Strona główna | FilozofiaLiryka | komentarze różne | GaleriaInformatyka |     | O Fizykon.orgu

Dział komentarzy i recenzji

Recenzje wydawnicze

Kwantechizm - Andrzej Dragan

Słowa kluczowe - Wiesław Babik

Filozofia (w) fizyce - Jarosław Kukowski

Epistemologia - Jan Woleński

Komentarze o szkole i edukacji

Komentarze związane z etyką i psychylogią

Komentarze polityczne 

Komentarze o mediach  

 

Filozofia
Dłuższe opracowanie

O pojęciu prawdy

Fundamentalizm i libertynizm

Mrzonki ateizmu

Opowiastki filozofujące

Krótkie myśli

Komentarze

O myśleniu twórczym

Liryka
Liryka fizyka

 

Droga życia

Przestrzeń

 

Blogi różne

Dlaczego wolne oprogramowanie...

Komentarze związane z etyką i psychologią

Komentarze o szkole i edukacji

 

Noworoczny esej o ekonomii i ekologii

Gdyby komuś żyjącemu 50 lat temu powiedzieć, że oto nadejdą takie czasy, w których jeden człowiek za pomocą specjalnych urządzeń będzie w stanie uprawić pole i zebrać plony tak, że on sam wyprodukuje tyle żywności ile cała wieś, to by pewnie powiedział coś w stylu: Ojej, ale fajnie! To wtedy ludzie będą mieć dużo czasu, żeby się spotkać, pogadać, cieszyć życiem. Będzie super!!!

Gdyby mu potem powiedziano, że w mimo takich możliwości ludzie będą zmuszeni pracować po 8 godzin dziennie (z czasem dojazdu nieraz i 10 – 12 godzin) przez 5 dni w tygodniu, a w pozostałe 2 dni też będą się w większości zajmować większością spraw bytowych, których nie zdążają zrobić w dni robocze, to pewnie zakrzyknąłby coś takiego: to niech ci ludzi pukną się w czoło, niech spojrzą na swoje życie i zobaczą co tracą...
A w ogóle to ja chyba w takim razie wolę swój wiek i swoje czasy – bo mam kiedy spotkać się z przyjaciółmi, pogadać z żoną, czy nawet podumać o niebieskich migdałach.  Może nie mam jakichś wspaniałych urządzeń, ale powodów do radowania się życiem mogę znaleźć sobie niemało i nie mam chęci z nich rezygnować w imię pracy.
No tak, ale przecież ludzie w dawnych czasach głupi byli...

Bóg ekonomistów

W dzisiejszych czasach, wiadomo co jest ważne - bogiem stał się Wzrost Gospodarczy. Ludzie wymyślili sobie kolejny „najlepszy ustrój na świecie” (kapitalizm), w którym sensem życia i istnienia jest aktywność gospodarcza, wytwórczość, usługi, ciągłe więcej, więcej, więcej. W mojej rodzinnej wiosce – Warszawie – widzę każdego dnia, jak setki tysięcy aut stoją w korkach, przemieszczają pojedyncze osoby do ich biur i innych miejsc pracy – na 8 – 10 godzin w jedną stronę, a potem z powrotem. Ludzie mają samochody coraz ładniejsze, domy coraz większe, ubrania coraz droższe. I gonią, wciąż gonią, produkując, jeżdżąc do biur, aby tam ślepić w jakieś monitory, zużywać prąd, napędzać Wzrost Gospodarczy.

Co roku wzrasta nam wydajność pracy – o kilka procent. Co roku podobna ilość ludzi produkuje więcej, niż poprzednio, dóbr. Ale ludzi w Polsce właściwie nie przybywa, z powodu wzrostu wydajności pracy można zwolnić kolejne osoby. Dóbr jest coraz więcej. Bezrobocie rośnie. Jedni mają pracy tak, że ledwo zipią, inni nie mają jej wcale.
A ileż więcej możemy zjeść żarcia co roku? Żeby potem chorować z powodu obżarstwa?... Jeśli co roku będziemy o kilka procent zwiększali ilość zjedzonych kalorii, to rychło się zamienimy w opasłe wieprze i umrzemy przedwcześnie.
Ileż więcej ubrań nam potrzeba? To co mamy co parę godzin zmieniać koszulę? Albo wyrzucać taką, którą wiele razy można by jeszcze ponosić?...
Możemy (jeśli mamy pracę wystarczająco dobrze opłacaną) kupić lepszy samochód. Problem w tym, że – poza czasem dojazdu do pracy (który w Warszawie akurat może okazać się dłuższy przy korzystaniu z własnego samochodu, niż autobusu mającego uprzywilejowany pas ruchu) – ten samochód będzie w większości bezużyteczny. Bo, po wyjęciu czasu pracy, nie ma kiedy skorzystać z owego samochodu w celu odwiedzenia nowych miejsc.

Patrząc tak z zewnątrz – czy to nie idiotyczne? Czy nasze czasy, czy kapitalizm żądający aktywności coraz to większej i większej nie kieruje nas w stronę absurdu? Że produkując coraz więcej dóbr zapominamy o drugiej stronie – zapewnienia nam czasu na skorzystanie z owych dóbr?... Po co więc kupować coś, czego nie wykorzystamy?
Skoro co roku wzrasta wydajność pracy, to te same dobra może wyprodukować mniejsza grupa ludzi. Czyli kogoś trzeba zwolnić. Mamy jakiś dramat ludzki. Ktoś za chwilę nie będzie miał z czego żyć. Ale przecież najważniejszy jest Wzrost Gospodarczy!?...

Pracuj, pracuj, a garb... 

Ostatnio w Sejmie lobby pracodawców przeforsowało, że nie będzie odbierania w postaci dnia wolnego świąt wypadających w sobotę. W zamian mamy mieć wolne w Święto Trzech Króli, ale ostatecznie wyjdziemy na tym jak Zabłocki na mydle, bo stracimy średnio dwa dni wolne za jeden. Dla naszych posłów znowu najważniejszy okazał się Wzrost Gospodarczy. Życie ludzi jest mu więc podporządkowane.

Gdzieś czytałem, że długie weekendy, więcej wolnych dni zapewnia pracę hotelarzom, restauratorom, czy ogólnie tych gałęzi gospodarki, która służy bezpośrednio wypoczywającym ludziom. I że to służy nawet Wzrostowi Gospodarczemu. Ale widać nie w Polsce. Dla naszych „ekonomistów” wzrost gospodarczy powiązany z czasem wolnym dla ludzi jest gorszy. Pewnie dlatego, że korzystają z niego nie wyłącznie elitarni bogacze (ci korzystają z usług restauracji podczas lunch-y biznesowych), a w dużym stopniu zwykli ludzie. To jak to jest z tym Wzrostem Gospodarczym? Będzie mniej wolnych dni, żeby był większy, czy mniejszy? A może bardziej chodzi o to, kto będzie uprzywilejowany w tym układzie.

W produkcji pewnie więcej czasu pracy oznacza więcej wyprodukowanego towaru. Ale towar trzeba też sprzedać i ktoś musi mieć czas, żeby z tego towaru skorzystać. Mamy naczynia połączone.

Skoro, z pomocą techniki, jeden człowiek jest w stanie produkować towary dla tysięcy innych osób, to dobrze byłoby, żeby te tysiące osób zechciały ten towar kupić. Na to muszą mieć pieniądze. Ale muszą mieć też czas i powód. Nie mogą zmęczeni wracać po pracy „byle do domu, coś zjeść i się przespać”, ale muszą mieć jakieś chęci, ambicję, pragnienie poznawania czegoś nowego.

Jeśli będzie mało dni wolnych, to towarów nie kupią restauratorzy i hotelarze. Nie kupią, bo pozostali ludzie nie będą mieli kiedy do nich pojechać, aby dać im zarobić. Może kupią ci „inni” co też coś produkują. Ale wydajność pracy rośnie, więc do produkcji potrzeba coraz mniej osób, coraz mniej klientów...

Gdzie ten czas?

Przyznam, że w swojej płytotece mam kilkaset płyt. W bardzo dużej części nie przesłuchanych nawet 1 raz. Kiedyś płyty kupowałem. Dawałem zarobek artystom i producentom. Teraz prawie nie kupuję. Zorientowałem się, że i tak nie będę miał czasu i wolnej, nie zmęczonej głowy aby ich słuchać. Więc nie kupuję płyt. Artyści i producenci na mnie nie zarobią.

Mam też w domu książki. W dużym stopniu nie przeczytane. Nie ma czasu na czytanie. Idzie się do pracy, po pracy trzeba zrobić zakupy, coś zjeść, czasem leci jakiś film, więc gdy ze dwa razy w tygodni skuszę się na randkę z telewizorem, to czasu starcza tylko na spanie. A potem następny dzień.  Podobny do poprzedniego, tzn. i tak człowiek wstaje niewyspany, bo znowu na sen było za mało czasu. Od dłuższego czasu nie kupuję książek. Po co miałbym to robić, skoro czytałem je ostatnio jedynie w pociągach, gdy jeździłem w delegacji?

Wykupiłem też pakiet sobie abonament telewizji satelitarnej. Prawie jednak nie oglądam telewizji. Bo kiedy ją oglądać? Może emeryci mają powód płacenia za tego rodzaju towar. Ja chyba będę musiał zrezygnować z czegoś, co nie jest wykorzystywane.

Mam samochód. Nie jakiś drogi i „wypasiony”, ale jeździ i mógłbym pojechać gdzieś plener. Może odwiedzić rodzinę z dalszych rejonów. Ale kiedy?... Pięć dni w tygodniu zajmuje praca, po której są inne obowiązki, dodatkowe zajęcia. Ledwo starcza czasu na posprzątanie domu, odrobienie zaległości, czasem odwiedziny znajomych. Więc sobota zajęta, częściowo niedziela. Urlopu nie jest dużo, więc korzystam z niego oszczędnie. Z samochodu więc w większości nie korzystam dla wyjazdów krajoznawczych (może 1 – 2 razy w roku gdzieś wyjadę). Nie ma na to czasu. I nie ma sensu kupować nowszego, lepszego samochodu, bo i tak będzie stał niewykorzystany. Producent aut na mnie nie zarobi. Podobnie jak pracownik stacji benzynowej.

Idiotyczny jest ten dzisiejszy świat – jedni mają czas, bo są bezrobotni. Ale nie mogą go spożytkować na ciekawe zajęcia, bo brakuje im na to pieniędzy. Mogą siedzieć w domu, imać się dorywczych zajęć. Trudno im znaleźć zatrudnienie, bo ludzi chętnych do pracy jest więcej niż miejsc pracy. Inni – owszem – mają pracę, więc pewnie i pieniądze, ale z kolei oni nie mają czasu z tych pieniędzy sensownie skorzystać. Nie dałoby się jakoś tej pracy sensowniej rozdzielić? Może połączyć te sprzeczności przeciwstawnie ustawione?...

Niby w dzisiejszych czasach jest mniej pracy w domu niż dawniej. Bo pralka automatyczna sama pierze, zmywarka zmywa naczynia, w sprzątanie jest szybsze dzięki odpowiednim urządzeniom. Ale w stosunku do poprzednich lat znacznie wzrosły wymagania dotyczące domu. Teraz normą stały się mieszkania wychuchane, wysprzątane, sterylne jak w szpitalu. To sprzątanie, wybieranie mebli, sprzętu wymaga czasu. Owszem, niektórych to może i bawi. Ale dla wielu jest to kolejna robota, która „obowiązkowo musi być wykonana”. Czy chcemy takiego życia?... Wielu pewnie wewnętrznie zżyma się na tak wyśrubowane standardy utrzymania współczesnych mieszkań. Ale ambicja raczej nie pozwoli nam na wyłamanie się i odpoczynek zamiast pucowania.

Gdyby tak połowę wzrostu wydajności pracy (czyli jeśli np. wzrost wydajności pracy będzie  4%, to 2% poszłoby na skrócenie czasu, a drugie 2% na wzrost dochodów) poświęcać nie na wypychanie kolejnych osób z dotychczasowych zawodów, a np. skracać czas pracy, to bez utraty dotychczasowych zdobyczy, po jakimś czasie mielibyśmy więcej czasu na życie, na rozmowy w rodzinie, ze znajomymi, na odwiedzanie nowych miejsc. Po iluś tam latach zamiast 8 godzin pracy dziennie mielibyśmy 7 godzin, potem jeszcze mniej. Mielibyśmy też mniej bezrobotnych. Wszystko przy zachowaniu (właściwie to nawet podwyższeniu) materialnego poziomu życia. I oczywiście przy znacznymi zwiększeniu zadowolenia i samego komfortu życiowego.

Ostatnio wiele się mówi o kryzysie. Ludzi zwalnia się z pracy, bo nie ma zbytu na towary produkowane w fabrykach. Ale aby kupowanie wielu towaru miało sens, trzeba mieć czas, żeby później z owych zakupów skorzystać. Jest sens kupić telewizor, jeśli będzie się oglądać program TV. A wiele moich znajomych nawet nie ma telewizora (albo tylko stary stoi gdzieś zakurzony w kącie), bo mówią, że nie mają czasu na tę rozrywkę. Podobnie jest z zakupem sprzętu audio, odtwarzaczy video, abonamentu kablówki, czy satelitarnego.

Coraz głośniej mówi się o tym, że w Europie produkuje się za dużo samochodów. Znowu trzeba będzie kogoś zwolnić z fabryk motoryzacyjnych. A może dałoby się ową biedę bezrobocia rozłożyć na większą liczbę osób i nie zwalniać? Pewnie by się dało, ale to niepolityczne...
Tak wiem, tak nieco sensowniej się nie uda. "Specjaliści" tak powiedzieli. Wzrost Gospodarczy musi być szybszy. Jesteśmy „krajem na dorobku”. Musimy harować ile się da. A lepiej byłoby jeszcze więcej. A bezrobocie... to już inna sprawa. Tak twierdzą „ekonomiści”, a skoro twierdzą, to pewnie mają rację...

Jak wykazują statystyki Polacy pracują średnio znacząco dłużej niż mieszkańcy większości krajów rozwiniętych. Znacznie więcej niż Niemcy, a nawet więcej niż Amerykanie. O zbliżeniu się do standardu czasu wolnego takich krajów jak Dania, czy Francja możemy tylko pomarzyć, bo nam do nich daleko jak stąd na Marsa.

Emerytura - największym marzeniem przeciętnego Polaka?

Z kolei badania wykonane w Polsce pokazują, że chcemy – byle szybciej – na emeryturę. Byle tylko się załapać na jakiś przepis uprawniający do wolności. Albo chociaż na rentę (może być „lewa” w ostateczności). „Specjaliści” i „ekonomiści” są przerażeni, że przy niewysokim przyroście naturalnym za parę lat nie będzie komu pracować na rosnącą rzeszę emerytów, bo średni wiek odchodzenia z rynku pracy jest w naszym Kraju niski.

Badania wykazują też, że Polacy też w większości nie lubią swojej pracy. Zupełnie inaczej, niż mieszkańcy Zachodniej Europy. Tam ludzie mają więcej wolnych dni, krótszy tydzień pracy, są bardziej wypoczęci, zdrowsi, później przechodzą na emeryturę i ogólnie bardziej lubią swoją pracę.

Ale „ekonomiści” jakoś nie widzą związku między tymi faktami. Gdyby widzieli, to by musieli wyciągnąć pewne wnioski. Musieliby zrewidować pewne „uświęcone” i powielane wielokrotnie w mediach swoje twierdzenia. To im jednak nie w smak.

W końcu z takich niepoprawnych przemyśleń mogłoby wyniknąć, że – my Polacy – jesteśmy po prostu przemęczeni pracą?.. I że może warto byłoby, zamiast zwiększać pulę czasu pracy, właśnie ją zmniejszyć, a do tego rozdzielić zadania równiej? Może „wcisnąć” do niej bezrobotnych? Tak więc może Sejm RP powinien dać więcej, a nie mniej dni wolnych. A może nawet okazałoby się, że wypoczęty pracownik stanie się jednocześnie zdrowszy, a przez to bardziej wydajny i nawet bardziej chętny popracować dłużej niż do ustawowego emerytalnego progu wieku?...

Nie liczę, że „fachowcy”, „specjaliści” i ekonomiści wpadną na taki pomysł. W Polsce mamy poprawność polityczną nakierowaną na Wzrost Gospodarczy. Lobby pracodawców (ludzie z pieniędzmi), choć liczebnie niezbyt duże, jest silniejsze, niż słabe, niezorganizowane i bez środków finansowych minilobby pracownicze. Z tego ostatniego można z resztą bezkarnie się nabijać, że ktoś, kto nie ma ambicji startu w wyścigu szczurów to nieudacznik. A związkowcy tylko protestują i domagają się więcej dla siebie.
A tak w ogóle popatrzcie, że mądrzy i zaradni to tylko ci co bogaci...

Ekonomia i ekologia - dwie tak różne dziedziny na "e"

„Ekonomiści” nawołują więc: pracujcie ludziska więcej, bo to jest dobre i już. Więc pracujemy, harujemy. W czyim interesie? We własnym – częściowo – bo w końcu w ogóle pracę trzeba mieć. Ale dlaczego aż tak dużo ma pracować jedna część ludzi, a bezrobocie cierpieć część inna? Pracujemy po to żeby żyć, czy odwrotnie?...

Jak na razie ta praca na podwyższonych obrotach wydaje się być głównie w interesie tych najbogatszych, którzy czerpią ze wzrostu gospodarczego największą satysfakcję. W interesie, tych którzy mają WIELKĄ AMBICJĘ POSIADANIA.

Ostatnio szczyt klimatyczny w Danii zakończył się fiaskiem. Postulaty aby nieco ograniczyć konsumpcję i produkcję zostały pokonane przez wołania krajów, dla których najważniejszy jest Wzrost Gospodarczy. Nawet niech cała planeta sczeźnie, ale Wzrost Gospodarczy musi być! Musimy więcej produkować. Mamy najwięcej w historii planety wyprodukowanych na jedną osobę towarów, energii, gazów cieplarnianych, odpadów. Ale trzeba jeszcze więcej, jeszcze wiele, wiele, więcej. Czy jest gdzieś granica?...

W interesie przemysłu jest, żebyśmy częściej wymieniali samochody, domy, ubrania. Na wyprodukowanie każdego z owych towarów zużywane są zasoby naszej planety – spalamy paliwa kopalne, rośnie emisja gazów cieplarnianych i innych. Z drugiej strony ludziom (przynajmniej w bogatych krajach zachodu) taka częsta wymiana nie jest w istocie żywotnie potrzebna. Owszem, jak już ktoś ma nadmiar pieniędzy, to sobie coś nowego kupi, ale pewnie często chętniej zamiast wymieniać dobry sprzęt na trochę tylko lepszy wolelibyśmy mieć czas na rozmowę z rodziną, na spacer, na wizytę kawiarni, na odpoczynek. Zasoby biologiczne naszej Planety na tym by skorzystały. My byśmy skorzystali. Co by ucierpiało? – Głównie AMBICJA tych, co muszą się ścigać w zawodach „kto bogatszy”. Z jednej strony lepsze życie milionów ludzi i zasoby planety; z drugiej chora ambicja stosunkowo mało licznej grupy najbogatszych. Co zwycięża?... Lepiej nie pytać.

Różne kraje, różne światy - Dania, Polska, Japonia...

Dania jest krajem wysoce cywilizowanym. Prawie nie ma tam biedy, nierówności społeczne są mniejsze niż w innych krajach świata. Odwrotnie niż Polska. Jak wykazują statystyki rozpiętość dochodów kadry menedżerskiej jest w Naszym Kraju większa niż zdecydowanej większości krajów Europy (co byłoby oczywiste, jako że to są kraje gospodarczo bardziej cywilizowane). Co ciekawe jest ona większa nawet niż w Stanach Zjednoczonych (tam od lat funkcjonuje etos wybijania się finansowego), a nawet w Rosji! Nie jest tajemnicą, że największe rozpiętości dochodów są krajach „dzikich” – państwach trzeciego świata itp.
Skąd się te nierówności dochodów w Polsce biorą? Ja mam tu swoją prywatną teorię, która upatruje przyczyn w sposobie polskiej transformacji ustrojowej – w tym czasie dorabiali się przede wszystkim ludzie powiązani z władzą (prywatyzacja w naszym Kraju jednak przebiegała bardziej na zasadach kolesiowskich, niż uczciwych), ludzie o niskiej etyce, mało skłonni do poszanowania zasad. Jeśli dołożymy do tego niespotykany gdzie indziej wpływ biurokracji na gospodarkę i powiązaną z nią korupcję, to łatwo wydedukujemy, że większe znaczenie od pracy jako takiej musiały mieć w Polsce umiejętności „szczególne” – znajomości, układy, spryt w omijaniu przepisów, dawaniu łapówek i ogólnie balansowaniu na granicy prawa. Za takie umiejętności płaci się odpowiednio więcej, a i etyka ludzi z umiejętnościami tymi powiązanych preferuje zachowania w stylu nowobogackim i wykorzystywanie (spychanie finansowo w dół) otoczenia. Krótko mówiąc droga polskiej transformacji wyraźnie faworyzowała wojowniczość, giętkie morale i konkurencję finansową (wyzysk) kosztem zdolności do współpracy i odpowiedzialność za wspólne dobro. Teraz może trochę się to zmienia, ale zapewne wiele lat musi upłynąć, zanim polska gospodarka zacznie pod tym względem przypominać te cywilizowane. Inaczej transformację przeprowadzili Czesi. Tam lobby ludzi uprzywilejowanych było wyraźnie słabsze i udało się majątek pokomunistyczny podzielić jako tako sprawiedliwie (choć z ich „kuponowki” nabijali się polscy „ekonomiści” publikujący w latach 90-tych). Dziś Czechy maja znacznie wyższy poziom życia niż Polska i oczywiście wyraźnie mniejsze nierówności społeczne.

W swoim czasie w Japonii wprowadzono przepisy, że powyżej pewnego wieku samochodu koszt podatku za jego używanie drastycznie wzrasta. Wiadomo o co chodziło. Żeby ludzie częściej wymieniali samochody, żeby napędzali Wzrost Gospodarczy. Oczywiście przepisy wylobbowały kręgi przemysłowe, które zorientowały się, że ludzie, zamiast kupować coraz to nowe samochody, starają się jeździć jak najdłużej jeździć starymi. Od czasu wprowadzenia nowych przepisów dobre samochody się złomuje („dobre”, bo przecież jeśli ktoś mało jeździł, to 8 – letni samochód jest naprawdę bardzo funkcjonalny), ludzie zasuwają w Japonii jak małe roboty, żeby wymieniać jedne dobre samochody, na inne jeszcze lepsze. Niektórzy Japończycy umrą z przepracowania (w końcu to z tego kraju pochodzi termin „karoshi” oznaczający śmierć z nadmiaru pracy), ale przecież Wzrost Gospodarczy jest ważniejszy. Inaczej się „nie da”.

Japończycy mają od lat ujemny przyrost naturalny. Nie ma się dziwić, w końcu wychowanie dzieci kosztuje i czas i wysiłek. Czasu Japończycy nie mają, bo ciężko pracują. Na dodatkowy wysiłek też ich nie stać, bo są zmęczeni pracą. Cóż się więc dziwić, że ludność tego kraju się kurczy. Zawsze jest coś za coś. Skoro poświęciliśmy tyle ludzkiego zasobu na teraźniejszy Wzrost Gospodarczy, to nie starczyło go na dzieci.
Co ciekawe, jak teraz czytam niektóre opracowania, to wskazuje się, że niski wzrost gospodarczy Japonii ostatnich kilku lat związany jest właśnie z faktem małej ilości młodych pracowników. Czyli ostatecznie bezkrytyczne nakierowanie się tego kraju na sam wzrost gospodarczy, po latach, spowodowało jego osłabienie. Po prostu teraz nie ma kto pracować i tego nie da się przeskoczyć nawet rozwojem technologii. Ale Japończycy dalej ciężko pracują i nie mają czasu na wychowanie dzieci. Tak wybrali, ich problem. Mogę się cieszyć, że nie jestem Japończykiem. Ale... u nas nie zapowiada się, na wyciągnięcie wniosków z doświadczeń tego kraju...

Duży przyrost naturalny ma za to Francja. Tam czasu wolnego ludzie mają najwięcej w Europie. I poziom życia Francuzów jest jednym z najwyższych na świecie (ostatnio ten kraj został wybrany jako najbardziej sprzyjający emerytom. Na całym świecie). Nie są najbogatsi, ale i tak mają najwyższy poziom życia (gdy liczony jest on jako ogólna dostępność dóbr, a nie samo posiadanie pieniędzy).

No więc kim, w końcu, są "ekonomiści"?

W Polsce pracujemy dużo, prawie jak Japończycy. I mamy też niski przyrost naturalny. „Ekonomiści” mówią, że „nie stać nas” na zwiększanie ilości dni wolnych od pracy, bo jesteśmy krajem na dorobku. Za chwilę ci sami „ekonomiści” zauważą, że musimy jeszcze więcej pracować, bo nie ma dzieci, które by w przyszłości mogły pracować na nasze emerytury. Ostatnio ciut się poprawiło, ale ciągle w statystyce urodzeń Polska zajmuje jedno z ostatnich miejsc w Europie. Ideałem lansowanym w pismach są kobiety – singielki. Poświęcone pracy, zorientowane na „sukces”. Nie będą przecież facetom prać skarpetek, a dzieciom zmieniać pieluch. Za to przyspieszą Wzrost Gospodarczy....

„Ekonomiści” są jak sławetni „straszni mieszczanie” z wiersza Tuwima – wszystko „widzą oddzielnie”:

...

I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc – widzą wszystko oddzielnie
Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…

...
(4 zwrotka z wiersza Juliana Tuwima „Straszni mieszczanie”)

Czy nasi ekonomiści są aż tacy nierozgarnięci? Nie lubią łączyć rzeczy w całość? Moim zdaniem przyczyna jest bardziej subtelna. „Ekonomiści” to w większości ludzie nastawieni na pieniądz. Wybrali zawód, który jest z nim związany, a  zapewne zrobili to z własnej woli. Teraz wielbią swojego Boga „Pieniądzusa – moneyusa”, więc dla nich Wzrost Gospodarczy będzie wartością samą w sobie. Skoro jakieś (najlepiej jak największe) pieniądze będą się przelewały z jednego konta bankowego na inne, to (dla „ekonomistów”)  dobrze. Bez względu na inne sprawy... Skoro – jak się jest bogatym – można mieć 10 domów (w których się w większości nie mieszka), 20 samochodów (w których się najczęściej nie jeździ), dziesiątki drogich obrazów (których się nie ogląda), to przecież (dla „ekonomistów”) taki stan jest istnym rajem i kwintesencją sensu istnienia. Większość ekonomistów będzie myśleć w interesie garstki bogaczy, będą pisać w interesie lobby pracodawców i właścicieli wielkich firm. Może nawet będą uczciwi względem własnych przekonań, bo przecież takie owi „ekonomiści” maja mózgi, taki był dobór do tego zawodu. Bo dla „ekonomisty” każdy bogacz posiada w dużej ilości ów święty Graal, eliksir życia i szczęścia – pieniądze. I dlatego ci „ekonomiści” będą tak naginać znane fragmenty rzeczywistości, aby wyszło, że główny i jedyny prawdziwie wartościowy sens życia, to ścigać się o te pieniądze. Bez względu na inne koszty. To takie „skrzywienie zawodowe”. Dlatego większość „ekonomistów” nie zapyta się jakie będą uboczne koszty wzrostu gospodarczego, przesadnej aktywności produkcyjnej ludzi. Nie spyta o to, czy coś po nas zostanie. Czy dzieci, które (nieliczne bo nieliczne, ale jakieś jednak będą) nie powiedzą nam po iluś tam latach:
Jest nas za mało, żeby wyrobić na taką rzeszę emerytów. Radźcie sobie sami, bo my właśnie emigrujemy do krajów, gdzie od początku dbano o zrównoważony rozwój, a nie tylko o krótkofalowy Wzrost Gospodarczy. Chcę mieszkać w kraju, w którym trzydzieści lat wcześniej dano ludziom czas na wychowanie dzieci i teraz te dzieci pracują na swoich ojców i dziadków, gdy przyszedł taki czas. Tam jest równowaga, bo na jednego emeryta pracuje kilka osób. Tam ludzie rządzili się mądrzej, myśleli nie o interesie wąskiej grupy uprzywilejowanych i o szalonej pogoni za dominacją finansową, ale o wszystkich aspektach życia. A tutaj?... Co mam – jak głupek – sam jeden harować na 5 emerytów? Pa.. buźka dziadkowie...

 Jakie zasoby naszej jedynej Planety zmarnujemy. Ile dla GIGANTYCZNEJ LUDZKIEJ PRÓŻNOŚCI zaprzepaścimy?...

„Ekonomiści”, to „fachowcy”. Oni „wiedzą”, że takie jest życie, jak być „musi”. Co prawda przed kryzysem 90% z nich była pewna, że pożyczanie na hipotekę na lewo i prawo jest genialnym motorem gospodarczym. I że nigdy nic tego nie zakłóci. Trochę... się pomylili.
Potem masowo "ekonomiści" wieszczyli upadek gospodarek krajów postkomunistycznych. Co chwila coś wieszczą i ogłaszają.
Ale od lat jednego są zawsze pewni, że Wzrost Gospodarczy jest najważniejszy. To taki ich dogmat.

Takie musi być życie... Nie ma wyjścia.
Nie pytaj o sens tego świata. I tak nie ma jak wypisać z tego Wariatkowa...

Michał Dyszyński 9 stycznia 2009