Przedostatnie wiadomości
|
|||||||||||||||
Komentarze, felietony - archiwum |
|||||||||||||||
Dział komentarzy i recenzji Słowa kluczowe - Wiesław Babik Filozofia (w) fizyce - Jarosław Kukowski Komentarze o szkole i edukacji Komentarze związane z etyką i psychylogią
Filozofia
Blogi różne Dlaczego wolne oprogramowanie... Komentarze związane z etyką i psychologią Komentarze o szkole i edukacji
|
Spis treści komentarzy o prawie i patentachJak
sprzedawać Windowsy? - czyli co dalej z modelem biznesowym
Microsoftu...
Sprawdzanie zabronione...Za sprawą wiadomości
w Newsroomie Chipa i jej źródła
w The Register dowiedziałem się o dość ciekawym incydencie
prawnym we Francji. Otóż firma Tegam, produkująca oprogramowanie
antywirusowe o nazwie ViGuard ogłosiła, że jej produkt potrafi
zatrzymać 100% znanych i nie znanych wirusów. Aby tę wiadomość
sprawdzić, jeden z badaczy zabezpieczeń sieciowych - Guillaume Tena -
przebadał kod owego programu antywirusowego, znalazł w nim błędy, a
wyniki swoje opublikował. W odwecie wspomniana firma antywirusowa... Z tekstu wiadomości wynika, że problemem jest zastosowanie tzw. reverse engineering, czyli badanie kodu maszynowego programu, w celu uzyskania informacji o jego istocie jego działania. We Francji takie badanie okazuje się być nielegalne. Niby każdy kraj może sobie zabronić co tam chce. Ale... ...przecież takie podejście niesie swoje
dalsze skutki. Tutaj pozwolę sobie na mały wtręt
"filozoficzny". I jeszcze jedno. Bo konsekwencje postawy francuskiego sądu są nieco dalej idące. Moim zdaniem grożą one drastycznym spadkiem zaufania do wszelkich francuskich produktów softwarowych i rozwojem kryminalnego hakerstwa. Wszelkie informacje, mogące pomóc w ujawnieniu możliwych luk w oprogramowaniu, nie będą mogły być publikowane. Zostaną więc wyłącznie w kręgu hakerów i ich mocodawców. A ci będą wiedzieli jak te informacje wykorzystać. W ten sposób francuskie sądownictwo w pośredni sposób przyczyni się do rozwoju hakerstwa. Michał Dyszyński 11 marca 2005, zmienione 19 marca 2005
Walka o patentowe zniewolenie świataZnów Europejska Komisja ds. Rybołówstwa
i Rolnictwa zajmowała się ostatecznym zatwierdzeniem kontrowersyjnej
dyrektywy umożliwiającej patentowanie algorytmów. W dniu 24.01.2005
wadliwy projekt dyrektywy trafił pod obrady wspomnianej komisji. Jednak niebezpieczeństwo uchwalenia tej dyrektywy wcale nie osłabło. Giganci lobbują coraz intensywniej. Jak podaje Gazeta: "Krajowe filie koncernów Siemens, Nokia, Philips, Ericsson i Alcatel złożyły we wtorek rano na ręce premiera Marka Belki oficjalne oświadczenie o ich stanowisku w sprawie "dyrektywy patentowej". Ponowne głosowanie odrzuconej dyrektywy trudno jest określić inaczej, niż jako kpiny z demokratycznych procedur. Bo według przyjętych zasad projekt, który utracił poparcie powinien być wycofany. W przypadku wspomnianej dyrektywy, po wycofaniu się Polski i Holandii, dyrektywa nie będzie miała wystarczającego poparcia. Mimo to, zakulisowe starania lobbystów wielkich korporacji mogą doprowadzić do uchwalenia tego aktu prawnego wbrew woli większości. 21, 24 i 27 stycznia 2005 Walka o zablokowanie uchwalenia szkodliwej dyrektywy patentowej wciąż trwaOsoby, którym leży na sercu dobro Europy i dobro Polski, powinny się zainteresować sprawą patentów na algorytmu. Informacje na ten temat są na stronie: http://www.nosoftwarepatents.com/pl/m/intro/index.html Ze swojej strony chciałbym tylko dodać,
że sprawa jest NAPRAWDĘ WAŻNA! O tę sprawę warto się dopominać, walczyć,
żądać! Dlaczego niedopuszczenie do patentowania programów komputerowych jest takie ważne?Przeciętny czytelnik wiadomości nie zdaje sobie sprawę ze znaczenia dla gospodarki całego świata, tego drobnego elementu prawa, jakim jest patentowanie algorytmów. Wydaje się - co tam, po prostu jakieś "biznesowe przepychanki". Tymczasem chodzi o coś znacznie więcej niż tylko jakieś tam opłaty uiszczane sobie nawzajem przez firmy. Tu chodzi o zawładnięcie CAŁĄ światową ekonomią przez ponadnarodowe koncerny. Tu chyba w najwyraźniejszym stopniu widać negatywną, wręcz demoniczną stronę globalizacji (bo są zarówno pozytywne, jak i negatywne strony tego procesu). Przykład podaje serwis Interii - http://nt.interia.pl/news?inf=589934
- opisany jest przypadek, jak pod banalnym (i absolutnie nieuczciwym)
pretekstem można wyeliminować z rynku małą, nieposłuszną firmę.
Firma ta, oferująca na japońskim rynku edytor tekstu została skazana
na ekonomiczny niebyt za naruszenie patentu obejmującego... Przykład ten najdobitniej pokazuje
dlaczego patentowanie algorytmów i oprogramowania jest w istocie
rzuceniem światowej ekonomii na żer dla gigantów. Bo opatentowanych
jest już tak wiele (tysiące!) oczywistych i powszechnie używanych
rozwiązań, że niemal nie sposób jest zrobić jakiegokolwiek większego
produktu softwarowego, który nie naruszyłby czyichś "praw".
Tyle że giganci załatwiają takie pozwy między sobą, najczęściej
szybko dogadując się - wszak każdy z nich, dzięki posiadanym
aktywom, ma swoim zanadrzu jakieś patenty do zarzucenia przeciwnikowi w
odwecie. Dlatego wielkie firmy raczej unikają potyczek sądowych, bo po
pierwsze wiadomo, że sprawa będzie trudna i kosztowna, a po drugie można
samemu znaleźć się na patentowym celowniku. Zupełnie inaczej
przedstawia się sytuacja w przypadku małych firm. Każda z nich wobec
dużej korporacji nie znaczy prawie nic, jej środki finansowe, niezbędne
do obrony są małe, odwetowych patentów najczęściej nie ma, bo koszt
zarejestrowania samego patentu jest dla takiej firmy zaporowy. I dlatego
nawet jeśli mała firma wybroni się przed jakimś niesłusznym
zarzutem w sądzie (a często się nie wybroni, bo wielki patentowy
gracz ma też wielkie doświadczenia i możliwości w tym zakresie), to
już sam koszt prowadzenia sprawy może poważnie naruszyć jej budżet.
Tak więc bez względu na wynik - wielka korporacja wygrywa, niszcząc
konkurencję. Sprawa jest BARDZO TRUDNA i BARDZO WAŻNA. I wiele wskazuje, że zakulisowe działania, pieniądze i siła polityczna wielkich korporacji może ostatecznie (wbrew woli większości) doprowadzić do uchwalenie tej szkodliwej dyrektywy. Choć zawsze warto mieć nadzieję, że nie wszystko stracone... Więcej informacji na wspomniane tematy w tej witrynie znajduje się w dziale komentarzy o patentach i prawie. Artykuły na ten temat w innych serwisach: Najważniejszy serwis w tej materii: http://www.nosoftwarepatents.com/pl/m/intro/index.html W serwisie Interii: U Chipa: http://newsroom.chip.pl/news_125989.html
W serwisie gazety: Obcojęzyczne: Michał Dyszyński dodano do
serwisu 21 stycznia 2005.
Internauci z całej Europy dziękują PolsceDzięki zdecydowanej akcji polskiego rządu udało się zablokować (na razie!) wprowadzenie szkodliwego dla rozwoju informatyki prawa patentowego. Polski przedstawiciel uniemożliwił wprowadzenie wspomnianej destrukcyjnej dyrektywy podczas spotkania Ministrów rolnictwa i rybołówstwa. Ten czyn przysporzył polskiemu rządowi wielu sympatyków w całej Europie. Powstał nawet specjalny banner z podziękowaniami z tekstem: "Thank you Poland". Widać jednak, że przynależność naszego Kraju do UE może być okazją do zrobienia czegoś dobrego przez polskie władze. W kraju tak przesiąkniętym korupcją jak nasz, cieszy fakt, że ktoś z naszego rządu pomyślał jednak o dobru wspólnym. Więcej na ten temat w innych doniesieniach: http://www.nosoftwarepatents.com
Świat w okowach wielkich korporacji
|
klikanie myszą na formularzach | |
przesyłanie plików internetem | |
stosowanie pasków przewijania do zarządzania zawartością okna programu | |
patentowanie logiki (tak, tak - to nie pomyłka!) - patrz patent Microsoftu na operator logiczny "Is Not" - źródło. | |
i wiele innych rozwiązań powszechnie stosowanych i wcale nie odkrywczych |
Przy dalszym rozwoju tej sytuacji, trudno będzie napisać dowolny, nawet prosty program, który nie będzie związany z koniecznością płacenia jakiejś firmie za patent - czasami nie związany z żadną rzeczywistą innowacją.
Urzędy patentowe nie są zainteresowane blokowaniem przyznawania
patentów, ponieważ wtedy traciłyby klientów. Dlatego wnioski nie są
sprawdzane dokładnie pod kątem spełnienia warunku innowacyjności i
nie istnienia podobnych rozwiązań; patentowane jest bardzo wiele
rozwiązań banalnych, znanych i stosowanych od wielu lat. Znana jest
sprawa pewnego inżyniera w Australii, któremu udało się opatentować...
...koło. Inżynier na szczęście doprowadził swoją procedurę do końca
tylko dla wykazania niekompetencji urzędów patentowych (dzięki czemu
nie będziemy musieli płacić mu dodatkowo za używanie kół w naszych
samochodach...), jednak fakt - faktem, że w innych sytuacjach, być może
przyjdzie nam płacić jakiejś bogatej firmie za coś, co było
powszechnym dobrem intelektualnym od wielu dziesięcioleci.
Już obecnie całe rzesze prawników są zajęte walką w tysiącach procesów dotyczących opłat patentowych. W przypadku patentowania oprogramowania ilość spraw sądowych z tym związanych wzrośnie znacznie. Z obu stron - firm "poszkodowanych" i pozwanych zostaną zaangażowane ogromne środki finansowe na obronę ich interesów. W ostatecznym rozrachunku zapłacą za to klienci tych firm - czyli po prostu MY. Głównym wygranym będą kancelarie prawnicze - a więc osoby i firmy, w żaden konkretny sposób nie przyczyniające się do postępu technicznego, czy intelektualnego. Miliony godzin ludzkiej pracy, wysiłku intelektu zostaną "przemielone" w imię wydzierania sobie nawzajem pieniędzy przez uczestniczące w procesach firmy.
Wyobraźmy sobie następującą sytuację - programista pracuje nad
jakimś projektem. Pisze dziennie setki linii kodu, stosuje
najrozmaitsze procedury. Niech teraz co 10 ta z nich jest oprogramowana
(a nawet co 100-na). Po pewnym czasie z jego pracą związanych będzie
setki, a nawet tysiące "raf" patentowych w stylu - jak użyję
kliknięcia w środku formularza, to trzeba będzie zapłacić firmie X,
jak użyję paska przewijania w tym oknie, to w na liście płac tego
projektu znajdzie się firma Y...
Być może duża część owych "raf patentowych" da się jakoś
obejść, inna część nie da się. Teraz po skończeniu projektu -
programu, następna grupa ludzi zajmie się wyszukiwaniem "właścicieli"
do procedur, kliknięć, rozwiązań interfejsu itp. Koszmar!
W rezultacie końcowy produkt będzie albo 2-3 krotnie droższy (bo
trzeba zapłacić firmom - właścicielom praw i pracownikom wyszukującym
opatentowane rozwiązania w milionach linii kodu), albo i tak będzie
"piracki" pod kątem uwzględnienia praw patentowych.
Oczywiście małe firmy w ogóle nie będą w stanie dokonać tak złożonej
analizy kodu - wszak już sam dostęp do informacji CO, jest
opatentowane kosztuje pieniądze i wysiłek pracowników, a tu jeszcze
trzeba prześledzić każdą użytą procedurę...
Przypuszczam, ze tak naprawdę to nawet duże firmy nie będą
"bawiły się" w wyszukiwanie opatentowanych rozwiązań w
produkowanym kodzie (może z wyjątkiem kilku - kilkunastu szczególnie
istotnych od strony finansowej). Jednak przewagą dużych firm będzie
po prostu dostęp do środków pieniężnych umożliwiających późniejszą
walkę w sądzie, ew. posiadanie własnych patentów, które będzie można
wyciągnąć w odwecie za atak patentowy skarżącego. Mała firma będzie
skazana na zagładę - nie będzie miała pieniędzy na prawników, ani
własnych "armat" w patentowej wojnie. W ten sposób giganci
(Microsoft, Novell, Sun i inni) wymiotą konkurencję i ostatecznie jakoś
podzielą się rynkiem. Bo jeśli trzeba będzie mniejszą konkurencję
wykończyć, to powód znajdzie się bardzo łatwo.
I jeszcze jeden problem - ruch Open Source.
Sprawdzenie, kto jakich używa procedur jest możliwe tylko wtedy, gdy
sprawdzający ma dostęp do kodu źródłowego (wyjaśnienie dla
nieprogramistów - do zapisu procedur w formie określonego języka
programowania). Oczywiście giganci najczęściej ukrywają swój kod
przed możliwością sprawdzenia i trudno będzie im udowodnić, że
czyjeś prawa naruszają. Inaczej jest z ruchem Open Source (wolnego
oprogramowania, dającego swobodny dostęp do kodów źródłowych) -
tutaj w razie czego każdy może wziąć kod i ew. doszukać się
jakiegoś patentowego uchybienia. W ten sposób ruch ten zostanie
zahamowany - znikną darmowe programy oparte na tej zasadzie, Linux będzie
musiał zejść do podziemia.
Warto tu dodać, że sama dyrektywa mająca wprowadzić patentowanie
oprogramowania została zainicjowana i jest silnie popierana przez
organizację BSA - zdominowaną przez Microsoft. Już dzisiaj Windows
kosztuje w Polsce tyle co średnia pensja i przekracza cenę nowego
komputera. Jeśli uda się zablokować rozwój Linuxa i ruchu Open
Source, istnieje duże prawdopodobieństwo, że szybko doczekamy się
jeszcze znacznie wyższych cen oprogramowania.
Jeśli Europa w ślad za Ameryką narzuci sobie te kolejne kajdany patentowe, to za kilkadziesiąt lat, tworzenie oprogramowania w krajach, które tych kajdanów założyć sobie nie dadzą (a zakładam, że będą na to za mądrzy), znacznie prześcignie Europę i Amerykę. I zapewne za pół wieku bogaci Chińczycy i Hindusi, będą z pogardą i lekceważeniem spoglądać na biedny, pogrążony w pieniaczych, nie kończących się procesach patentowych "Zachód". W Europie na jednego zatrudnionego programistę tworzącego jakiś produkt, będzie pracować po kilku prawników i tym podobnych "twórczych" pracowników. W krajach bez kajdan patentowych królować będzie twórczość. A wtedy... głupi i biedny "Zachodzie" - nakryją cię czapkami...
Jestem przekonany, że walka o swobodną pracę intelektualistów,
programistów jest walką o ogólnie lepszą przyszłość ludzkości.
Patentowanie algorytmów pogrąży naszą część świata w próżnych
zmaganiach bogatych kancelarii prawniczych. Być może dla prawników to
dobrze, ale czy o to chodzi, aby co drugi mieszkaniec Ziemi był
prawnikiem, lub toczył aktualnie jakieś sprawy w sądzie?...
Każdego, komu leży na sercu dobro naszej części świata zachęcam do
sprzeciwiania się patentowania algorytmów. Skoro mamy demokrację, to
korzystajmy z niej i dopominajmy się dobrym europejskiego prawa
patentowego (które na mocy aktu akcesyjnego, będzie także naszym,
polskim prawem). Lobbyści z wielkich korporacji nie śpią. Jeśli nie
będzie nacisków ze strony świadomego społeczeństwa, to może się
zdarzyć, że nasz rząd ulegnie ich naciskom (które są bardzo silne).
A jeśli polski rząd ulegnie - to sprawa stracona, bo jak pisałem wcześniej
głosy różnych rządów są niemal w równowadze.
Michał Dyszyński dodano do serwisu 18 listopada 2004 r, zaktualizowane 19 listopada 2004.
Więcej na temat patentów oprogramowanie
można znaleźć na następujących stronach:
Polskie:
http://www.pcworld.pl/news/70567.html
,
http://www.computerworld.pl/news/70392.html
,
http://debata.ukie.gov.pl/
Zagraniczne:
http://www.techworld.com/applications/news/index.cfm?NewsID=2809
http://eu.ffii.org/sections/bxl0411
(ang.)
http://www.theregister.co.uk/2004/11/18/poland_vote_against/
http://swpat.ffii.org/index.de.html
(niem., ang. częściowo pol.)
Ta ostatnia strona umożliwia także wyrażenie swojego sprzeciwu wobec
dyrektywy nakazującej wprowadzenie patentowania algorytmów.
Aktualnie w środowiskach informatycznych toczy się niezwykle ważna debata o patentowaniu oprogramowania. W czym rzecz?...
Europejskie prawo prawo patentowe obejmuje swoim zasięgiem patentowanie rozwiązań technicznych - sprzętowych. Czyli można opatentować np. nowy rodzaj silnika, czy nowy rodzaj przełącznika. Nie są za to patentowane idee i algorytmy komputerowe. Dlatego nie można w Europie opatentować np. pomysłu na nowy sposób interakcji programu z użytkownikiem, albo algorytmu szyfrowania. W USA jest inaczej - patentowane są zarówno rozwiązania hardwarowe i softwarowe.
Tyle tytułem wprowadzenia. Jednak problem tkwi w czymś innym.
Otóż jak wskazuje praktyka, różne firmy programistyczne (a w szczególności te naprawdę wielkie - np. Microsoft, Symantec) patentują "rozwiązania" oczywiste - np. zgrupowanie kilku używanych funkcji w jedną, sposób kliknięcia, ściąganie określonego rodzaju plików itp. Są to często pomysły, na które niewykształcony człowiek wpada bez problemu po krótkim zastanowieniu. A do tego dość często są one niezbędne do prawidłowego funkcjonowania większości zwykłych programów, funkcji. W swoim czasie głośno było o firmie, której udało się opatentować... ściąganie plików z internetu. Pomyślmy - może kiedyś firma ta zawita do nas z żądaniem opłaty za ściągnięcie sterownika do karty graficznej...
Ogólnie, efektem tego systemu patentowego jest stan, w którym cały świat będzie musiał płacić prawnikom i rekinom finansowym za ich biurokratyczne cwaniactwo. Będzie musiał, bo naprawdę duża część patentowanych rozwiązań, to pomysły z jednej strony niezbędne w normalnej działalności twórców oprogramowania (choć z drugiej strony oczywiste i banalne). Najistotniejszą ich funkcją jest dostarczanie łatwych pieniędzy właścicielom "praw" i korporacjom prawniczym, które o te "prawa" walczą. Oczywiście każda taka opłata wykonywana przez przedsiębiorstwa jest wliczana w koszta produktów i ostatecznie przenosi się na nas - nabywców.
Jednocześnie system ten niesie ze sobą
dodatkowe koszta - np. generuje ogromną biurokrację - bo firma pracująca
nad oprogramowaniem musi non stop śledzić czy aktualnie wykorzystywany
pomysł nie został gdzieś opatentowany. Jakaś rzesza ludzi musi
teoretycznie siedzieć na karku każdego zatrudnionego programisty, i
wyszukiwać czy to co aktualnie wymyślił, nie stoi w sprzeczności z
jakimś tam patentem...
W efekcie tylko duże firmy, dysponujące sztabem pracowników
biurowych zajmujących się polityką patentową będą miały szanse na
rynku. Mniejsze firmy w każdej chwili mogą zostać pozwane przez
"właścicieli praw do rozwiązania". Wszystko to faworyzuje
przedsiębiorstwa molochy, napędza dochody prawnikom, utrudnia postęp
techniczny. Zapłacimy ostatecznie głównie my - użytkownicy, nabywcy
sprzętu i oprogramowania, bo małe firmy, produkujące tańsze
oprogramowanie będą musiały zniknąć z rynku, a zostaną drogie i
nieefektywne giganty.
Niestety, polski rząd we wstępnych ustaleniach poparł (silnie promowaną przez firmy - giganty) inicjatywę patentowania oprogramowania w UE. Na szczęście, nie wszystko jeszcze jest stracone. Projekt nie został zatwierdzony, jest tylko we wstępnej fazie wprowadzania. Dlatego ważnym jest, aby osoby świadome zagrożenia wywarły naciski na odpowiednie gremia w Polskim Rządzie. Jest jeszcze jakaś szansa, że świadome społeczeństwo powstrzyma cwaniaczków przed wyciąganiem pieniędzy z naszych kieszeni.
Więcej na powyższy temat można znaleźć na następujących stronach: http://www.pcworld.pl/news/70567.html , http://www.computerworld.pl/news/70392.html , http://debata.ukie.gov.pl/
Michał Dyszyński - dodano do serwisu 16 września 2004
Szykuje się wojna światowa. Być może
niekoniecznie od razu z użyciem wojska, ale na pewno o zasięgu
globalnym i na pewno o gigantycznych konsekwencjach dla życia miliardów
ludzi. Osoby śledzące doniesienia z tego "frontu" coraz to
dowiadują się o kolejnych procesach firm "poszkodowanych" w
swoich prawach patentowych. Ostatnie doniesienie to patent na handel
zabezpieczonymi plikami uzyskany przez amerykańską firmę E-Data
(patrz artykuł "Patent
na Internet"). To, że jest to cicha wojna wiedzą tylko
wtajemniczeni, jednak jest to wojna - i to na ogromną skalę. O co się
toczy?
- Oczywiście o pieniądze. O wielkie pieniądze. Oczywiście pieniądze
nie zarobione uczciwie, tylko wycwanione metodami
"politycznymi". Teraz parę zdań wyjaśnienia.
W ostatnich latach stało się oczywiste, że świat stał się globalną wioską. Coraz trudniej jest utrzymać sytuację, w której wielkie ponadnarodowe i ponadpaństwowe organizacje czerpią gigantyczne zyski bez oferowania adekwatnego cenowo produktu ze swojej strony. Dość łatwo jest zrobić podobny "rewelacyjny" produkt w innym kraju świata. I to zrobić taniej. A jeśli nie taki sam produkt, to podobny. A jak nie podobny, to inny, nawet lepiej pełniący tę samą funkcję. Za to sprzedawany on będzie najczęściej wielokrotnie taniej. A w końcu nie po to wielkie korporacje finansowe robią cokolwiek, aby konkurować uczciwie, nie po to, aby sprzedawać tanio. Dlatego od dawna toczy się walka o uniemożliwienie konkurencji uczciwego zarobienia na chleb. Orężem są patenty.
Powoli dochodzimy do absurdu. Za parę lat
będziemy mieli pewnie patenty na wszystko. Może nawet każda litera
alfabetu stanie się czyjąś "własnością" intelektualną
(a były już takie próby z literą @ - znakiem używanym w adresach
poczty elektronicznej). Ale to nie koniec. W kolejce do zawłaszczenia
sobie własności ogólnej stoją następne "wynalazki". Może
słowa języka potocznego?
- Nieprawda? A przecież słowo "Windows" (co przecież
oznacza po angielsku "okna") stało się faktycznie własnością
firmy Microsoft. I to nie tylko to słowo, ale nawet podobnie brzmiące
"Lindows" (użyte przez konkurencyjną firmę), z którego właściciel
musiał zrezygnować wskutek zabiegów prawnych firmy Billa Gatesa.
A teraz o wspomnianym patencie na Internet. Oto firma E-Data opatentowała
mechanizm (cytuję z artykułu) "przesyłania informacji w
wirtualnej formie do miejsca, w którym może ona zostać przeniesiona
na materialny nośnik." Inaczej mówiąc wszystko co chcemy przesłać
Internetem i może być nagrane np. na płytę CD (a przecież prawie
wszystko może być na taką płytę nagrane) narusza ów patent. Za
chwilę inna firma (albo i ta sama) powinna opatentować przesyłanie
wszystkiego co może być wydrukowane (a właściwie wszystko w jakiejś
formie może być wydrukowane), a jeszcze kolejna opatentuje przesłanie
wszystkiego co może zostać powiedziane za pomocą dźwięków (też
chyba wszystko pod to podpada). W efekcie dojdziemy (sorry, już doszliśmy)
do sytuacji, że wszystko co się przesyła naruszy czyjeś prawa. A
skoro naruszy, to będzie się należała "poszkodowanym właścicielom
praw" gratyfikacja finansowa. Więc zapłacimy. My - wszyscy. W
takiej czy innej formie. Zyskają nieliczni, którzy już teraz nie
wiedzą co robić z pieniędzmi.
Ten ostatni patent nie oznacza oczywiście,
że my - szaraczkowie będziemy płacić te pieniądze bezpośrednio do
firmy E-Data. Zrobimy to pośrednio, gdy kupując towar zapłacimy za
niego odpowiednio więcej. Bo firma produkująca skarpetki też będzie
musiała w swoje koszty (a ostatecznie w cenę skarpetek) wliczyć opłaty
za absurdalne patenty. A tych patentów na oczywiste rozwiązania jest
więcej. Nie kilka, nie kilkanaście. I nie kilkadziesiąt. To są tysiące
(!!!) takich ograniczeń, gdy musimy płacić pieniądze jakimś firmom
żerujących na aktualnym prawie patentowym. Tysiące prawników
zarabiają miliardy dolarów za sam fakt robienia czegoś przez nas (czy
przez firmy, w których pracujemy) w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem.
Niemal każdy towar może się załapać na jakąś "własność
intelektualną".
Dlaczego to się utrzymuje? Dlaczego taki jawny absurd jest tolerowany,
a nawet się rozwija?
- Nie jest trudno się zorientować - wielkim firmom i powiązanych z
nimi rządom to się opłaca. Przeciętni ludzie nie widzą związku
swojej biedy, braku pracy i drożyzny w sklepach z prawem patentowym. To
jest ukryte, bo tym zajmują się "mądrzejsi". Dlatego mało
kto protestuje. Ale w istocie za niepozorną sprawą prawa patentowego
kryją się grube sumy wyciągane z naszych kieszeni. Wyciągane przez
cwaniaczków i wyzutych z sumienia rekinów finansowych.
Czy ktoś to kiedyś powstrzyma?
- Jestem tu pesymistą. Wiele wskazuje na to, że polityczne naciski ze
strony wielkich korporacji i powiązanych z nimi rządów jeszcze
bardziej zacieśnią wyzysk patentowy. Wskazuje na to m.in. pomyłka
polskiego przedstawiciela, który poparł patentowanie algorytmów
programistycznych w Unii Europejskiej. Tylko, że za taką pomyłką
stoją gigantyczne niezasłużone zyski ogromnych firm. Stoją milionowe
pensje prezesów i milionowe łapówki dla polityków. I ogromne naciski
państw mających udział w pieniądzach w ten sposób wyłudzonych.
Przoduje w tym Ameryka (Stany Zjednoczone), gdzie patentuje się od
dawna prawie wszystko. Tamtejsze urzędy patentowe są zainteresowane,
aby patent wszedł w życie, bo na tym zarabiają. Odrzucenie patentu
(np. w imię tego, że miałby chronić on banalne i od dawna stosowane
rozwiązanie) nie jest w interesie urzędnika i jego pracodawcy.
Są tego dalsze konsekwencje. Bo np. narzucenie światu zasad amerykańskiego
prawa patentowego przyniesie temu mocarstwu ogromne korzyści finansowe
- łatwy zarobek pobierany niemal od całego światowego handlu i światowej
gospodarki. Zarobek właściwie za nic. Być może więc wkrótce
Europa, Azja, ogólnie cały świat będzie musiał się dzielić swoimi
zyskami z amerykańskimi wielkimi firmami. Częściowo może z firmami
europejskimi, tylko że zanim Europejczycy dogonią w Amerykanów w
patentowym absurdzie, najpierw dadzą się wielokrotnie oskubać
prawnikom zza oceanu. Bo chętnych do łatwych pieniędzy są
rzesze. Ale znacznie większe rzesze będą za to płacić.
Zainteresowanych zapraszam na stronę polskiego rządu ( http://debata.ukie.gov.pl/test/dp.nsf/Start?Open ) , gdzie każdy może dokładniej może zapoznać się projektami zmian w prawie i komentarzami internautów. Może jak więcej osób poprze słuszną sprawę, to będzie chociaż minimalna szansa, że ktoś się trochę przestraszy niezadowolenia wyborców. Zanim się znowu pomyli...
Michał Dyszyński - dodano do serwisu 5 sierpnia 2004
Wczoraj media dość obszernie informowały o rozpoczęciu się w Polsce pracy rosyjskich inspektorów, sprawdzających czy unijne normy sanitarne stosowane przy produkcji mięsa są rzeczywiście spełnione. Na początkowym etapie inspektorzy ze wschodu postanowili sprawdzić polskie restauracje. I tu olśniła mnie genialność tego pomysłu!
Jakżeż wiele danych o metodach uboju zwierząt i normach stosowanych w przetwórstwie można uzyskać w restauracji. Próbując kotleta z zabitej w polskiej masarni świni, można nie tylko dowiedzieć się o normach stosowanych w tym zakładzie, ale także o zastosowanych przyprawach ziołowych, czy warunkach przechowywania soli konserwującej mięso. A przecież zakres kontroli inspektorów w restauracji można bardzo łatwo poszerzyć - np. degustacja wiśniówki może wiele powiedzieć o normach jakie stosują polscy plantatorzy wiśni, zaś parę głębszych wódki czystej poinformuje Inspektorów o spełnianiu zaleceń unijnych przez polski cukier, albo pszenicę.
A gdybyśmy mieli np. w przyszłości eksportować prąd elektryczny
na wschód?
- Wtedy inspektor powinien pójść do kina na jakiś dobry film. Badając
jakość światła wytworzonego dzięki polskiemu prądowi będzie on w
stanie ocenić jakość tego ostatniego. Podobnie inspekcja w jednej z
warszawskich agencji towarzyskich mogłaby spowodować przetestowanie
"w warunkach bojowych" polskich prześcieradeł. A wtedy mogłyby
być one eksportowane do krajów WNP.
Jasne jest, że cechy produktu w sposób bezsporny wynikają z zastosowanych przy produkcji norm (w szczególności norm unijnych). Jednak wielki szacunek musi budzić fachowość owych inspektorów, jeśli badając gotowy towar są w stanie oceniać spełnianie norm produkcyjnych. I chyba unijni inspektorzy mogą się wiele nauczyć od swoich kolegów ze wschodu.
Michał Dyszyński 21 lipca 2004
Na stronie brytyjskiego serwisu informatycznego ZDNET przeczytałem kilka dni temu informację o przyznaniu przez ten serwis tytułu: "most stupid piece of Internet legislation in the world" (czyli w wolnym tłumaczeniu: "Największy na Świecie wygłup internetowego prawodawstwa"). "Laureatem" jest sąd w nieodległej Francji (czyżby kolejny przyczynek do odwiecznej rywalizacji obu nacji?... - ZDNET jest prowadzony przez Brytyjczyków), który zakazał Francuzom wchodzenie na strony www aukcji oferujących pamiątki po nazistach. Problem w tym, że wspomniane aukcje są organizowane w Internecie, poza terytorium Francji. Dlatego, w celu realizacji niniejszej decyzji, ten że sąd dał organizującemu aukcje amerykańskiemu portalowi Yahoo dwa miesiące na zastosowanie się do decyzji, czyli zablokowanie dostępu do nazistowskiej aukcji dla wszystkich francuskich internautów. Jak pisze wspomniany serwis, prawodawstwo francuskie rozważa wprowadzenie obowiązku konsultowania z nim każdej publikacji na stronach Światowej Sieci, jeżeli mogłaby ona być niezgodna z francuskim prawem.
Teraz będzie komentarz autorski. Ta moja refleksja
sięga w bardziej ogólne sfery niż tylko pamiątki po nazistach, a u
jej podstaw jawi się pytanie:
jak bardzo prawo, grupy ludzi, organizacja może
nakazywać coś innym ludziom?
Z jednej strony jest oczywiste, że nakazy i zakazy są niezbędne -
nie wolno zabijać, nie wolno kraść. Z drugiej jednak, kwestią
dyskusyjną jest, jak bardzo określone osoby powinny się dostosowywać
do czyjegoś widzimisię (nawet jeśli to jest widzimisię rządu dużego
państwa). Bo w różnych krajach, różne czyny są dozwolone i
zakazane. W niektórych krajach islamskich nie wolno jest propagować
chrześcijaństwa. Gdyby taki rząd mógł swoje prawo wprowadzać, to
zapewne nakazałby usunięcie strony Watykanu,
czy Polskiego Episkopatu. W niektórych
krajach zakazane jest publikowanie treści niezgodnych z aktualną linią
polityczną (Chiny, Korea Pn. i niemało innych) - co by się stało,
gdyby ich wyroki dotyczące zamknięcia dysydenckich stron musiał
respektować świat?... Piszę to także w kontekście dość
powszechnych w Polsce procesów o obrazę uczuć religijnych. Wiele osób
w różny sposób czuje się obrażonych i dochodzą swoich roszczeń w
sądzie. W krajach o innym poczuciu "obrażenia" uznaje się
najczęściej większą swobodę wyrazu artystycznego niż w naszym
Kraju. Oczywiście nie zamierzam to stawać po jakiejkolwiek stronie w
konkretnym przypadku, jednak na moje wyczucie, co niektóre "obrażone"
osoby są wyjątkowo obrażalskie (choć w innych sytuacjach przyznałbym
rację skarżącym, bo niewątpliwie "prowokowanie" publiczności
przez artystę powinno mieć swoje granice).
Ale patrząc na rzecz bardziej ogólnie, tak sobie myślę, czy owe obrażone
osoby nie zauważają wyrywkowości zauważonego przez nich "przestępstwa"
- czyli, że najczęściej to, co spowodowało ich dyskomfort
emocjonalny jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej podobnych
informacji, dzieł artystycznych, wypowiedzi. Aby te pozostałe znaleźć
(choć też tylko w części) wystarczy tylko uruchomić wyszukiwarkę
internetową (wpisać kilka słów) i znaleźć setki obraźliwych
publikacji - w różnych krajach świata, różnych kulturach (czasami słowo
"kultura" może być tu użyte nieco na wyrost...).
Problem nie jest banalny, bo prędzej czy później,
może stać się zarzewiem poważnych konfliktów. W końcu wraz z
rozwojem technik informacyjnych i dostępu do treści będzie rosło
znaczenie propagowania idei i wszystkie związane z nim niebezpieczeństwa.
Jak pogodzić ze sobą interesy ideowe całkowicie antagonistycznych
dzisiaj grup - islamistów i radykalnych chrześcijan, fundamentalistów
i liberałów, wolnomyślicieli i obrażalskich na wszystko i
wszystkich?...
Pewnie się nie da. To co dalej? - zaczynamy kolejne wojny?
Typowy człowiek ma wbudowane w swoją psychikę
szczególne pragnienie: zmusić Świat, aby był "po mojemu".
- po mojemu, czyli wg tego co mnie uczyli rodzice, co sobie wymyśliłem,
co polubiłem, co uznaje "moja grupa". To się wydaje ważniejsze,
bardziej rozsądne niż myśli i pragnienia innych ludzi, innych grup.
Tak myśleć nakazuje nam mechanizm ewolucyjny. Bo z tegoż
ewolucyjnego punktu widzenia patrząc właśnie o to chodzi, żeby
była wojna. Chodzi o dominację, konflikt, chodzi o wojnę. W toku
wojny dochodzi do zabijania niektórych osobników. Teoretyczne -
odpadają słabsi, zaś geny się doskonalą... Teoretycznie...
Bo wydaje mi się, że ostatnio ludzkość ma poważny problem. I
ewolucja (jeśli by ją tu spersonalizować) - też. Bo ów sprawdzony
od milionów lat mechanizm, w przypadku ludzi, właściwie prawie
przestał już działać - przynajmniej w w odniesieniu do wojen między
narodami i w tym pozytywnym sensie. Bo teraz wojna stała się zbyt
masowa, zbyt skuteczna. Dziś wojna w równym stopniu spowoduje
kataklizm dla mądrych i głupich, silnych i słabych, wytrwałych i wątpiących.
Wojna jest już tak masowa, że prawie nic nie różnicuje, nie wyłania
osobników o lepszych genach. Ona wyłania martwe pustynie.
Jednak mechanizm dominacji i dążenia do wojny w
ludziach pozostał. Im bardziej prymitywny w myśleniu człowiek, tym
lepiej to widać. Prymitywni ludzie pragną się bić, pragną okrucieństwa.
Nie są w stanie opanować nakazu ewolucji. Widać to na stadionach,
widać w rzeziach plemiennych, wojnach domowych, zajadłości grup
terrorystycznych. Wielu ludzi pragnie "zabijać wrogów". To
jest ich nakaz życia, powołanie. Wrogów zawsze można znaleźć - w
końcu to kwestia umowna, kogo do wrogów zaliczymy. Będą więc zabijać
z potrzeby serca, z nakazu ewolucji. Czy to islamiści, czy to chrześcijanie.
Bo niestety, to nie tylko islamiści chcą mordować. Chrześcijanie,
katolicy, protestanci - też. Nakaz miłości bliźniego, póki co nie
przedarł się do wielu, tkwiących w okowach ewolucji, umysłów
(doskonałym przykładem są odległe zaledwie o kilka lat wydarzenia w
Rwandzie).
Jak daleko nas zaprowadzi? Czy ludzkość przetrwa?
Na koniec jeszcze wrócę do pamiątek po nazistach -
pozwolić nimi handlować, czy nie? - ja bym akurat pozwolił.
Nazizm jest historią tego globu, jest dokonaniem ludzkości - takiej
jaka ona jest - i trzeba o tej historii pamiętać! Trzeba pamiętać
o nazistach, stalinistach, zabójcom polskiego UB i wielu innych. Jeśli
nie będziemy pamiętać, do czego zdolni są ludzie (tacy jak my!), to
ewolucyjne prawo zabijania nie znajdzie żadnej przeciwwagi w naszej świadomości.
Trzeba pamiętać o nazistach, zbierać pamiątki po nich - aby nikomu
do głowy nie przyszło, że to przecież niemożliwe, aby ludzie tak
czynili innym ludziom, że to tylko mit, wymysł. Trzeba te pamiątki
zachowywać, a wraz z nimi pamiętać o zbrodniach. I piszę to
niekoniecznie w kontekście Narodu Niemieckiego, bo nie wiadomo, czy
"My" jesteśmy lepsi, czy gorsi, czy tacy sami. A nawet jeśli
nie dalibyśmy się swojemu "Fuhrerowi" aż tak pociągnąć
do wojny ze światem, to obserwacja aktualnej podatności społeczeństwa
na demagogię pokazuje, że pewnie niejedno by się nam "zdarzyło".
Jeśli zaś to pokolenie nie wyciągnie wniosków z historycznych grzechów
świata, to będzie musiało wyciągać je z grzechów własnych. A to będzie
znacznie bardziej bolało...
Michał Dyszyński, dodane do serwisu 16 marca 2004
Coraz to dobiegają sygnały o tym, jak to prawo jest wykorzystywane przez rozmaite osoby do osiągania przeróżnych celów finansowych. Przykładów jest wiele:
strajk włoski - polegający na ścisłym przestrzeganiu prawa | |
szykanowanie firm przez urzędników za pomocą przeróżnych przepisów | |
ochrona rynków za pomocą zawiłych procedur prawnych | |
itp. itd... |
Wszystko to razem stawia pytanie: do czego tak naprawdę służy dzisiaj prawo? Po co nam takie prawo, które powoduje, że problem zaczyna się, gdy jest ono dokładnie przestrzegane? Może gdyby tego prawa w ogóle nie było, to nie tylko mielibyśmy mniej kłopotów ze zbędnymi nakazami i zakazami, ale jeszcze nie wydawalibyśmy tyle pieniędzy na prawników?...
Słyszymy głosy polityków, że "prawa należy przestrzegać", że "tworzymy państwo prawa" itd. Tymczasem jak można przestrzegać przepisów, które nie dość, że są często wewnętrznie sprzeczne, dla większości niezrozumiałe, to jeszcze sama konieczność ich przeczytania w całości (nie mówię już o nauczeniu się i zapamiętaniu) spowodowałaby wyłączenie wielu osób z ich normalnej działalności na długie miesiące. A przecież w swojej działalności oni muszą to prawo stosować!
Czym jest dzisiaj prawo?
- może głównie sposobem zarabianie na życie przez absolwentów
wydziału prawa?...
Może jest to też sposób na tworzenie niesprawiedliwości? - bo np. ochrona patentowa. Jest mnóstwo rozwiązań technicznych oczywistych, lub prawie oczywistych, często takich, że średnio inteligentny inżynier wpadnie na nie po niedługim zastanowieniu się. Jednak (nie wiem jakimi metodami) wiele firm uzyskało patenty na tego rodzaju "odkrycia" i będzie pobierać od innych firm pieniądze za... - no właśnie: za co?
Znane mi przykłady są dość liczne. M.in. firma
Philips uzyskała patent na wykonywanie dwóch różnych analiz na tej
samej próbce materiału dźwiękowego (dokładniej chodzi o to, że można
np. podczas podawania hasła przez telefon dodatkowo sprawdzać jego tożsamość
metodami analizy dźwięku). W sumie wydaje się oczywiste, że jak
dysponujemy próbką dźwiękową, to możemy ją analizować pod różnymi
kątami, jednak za analizę identyfikacja + rozpoznawanie mowy trzeba będzie
płacić tantiemy Philipsowi. A oto inny przykład - Symantec opatentował
możliwość dosyłania do bazy danych tylko tych informacji, które są
aktualne (jakby to było wielkie osiągnięcie, że nie dosyłamy już
przesłanych informacji), próbowano też "wydusić" prawa do
łączy hypertekstowych (czyli do zasady, że kliknięcie na tekście
powoduje odesłanie do odpowiedniej strony w Internecie). Kuriozum jest
opatentowane w Australii... KOŁO. Ten ostatni przykład był swego
rodzaju protestem inżyniera, który chciał wykazać w ten sposób
indolencję urzędów patentowych i zgłosił ów wynalazek.
Na szczęście nie zawsze cwaniakom patentowym się udaje - znany
"producent" pamięci - firma Rambus - próbowała się
wzbogacić patentując rozwiązania, w tworzeniu których uczestniczyła
jako członek otwartego forum. Gdy pozostali uczciwie potraktowali
wyniki forum i zastosowali je w swoich produktach bez angażowania w
sprawę urzędników (jako dobro wspólne), Rambus omawiane rozwiązania
opatentował i pobierał od nich tantiemy. Na szczęście któraś tam
rozprawa sądowa zakończyła się porażką sądową wspomnianej firmy.
Jednak z tej głupoty prawa i wprowadzających je urzędników rzadko wyciągane są wnioski. A jest ich kilka:
po pierwsze (wniosek trywialny) - mamy złe prawo (nie tylko z resztą w Polsce) - prawo, które bardzo często nie służy sprawiedliwości, tylko jej zaprzeczeniu | |
po drugie (wniosek też prosty, choć nie tak trywialny) - trzeba jednak przyznać, że tworzenie dobrego prawa nie jest proste - tutaj trzeba zmierzyć się z nieokreślonością sformułowań, z naginaniem interpretacji, a potem z mozolnymi próbami doprecyzowania o co w rzeczywistości chodzi - gdy stworzymy prawo "nie kradnij", to zaczną się wątpliwości - pożyczenie bez zgody to kradzież? A tylko obejrzenie? A przy zgodzie udzielanej w innej intencji, tylko niejasno sprecyzowanej? A jeśli tej zgody na pożyczenie z przyczyn obiektywnych nie dało się uzyskać? A w przypadku "wyższej konieczności" A jeśli człowiek, któremu coś zabieramy jest nam winien znacznie więcej? itd. itp. Od określenia czegoś do sensownego wykonania droga jest najczęściej niełatwa. | |
ale dla mnie najważniejszy wniosek (choć chyba mało oczywisty) brzmi: prawo bez dobrej woli i mądrości ludzi je wprowadzających stanie się raczej zawadą w rozwoju ludzkości i gospodarki, niż pomocą. A chyba zawsze podporą sprawiedliwości będzie dobry sędzia, czyli człowiek, który znajdzie metodę na ukaranie oczywistego złoczyńcy (mimo, że np. złoczyńcę tego chronią jakieś kruczki prawne) i wybronienie osoby szlachetnej i uczciwej, która z powodu jakichś tam przepisów podpada pod ukaranie. Dobry sędzia, to człowiek, który wyjdzie ponad słowa sformułowań prawnych i dotrze do ich ducha. |