagę złota są ludzie, którzy umieją rozpoznawać prawdę w tym ogłupiałym świecie, a jeszcze bardziej cenna staje się po prostu uczciwość. sobota, 23 czerwca 2001
|