Komentarze, felietony - archiwum |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Przedostatnie wiadomości
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Kto miałby naprawić Rzeczpospolitą?Czy Polska stoi nad przepaścią? Bo czegośmy się
"dorobili"? Czy jest nadzieja? Niestety, jak się tak
zastanowić, to nie widać na horyzoncie nikogo, kto dawałby realne
szansy na poprawę. W sejmie zasiadają osoby dobrze już znane ze
swoich poprzednich "osiągnięć", lub grupy choć nowe, to
zdobywające głowy jako populiści żerujący na ludzkich słabościach
i braku rozeznania w rzeczywistych przyczynach sytuacji w Kraju. Gdyby Bóg miał decydować o niszczeniu polskiego parlamentu i rządu (jak to w Biblii groził w pewnej sytuacji), to czy znalazłby chociaż jednego uczciwego? Ale problem polskiej nędzy
moralnej jest głębszy. I nieraz się zastanawiam: Tak - jestem winny, mimo że
mam niewielkie dochody i nie dopuszczam się korupcji. Jestem winny swoją Wiem, że nieraz podałem rękę
i uśmiechałem się akceptująco w stosunku do osób, które powinny były
usłyszeć gorzką prawdę o sobie. Powinny usłyszeć mój głos
sprzeciwu. Więc już nie mam pretensji. Przynajmniej w jej pierwszej kolejności. Czas mi uderzyć się we własną pierś... Ale chyba też na koniec
dorzucę taką to co zawsze myślałem i myślę nadal: Michał Dyszyński - dodano do serwisu 18 czerwca 2004 Parady homo, hetero, czy jak im tam...Dzisiaj postanowiłem napisać dwa słowa (no... może dwa słowa składające się z kilkudziesięciu "podsłów") na temat chodliwego ostatnio tematu parad tolerancji. Widzę dyskusje w prasie, które choć bardzo żarliwe, to jednak chyba mało rzeczowe. Pozwolę więc sobie przedstawić własną
opinię w tej sprawie - Za, czy Przeciw? Może najpierw dlaczego nie jestem z przeciwnikami parad. Bo drażni mnie nieraz bałamutna argumentacja, która sprowadza się do stwierdzenia "niby mamy wolność i to jest dobrze, ale jak ktoś jest przeciwko MOIM poglądom, to już takiej wolności być nie powinno". A wg mnie - niestety - jak jest wolność, to jest również i cena tej wolności w rodzaju znoszenia od czasu do czasu jakichś nieprzyjemnych jej cech - np. wybryków określonej grupy - parady homoseksualistów, globalistów, pseudoekologów i innych. Tak już jest - wolność to wolność i dopóki ktoś nie zaczyna strzelać i wybijać szyb sklepowych, to powinien mieć prawo wyrażania swoich poglądów - nawet dla pozostałych ludzi nieprzyjemnych. A teraz druga strona medalu. Zdecydowanie
NIE jestem za tymi paradami. Czy dlatego, że nie lubię "homosiów"? Zaznaczam, że właściwie jest mi wszystko
jedno jaką formę seksu ktoś miałby propagować swoją paradą
tolerancji (czy paradą pod jakąkolwiek inną nazwą). Jeśli przyjdą
wielbicie zoofilii - to też będzie niesmaczne, jest stanęła by
parada fanatycznych zwolenników masturbacji - odwróciłbym się od
niej z poczuciem zbliżającym się do odrazy. I nawet gdyby ktoś
zorganizował "superlegalistyczną" (od strony kościelnej
patrząc) paradę "tych co seks uprawiają tylko z poślubioną
przed ołtarzem małżonką i tylko w dni płodne i oczywiście bez żadnych
środków antykoncepcyjnych...", to ja uznałbym ją za niesmaczną. Michał Dyszyński - dodano do serwisu 8 czerwca 2004
Ciągle niedopasowane reformy dla zdrowiaNic tak nie pije, jak niedopasowane
reformy. Z tymi reformami dla służby zdrowia, to już człowiek nie ma
zdrowia. W Polsce składka na ubezpieczenie
zdrowotne (dla osób prowadzących działalność gospodarczą) wynosi
ok. 150 zł. Podobną kwotę płacą średnio zatrudnieni na etat. To dużo
pieniędzy. W niektórych rejonach kraju cała rodzina musi za to przeżyć
przez dwa tygodnie. A co za tę kwotę dostajemy? Otóż od czasu sławetnej reformy służby zdrowia ANI RAZU (!!!) nie skorzystałem z usług tej instytucji powodowany chorobą - nie byłem u internisty, czy laryngologa, nie leżałem w szpitalu (za dentystę zapłaciłem z własnej kieszeni, a jedyny mój kontakt z państwową instytucją zdrowotną był spowodowany dodatkowymi badaniami). Nie mam nawet wyrobionej tzw. książeczki RUM i do lekarza się nie wybieram, tzn. będę się przed kontaktem z polską służbą zdrowia "bronił rękami i nogami". Jak się czuję gorzej to kupuję polopirynę w sklepie (nikt mi jej oczywiście nie refunduje w żadnym stopniu) i zwiększoną porcję cytryn na herbatę. Gdy patrzę na to jak jest wśród moich znajomych, to obserwuję, że wizyty u lekarzy są u nich rzadkością. Na co więc idą te pieniądze? Przecież za 150 zł miesięcznie można by prywatnie odbyć 2-3 wizyty lekarskie miesięcznie. A tu latami się płaci składki, choć pensje lekarzy i pielęgniarek są na tak niskim poziomie. To gdzie się lokuje te pieniądze? Właściwie to nawet nie chce się domyślać, gdzie owe pieniądze lądują. W swoim czasie prasa opisywała przypadek lekarza, który zarabiał przepisując emerytom viagrę. Emeryci nic o tym nie wiedzieli, że na ich nazwisko jest przepisywany ten specyfik, a lekarz wykupywał go po obniżonej cenie (bo z dopłatą) i sprzedawał z zyskiem na wolnym rynku. To że lekarz taki proceder uprawiał - raczej mnie nie dziwi - stare przysłowie mówi, że "okazja czyni złodzieja". Jednak sporym zaskoczeniem dla mnie był fakt, że viagra jest na liście leków refundowanych, podczas gdy wiele leków ratujących życie - nie. W takim razie zadaję sobie pytanie: ile jeszcze innych podobnych jak viagra "leków" wtajemniczone osoby kupują taniej za pieniądze wszystkich ubezpieczonych? A skoro to tak działa w tym przypadku, to spodziewam się najgorszego po innych aspektach finansowania naszej służby zdrowia. To, że wiele szpitali jest w istocie utrzymywanymi przez ogół prywatnymi gabinetami uprzywilejowanej kasty ordynatorsko - profesorskiej jest faktem opisywanym co jakiś czas w mediach. A kasta ta, jako bardzo opiniotwórcza, łącznie z silnym lobby producentów drogich leków i innych środków medycznych, skutecznie blokuje powstanie systemu ochrony zdrowia, w którym płacilibyśmy za to, z czego będziemy rzeczywiście korzystali. Lekarze zarabiają mało. Pielęgniarki też. Jednak ze statystyk wynika, że na podstawową opiekę lekarską idzie tylko kilka procent składki. To gdzie idzie reszta? Powiem szczerze - już nie wierzę w żadne
reformy. Jedyną szansą, aby wreszcie nasze pieniądze wpłacane na
"ochronę zdrowia" przestały być pożywką dla trutni, to
system obowiązkowych ubezpieczeń zdrowotnych po prostu ZLIKWIDOWAĆ.
Niech każdy płaci za swoje leczenie sam (ew. ubezpiecza się
prywatnie). W krótkim czasie okazałoby się, co jest ludziom
potrzebne, a co było opłacane na zasadzie wymuszonego finansowania
uprzywilejowanych. Ktoś powie - a jakby zdarzyła się wizyta w
szpitalu? - czy też bym chciał za to zapłacić? Tak się składa, że
już parę razy zetknąłem się z polskimi szpitalami. Widziałem nawet
cennik opłat dla osób nieubezpieczonych. Przyjmuję. Za 5 tys. zł
przypuszczam, że byłbym w stanie opłacić około tygodnia wizyty w
szpitalu. A taka kwota ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków była
niedawno darmowo dołączana do biletu miesięcznego w Warszawie. Więc
zafundowałbym sobie bilet miesięczne za kilkadziesiąt złotych, miałbym
i komunikację i zabezpieczenie szpitalne. A nawet jeżeli by się okazało,
że to była wyjątkowa promocja, to gotów jestem zdeponować określoną
sumę w banku (na przewidywany koszt leczenia) i chciałbym, aby potem
nie pobierano ode mnie składek na... Michał Dyszyński - dodano do serwisu 23 maja 2004 O języku i "byciu w Europie"Przyznam, że nie lubię określenia "weszliśmy do Europy". Pachnie mi manipulacją. Raczej powiedziałbym, że po prostu wstąpiliśmy do największej europejskiej organizacji polityczno - gospodarczej, czyli Unii Europejskiej. Jednak Europa to nie ta jedna organizacja i nie tylko polityka z gospodarką. Z drugiej strony faktem jest, że język jakim się posługujemy, jest z zasady dość nieprecyzyjny i przykładów na dość mylące stosowanie określeń można znaleźć sporo. Podobny los spotkał przecież np. termin "Amerykanin" - w końcu Ameryki mamy dwie - Północną i Południową, a w samej Północnej, obok USA jest jeszcze Kanada i Meksyk. A nie sądzę, aby ktoś spotkał się z sytuacją, gdy Meksykanina nazwano "Amerykaninem", albo samochód z Argentyny, czy Brazylii określono jako "amerykański". Dla mnie - dydaktyka - te niuanse słowne mają szczególnie duże znaczenie. W końcu fakt, że spora grupa ludzi jakieś słowo rozumie inaczej niż większość, powoduje, że przy tłumaczeniu zjawisk lepiej jest użyć terminu bardziej jednoznacznego. W przeciwnym wypadku, robi się z tego wiele nieporozumień. Z drugiej strony, bez takich "sztuczek" z nazywaniem nie byłoby demagogii - w końcu określenie "wchodzimy do Europy" nie wymyślił nikt inny, tylko euroentuzjaści, próbujący przeforsować tezę, że albo Unia Europejska, albo ... - właściwie prawie niebyt, co jest oczywiście dużą przesadą. I nie chodzi tu o to, żebym był jakimś eurosceptykiem - ogólnie cieszę się, że znika wiele barier w kontaktach między narodami naszego kontynentu, jednak nie lubię czuć się manipulowanym przez nadużywanie określeń, wmuszanych mi przez osoby forsujące swoją wizję spraw. Poza tym wciąż jeszcze pamiętam komunistyczne manipulacje językiem - z takimi określeniami jak "demokracja socjalistyczna" (za komuny krążył taki dowcip: czym się różni "demokracja" od "demokracji socjalistycznej" - tym czym krzesło, od krzesła elektrycznego ;) ), "demokracja ludowa" (w istocie władza jednej partii - komunistycznej), "władza ludu" (wyjaśnienie - patrz punkt poprzedni). Tak więc osobiście wolę, kiedy językowe określenia nie są nadużywane przez politykę. Ale odchodząc od tematu, myślę że wiele
osób wciąż się zastanawia: Michał Dyszyński - dodano do serwisu 1 maja 2004 Bandyta z Internetu, czyli jak się pisze niusyDzisiaj przeczytałem we wiadomościach Onetu (hmmm, złapałem się na tym, że już prawie nie czytam zwykłych gazet...) informację o pewnym wydarzeniu, czyli nieco z angielska i żargonowo nazywając - "nius" - (news). Chodziło o to, że pewna dziewczyna poznała na internetowym czacie sympatycznego chłopaka (tak jej się przynajmniej z początku zdawało...), a przy spotkaniu bezpośrednim w "realu" okazało się, że to bandyta, który ją pobił, usiłował zgwałcić i zabrał telefon komórkowy. Jaki z tego wniosek? Oczywiście znam sporą grupę osób, dla
których to będzie absolutny dowód szkodliwości i zagrożeń
Internetu. Są to najczęściej osoby z pokolenia na emeryturze, którym
z zasady nie odpowiada to co nowe. Internet i komputery nie odpowiadają
im szczególnie. A taki przypadek to dowód "niepodważalny". Tymczasem gdyby ta sam dziewczyna poznała tego samego bandytę: na dyskotece, w kawiarni, korespondencyjnie po staremu (czyli ze znaczkiem na kopercie), w pubie, w parku, na wycieczce szkolnej, czy w muzeum ziemi, to byłoby normalne. A tu - łolaboga - Internet. I mamy niusa i mamy dyskusję o tym jak to jest niebezpiecznie zajmować się tymi "nowinkami". Niestety, rzadko kto potrafi rozróżniać prawdziwe przyczyny, od mało istotnego tła. Tymczasem naprawdę istotnym wnioskiem z tej historii jest to, że dziewczyna, która widzi jakiegokolwiek nieznajomego chłopaka i samotnie udaje się z nim w miejsce odosobnione, może być ofiarą napadu. Dotyczy to nie tylko dziewczyn i nie tylko poznających kogoś przez Internet. Dotyczy KAŻDEGO spotkania z nieznajomym, zapoznawanym OBOJĘTNE JAK. Internet jako medium pierwszego kontaktu jest tu w istocie czynnikiem trzeciorzędnym. A zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że... Natomiast dla mnie w tym wszystkim ciekawy jest najbardziej element psychologiczny. Ludzie zauważają związek wtedy, gdy są nań nastawieni, lub zwróci się im na to uwagę. Ten tytuł wiadomości był: "Internetowy przyjaciel bił i usiłował zgwałcić", tak więc w sposób oczywisty "winny" się robi Internet. Gdyby napisano "Bandyta zaatakował dziewczynę w parku", to by było że to właśnie park jest niebezpieczny itd... Kiedyś pamiętam napisano "Nauczycielka zabiła ucznia" (czy coś podobnego). Oczywiście spora grupa ludzi pomyśli sobie wtedy: ale ci nauczyciele to wredni. Zawsze ich podejrzewałem o złe intencje... Ale gdyby dziennikarz zauważył np. rudy kolor włosów zabójczyni (nie wiem jak było on naprawdę) i napisał "Ruda nauczycielka zabija ucznia", to pewnie duża grupa ludzi zacznie żywić uprzedzenia do osób z tym kolorem włosów. Jak bardzo ludzki umysł podaje się manipulacji.... Michał Dyszyński - dodano do serwisu 28 kwietnia 2004 Nowa generacja wirusów komputerowych - wirusy zlokalizowane.Dzisiaj dostałem pierwszego wirusa komputerowego, który został "zlokalizowany" - nagłówek i treść miał w języku polskim. Co prawda treść była bardzo prymitywnym (z błędami) tłumaczeniem słów angielskich oto ona: "Podobac sie przeczytac ten udokumentowac.", czyli na razie dość łatwa do rozpoznania jako podejrzana (zwłaszcza że zawierała załącznik z rozszerzeniem "pif"), ale człowiek przyzwyczajony, że wirus może "odzywać się" wyłącznie po angielsku, być może da się oszukać. Prawdę mówiąc, ten zalew wirusów i spamu wydaje się być przerażający. Doskonalenie się wirusów, też ostatnio znacznie przyspieszyło. Są dni, że dostaję około 100 maili zawierających wyłącznie śmieci, a do tego żadnego użytecznego e-maila. A idzie wciąż ku gorszemu. Postanowiłem więc podzielić się pewną
refleksją - dlaczego jest aż tyle wirusów i spamu. Dlatego (tytułem przypomnienia) pozwolę sobie jeszcze raz przypomnieć podstawowe zasady postępowania z pocztą elektroniczną:
Skupię się na pierwszym punkcie. Co to znaczy "nierozpoznanych załączników". Oznacza to m.in. załączników:
W szczególności na 99,9% wirusem jest email pochodzący od nieznanej osoby, zawierający plik o rozszerzeniu: pif, exe, com, bat, vbs, scr. Ostatnio też do tej niechlubnej listy dołączył typ pliku zip, który też niekiedy zawiera wirusy. Jednak ten ostatni rodzaj pliku (zip) jest dość często używany przez "uczciwych" użytkowników, więc niekoniecznie należy od razu wyrzucać pliki z tym rozszerzeniem, bo być może zawierają użyteczne dla nas dane. No i kolejna zasada podstawowa:
"ciekawość to pierwszy stopień do piekła" - jeśli e-mail,
zbytnio nas zaciekawia, lub do czegoś silnie prowokuje, to już z
samego tego faktu jest podejrzany. Procedura postępowania z podejrzanym e-mailem w outlooku express-ieJa osobiście, gdy widzę e-mail podejrzany o bycie użytecznym... tak, tak - podejrzane o bycie wirusem, są z zasady prawie wszystkie maile, a co najwyżej mogę podejrzewać niektóre z nich o bycie użytecznym. Stosuję następującą procedurę (jak na razie skuteczną):
Wszystkie inne wiadomości od nieznanych osób najbezpieczniej jest bezlitośnie usunąć. Dla bezpieczeństwa można to zrobić nawet nie klikając na ten plik (nie podświetlając go, co może być niebezpieczne w przypadku niektórych najbardziej zjadliwych wirusów). W tym celu wystarczy posłużyć się "regułą wiadomości" i uruchomić ją do aktualnie posiadanej poczty. Inne zasadyCo jeszcze można zrobić w kwestii
bezpieczeństwa naszego komputera? Pamiętać że:
Gdyby wszyscy ludzie byli ostrożni i konsekwentnie, to spam i wirusy umarłyby śmiercią naturalną. Pewnie naiwni wciąż się gdzieś w sieci znajdą, jednak głupio byłoby wyjść na takiego samemu... - Czego nikomu z Czytelników nie życzy Michał Dyszyński - dodano do serwisu 27 kwietnia 2004 O Polsce, złodziejstwie i prostych ludziach.Ostatnie sondaże na temat popularności Andrzeja Leppera i jego partii szokują. To już ok. 30% poparcia, a wielu przypuszcza, że prawdziwe poparcie może być jeszcze większe. Badacze i politycy stawiają sobie pytanie: Cóż sobie myśli ten polski naród? Myślą, kombinują, przyczyn różnych
szukają, a diagnoza wydaje się być dość prosta. Wystarczy się po
nią schylić - wystarczy POROZMAWIAĆ, z biedniejszymi ludźmi. Tak
normalnie. Nie w jakichś sondażach, nie "naukowo". Po prostu
porozmawiać. Większość, stosunkowo nawet uczciwych
polityków... (ale naiwny! - powie pewnie czytelnik - mówi
"polityk", a obok stawia przymiotnik "uczciwy"...).
... jednak będę się upierał, że pewnie jest jakaś grupka jako tako
uczciwych osób uprawiających ten prestiżowy zawód - polityka. Ale tzw. "prosty człowiek" znowu
powie - "złodziej". A co będzie tego "dowodem"? Ale jak się tak posłucha, to w tej chwili
słychać jeden wielki krzyk "ludu": ZŁODZIEJE!!! ZŁODZIEJE!!!
ZŁODZIEJE!!! To czy Andrzej Lepper ma sensowny program - specjalnie nie ma znaczenia. Po pierwsze i tak, nawet inteligentni ludzie, niezbyt się w tych zawiłościach programowych orientują. A po drugie - pozostałe partie (czyli nielepperowskie), też przyzwyczaiły nas do demagogii - w końcu kampanie wyborcze bardziej przypominają przerywniki reklamowe, niż maja cokolwiek wspólnego z merytoryczną dyskusją o Polsce. Do tego - nie czarujmy się - program, to jedna rzecz, a potrzeba dorwania się "żłobu" - to cel jak do tej pory i tak najważniejszy. I tego już się zdążyliśmy nauczyć.
Tak więc szykują się rządy Pana
Leppera, który dzięki podstawowemu hasłu "złodzieje" wygra
kolejne wybory. I będzie miał z tym złodziejstwem sporo racji.
Niestety, z faktu zauważenia złodziejstwa (trudno go nie zauważyć,
bo wszędzie je widać) nie wynika wcale: ani rzeczywista chęć
"nie bycia" złodziejem, jeśli się taka okazja nadarzy, ani
także rozsądny pogląd na temat kierowania państwem. Tak więc wcale
Pan Lepper nie musi okazać się "lepszy". Wielu twierdzi, że
będzie nawet gorszy. Jak będzie naprawdę? I ostatnie, już bardziej ogólna refleksja
- niestety, w demokracji tak jest - wygrywa ten, kto najbardziej gładko
wciska wyborcom kit - czyli najcwańszy oszust. A wynika z tego dalsza
konsekwencja - pojawia się (retoryczne) pytanie: czy od cwanych
oszustów można wymagać później uczciwego rządzenia? - doświadczenie
wielu lat raczej nie skłania do optymizmu w tym względzie. 23 kwietnia 2004 O nowej edukacji i daktikowym proroctwieDziś komentarz - esej niemal apolityczny. Za to z ulubionej przez
autora witryny działki - edukacji. Rzecz będzie o edukacji nowego
rodzaju - o naprawdę nowoczesnej edukacji. Więc do rzeczy. I będzie też nowa edukacja z prawdziwego zdarzenia. O dwa poziomy
lepsza. Skuteczniejsza. To nie takie trudne. Gdy patrzę na możliwości
jakie wykorzystują dzisiejsze podręczniki, czy metody dydaktyczne, to
żal człowieka ściska... Widać całe wielkie obszary
niewykorzystanych możliwości. A przecież... wystarczy sięgnąć ręką. Bo przyjrzyjmy się co tak naprawdę limituje lepszą jakość życia i pracy - technologia? - ona sama to może połowa. A prędzej jedna trzecia. W końcu z możliwości edytora Word przeciętny użytkownik stosuje 5%, większość osób nie ma zielonego pojęcia co tak naprawdę potrafi ich telefon komórkowy. A przecież tym co naprawdę ważne w pracy biznesmena, czy fachowca z prawdziwego zdarzenie, to dostęp do rzetelnej informacji, a do tego podanej w sposób maksymalnie przystępny. Dla tych specjalistów, których godzina pracy kosztuje dziesiątki dolarów, nie liczy się cena za informację (oczywiście mówimy o ogólnie "rozsądnych" cenach), tylko czas w jakim ta informacja będzie mogła "zapracować" i na ile będzie można na niej polegać. Dlatego prorokuję (to jest dopiero to główne proroctwo na
dzisiaj): A wracając na koniec do zacytowanej wcześniej książki. Mimo swojej przerysowanej maniery wypowiedzi, nie była ona głupia - też wieszczy to samo co ja w tym eseju - początek nowej ery - ery wiedzy i edukacji. Dodane do serwisu 29 marca 2004
O obrażalskich, (bez)prawiu, Internecie i ewolucjiNa stronie brytyjskiego serwisu informatycznego ZDNET przeczytałem kilka dni temu informację o przyznaniu przez ten serwis tytułu: "most stupid piece of Internet legislation in the world" (czyli w wolnym tłumaczeniu: "Największy na Świecie wygłup internetowego prawodawstwa"). "Laureatem" jest sąd w nieodległej Francji (czyżby kolejny przyczynek do odwiecznej rywalizacji obu nacji?... - ZDNET jest prowadzony przez Brytyjczyków), który zakazał Francuzom wchodzenie na strony www aukcji oferujących pamiątki po nazistach. Problem w tym, że wspomniane aukcje są organizowane w Internecie, poza terytorium Francji. Dlatego, w celu realizacji niniejszej decyzji, ten że sąd dał organizującemu aukcje amerykańskiemu portalowi Yahoo dwa miesiące na zastosowanie się do decyzji, czyli zablokowanie dostępu do nazistowskiej aukcji dla wszystkich francuskich internautów. Jak pisze wspomniany serwis, prawodawstwo francuskie rozważa wprowadzenie obowiązku konsultowania z nim każdej publikacji na stronach Światowej Sieci, jeżeli mogłaby ona być niezgodna z francuskim prawem. Teraz będzie komentarz daktikowy. Ta moja refleksja
sięga w bardziej ogólne sfery niż tylko pamiątki po nazistach, a u
jej podstaw jawi się pytanie: Problem nie jest banalny, bo prędzej czy później,
może stać się zarzewiem poważnych konfliktów. W końcu wraz z
rozwojem technik informacyjnych i dostępu do treści będzie rosło
znaczenie propagowania idei i wszystkie związane z nim niebezpieczeństwa.
Jak pogodzić ze sobą interesy ideowe całkowicie antagonistycznych
dzisiaj grup - islamistów i radykalnych chrześcijan, fundamentalistów
i liberałów, wolnomyślicieli i obrażalskich na wszystko i
wszystkich?... Typowy człowiek ma wbudowane w swoją psychikę
szczególne pragnienie: zmusić Świat, aby był "po mojemu". Jednak mechanizm dominacji i dążenia do wojny w
ludziach pozostał. Im bardziej prymitywny w myśleniu człowiek, tym
lepiej to widać. Prymitywni ludzie pragną się bić, pragną okrucieństwa.
Nie są w stanie opanować nakazu ewolucji. Widać to na stadionach,
widać w rzeziach plemiennych, wojnach domowych, zajadłości grup
terrorystycznych. Wielu ludzi pragnie "zabijać wrogów". To
jest ich nakaz życia, powołanie. Wrogów zawsze można znaleźć - w
końcu to kwestia umowna, kogo do wrogów zaliczymy. Będą więc zabijać
z potrzeby serca, z nakazu ewolucji. Czy to islamiści, czy to chrześcijanie.
Bo niestety, to nie tylko islamiści chcą mordować. Chrześcijanie,
katolicy, protestanci - też. Nakaz miłości bliźniego, póki co nie
przedarł się do wielu, tkwiących w okowach ewolucji, umysłów
(doskonałym przykładem są odległe zaledwie o kilka lat wydarzenia w
Rwandzie). Na koniec jeszcze wrócę do pamiątek po nazistach -
pozwolić nimi handlować, czy nie? - ja bym akurat pozwolił.
Nazizm jest historią tego globu, jest dokonaniem ludzkości - takiej
jaka ona jest - i trzeba o tej historii pamiętać! Trzeba pamiętać
o nazistach, stalinistach, zabójcom polskiego UB i wielu innych. Jeśli
nie będziemy pamiętać, do czego zdolni są ludzie (tacy jak my!), to
ewolucyjne prawo zabijania nie znajdzie żadnej przeciwwagi w naszej świadomości.
Trzeba pamiętać o nazistach, zbierać pamiątki po nich - aby nikomu
do głowy nie przyszło, że to przecież niemożliwe, aby ludzie tak
czynili innym ludziom, że to tylko mit, wymysł. Trzeba te pamiątki
zachowywać, a wraz z nimi pamiętać o zbrodniach. I piszę to
niekoniecznie w kontekście Narodu Niemieckiego, bo nie wiadomo, czy
"My" jesteśmy lepsi, czy gorsi, czy tacy sami. A nawet jeśli
nie dalibyśmy się swojemu "Fuhrerowi" aż tak pociągnąć
do wojny ze światem, to obserwacja aktualnej podatności społeczeństwa
na demagogię pokazuje, że pewnie niejedno by się nam "zdarzyło". Michał Dyszyński, dodane do serwisu 16 marca 2004 Kreskówki nadzieją kinematografii?...Ostatnio rzadko oglądam filmy. Nie chce mi się. Nudzą mnie. Irytują. Z drugiej strony tzw. "kino ambitne" jest najczęściej
przesadnie eksperymentalne (czytaj "artystyczne") a przez to
nieoglądalne przez przeciętnego widza - jakieś studium buta operatora
koparki, czy wydumany problem kropli farby spadającej do wiadra (oba
przykłady wymyślone przeze mnie, ale może ktoś je kiedyś zrealizuje
w tym nurcie, jako że bardzo pasują...). Nie byłem na
"Pasji" M. Gibsona, ale też słyszę o tym filmie niemało
zarzutów o hollywoodzkie wtórności. Z resztą, jeżeli nawet ten czy
inny film, ze względu na temat czy ujęcie, okazuje się ciekawszy, to
nie zmienia postaci sprawy, że dominują "produkcyjniaki",
dzieła szablonowe, pozbawione głębszej inwencji, a do tego również
sensu. Dlatego dla mnie etykietka "Hollywood" skłania ostatnio głównie
do reakcji: "No, thanks, I' am not interested...". A kino
europejskie? - cóż, też jest bardzo nierówne - z jednej strony setki
filmów o niczym, gdzie bohaterowie tylko gadają, gadają, i nic z tego
nie wynika (a to co mówią, nie jest ani trochę ciekawsze od rozmów
jakie prowadzi przeciętny zjadacz chleba). Z drugiej wyraźnie słabsza
pozycja finansowa i słabości "warsztatowe" powodują, że
rzadko który europejski film zapewnia światowy poziom realizacji
technicznej. Czyżby więc upadek filmu? Ktoś powie kreskówki? - może te głupie japońskie? Przecież to
się nadaje tylko dla dzieci... Dlaczego tak jest? Dlaczego kreskówki mają mieć większą siłę
przebicia? Czy kreskówki przejmą rolę filmów tradycyjnych? raczej nie, ale raczej na pewno odbiorą tym ostatnim sporą część widzów (co z resztą robią już od jakiegoś czasu). I być może za jakiś czas staną się formą dominującą. Czy to dobrze czy źle? - wg mnie, w stosunku do tego co widać dzisiaj - dobrze. Bo wygląda mi na to, że tradycyjny film osiągnął już granice swych możliwości, a do tego został na tyle spętany układami biznesowo - politycznymi, że nie ma się co z tej strony spodziewać przełomu. Dlatego cieszę się z rozwoju tej formy ekspresji filmowej i życzę jej jeszcze więcej sukcesów. Michał Dyszyński 07.03.2004 O składkach zusowskich, czyli chytry dwa razy traci, a do tego jeszcze stracą wszyscy...Pozwoliłem sobie napisać ten artykuł, bo już
szlag mnie trafia... Ale najpierw "w czym rzecz"... Dlaczego tak? - mechanizm jest prosty. Oczywiście do bezrobotnych nie można mieć o
powyższy stan rzeczy pretensji. Bo byliby głupi, gdyby rejestrowali
działalność tylko po to, żeby później od niej dokładać (pytanie:
z czego?...). Z politykami i "fachowcami" od reformy systemu
sprawa jest inna. Ciąży na nich wina. A religijnie na to patrząc -
grzech. Jeszcze inaczej cień moralny rzucony na ich barki i
ODPOWIEDZIALNOŚĆ za nędzę milionów rodzin. Oczywiście tego sami
nie czują, bo żyje im się znacznie lepiej niż biedakom, zaś
poczucie solidarności z rodakami, czy zwykła chęć czynienia dobra
jest pewnie na szarym końcu ich wartości. Dlatego dziś tracą WSZYSCY: bezrobotni (bo nie znajdują sobie legalnego źródła zarobku), budżet (bo nic na nich nie zarabia), gospodarka (bo się nie rozwija w sektorze drobnej przedsiębiorczości, a w dalszej kolejności wolniej rozwija się całość), biedne regiony kraju (bo się tam nic nie dzieje, a wielkich inwestorów też - brak). W ten sposób pogłębia się też niesprawiedliwy podział na Polskę A, B i C - bo osoby z mniej bogatych rejonów, ludzie którzy swoją ciężką pracą z ledwością "wyszarpują" każdą złotówkę są przez system "bici" podwójnie - raz nie mają bogatych klientów, a dwa stosunek ich dochodów do obowiązkowych wydatków jest szczególnie niekorzystny. I choć widać jasno, że opisane zasady
finansowania emerytur są złe dla Polski, to nie słychać jak na razie
głosów postulujących zmiany w tej dziedzinie. A co należałoby
zmienić? Znaczenie takiej zmiany dla rozwoju przedsiębiorczości
byłoby kolosalne. Dostosować się muszą do tego i firmy i (a przynajmniej dobrze by było...) - państwa. Chyba, że się nie dostosują. Wtedy - prędzej czy później - zrobi się ŹLE. Bazowania na stałości zatrudnienia staje się coraz bardziej przeżytkiem starych komunistycznych czasów, gdzie tak naprawdę mało kto się pytał, czy praca ma sens, czy nie. Jednak jest też chyba przeżytkiem i czasów "dobrych" spokojno - kapitalistycznych, gdy nie trzeba było tak często zmieniać strategii działania. A nasza Polska, jeśli nie dostosuje się do bardziej elastycznych gospodarczo metod, to po prostu przegra w konkurencji z bardziej światłymi państwami, z lepiej zorganizowaną gospodarką. Ale... pewnie mało kogo to tak naprawdę obchodzi... Michał Dyszyński 29 lutego 2004 Chora służba zdrowiaOstatnio zgadało mi się z panią z mojego biura księgowego na temat służby zdrowia. Miałem problem, bo mimo regularnego opłacania składek ZUS (a w nim tzw. "ubezpieczenia zdrowotnego") wciąż posiadam spore wątpliwości, czy uda mi się z usług polskiej służby zdrowia w ogóle skorzystać. W końcu płacąc składki przez bank internetowy Inteligo, potwierdzenia zapłaty dostaję jedynie poprzez e-mail. Mogę je oczywiście wydrukować, ale zdaję sobie sprawę, że samodzielne wyprodukowanie podobnego dokumentu potwierdzającego na dowolny miesiąc zajęłoby mi zaledwie parę minut. Tak więc czy ów wydruk może być uznany za dowód opłacenia składki? Na moje pytanie, czy taki dokument w przychodni "ujdzie",
miła Pani Księgowa poinformowała mnie, że nie wie. Bo tak wiele zależy
od dobrego humoru rejestratorki w przychodni, że wcale nie można
zagwarantować, czy zostanę przyjęty, czy odprawiony z niczym. Dalej
wywiązała się z tego dyskusja, w której oboje z Panią Księgową
doszliśmy do zgodnego wniosku, że na wszelki wypadek lepiej jest z usług
polskiej służby zdrowia... Pani Księgowa opowiedziała przy tym, że jej jednorazowa próba
zapisania do przychodni rejonowej spowodowała trwałe postanowienie nie
korzystania z usług tejże instytucji. Bo gdy chory człowiek
przychodzi do naszej "służby zdrowia" po pomoc natrafia na
jakieś dziwne biurokratyczne bariery - od uciążliwej rejestracji
samego chorego, po walkę o numerki i wynikającą stąd konieczność
zapisywania się na nie od godz. 6.00 do 6.30 rano. Człowiek myśli
sobie: a po co mi to? Czy naprawdę robią mi taką łaskę? Absolutnie
więc nie dziwię się więc mojej rozmówczyni, że woli nie mieć do
czynienia ze społeczną opieką zdrowotną WCALE.
A na szczęście w większości typowych sytuacji choroba i tak sama przechodzi po kuracji polopiryna i sokiem z cytryny. Mogę więc poradzić sobie bez pomocy usług zdrowotnych funduszy, kas i czego tam jeszcze. Zaoszczędzam przy tym na:
Ktoś powie: ale przecież może się zdarzyć poważna choroba! A
wtedy, gdy nie skorzystam z porady lekarza, narażę się na ryzyko poważnej
utraty zdrowia. I przyznam szczerze, że jestem w tym dość konsekwentny - mimo już
ładnych paru lat "reformy" służby zdrowia, sam mam
"nie zarejestrowaną" książeczkę zdrowotną (chyba RUM-owską,
choć nie wiem jak to się teraz nazywa), nie należę do żadnej
przychodni, nie jestem zapisany do żadnego lekarza. I dobrze mi z tym.
Liczę się z ryzykiem utraty zdrowia (a podobnych do mnie jest w tym
kraju nie tak mało) z powodu nie skorzystania z opieki lekarskiej.
Odpowiedzialność za ew. zdarzenia w dużym stopniu ponoszę sam,
jednak... I nie chcę mieć z polskim "wymiarem zdrowia" nic do
czynienia. Gnębi mni tylko jeden problem: Rozumiem, że w swoim czasie wybrani przez ogól posłowie tak zdecydowali. Jest to argument ostateczny i jedyny. Bo gdyby to ode mnie zależało, to całą polską służbę "społeczną" zdrowia natychmiast wysłałbym na przysłowiową "zieloną trawkę", a za te 150 zł miesięcznej opłaty składkowej ew. leczyłbym się "jak Pan" - prywatnie. Tak więc z powodu OBLIGATORYJNOŚCI składki zdrowotnej i WYMUSZANIA na mnie korzystania z usług patologicznie niewydolnej instytucji, czuję się przez własne państwo oszukiwany. 27 lutego 2005
Wierzą, bo chcą wierzyć, nie myślą i nie przyjmują faktów, bo im to niewygodne...Większość ekonomistów przestrzega przed deficytem budżetowym,
związanym z rozdawaniem pracowicie zebranych pieniędzy rozmaitym
"potrzebującym". Bo rozdaje się łatwo, a pracuje na
rozdawane pieniądze - trudniej. Jest tylko jeden drobiazg - jeśli pomaga państwo, to płacimy MY,
płacą wszyscy ludzie którzy pracują, którzy muszą wstać do
roboty, męczyć się w niej 8 godzin (czasem więcej), którzy później
z tej roboty dostaną znacznie mniej pieniędzy dla swoich dzieci. Przeciętny człowiek nie myśli w kategoriach państwa. Poza tym o nie wie (a właściwie raczej nie dowierza), że naprawdę ze swojej pracy płaci na górników, urzędników itd... Z własnej kieszeni. Nie wie, że płaci na nich wyższymi cenami produktów, większymi składkami na ZUS, a w konsekwencji niższą pensją, płaci większym bezrobociem i niepewnością pracy, bo inwestorzy są mniej chętni budować fabryki w takim państwie, gdzie urzędnicy będą więcej zabierali z pieniędzy, które uda mi się wypracować. A gdzie jest mniej firm i wybudowanych fabryk, tym mniej możliwości pracy. Gdyby ten przeciętny człowieka wziął pod uwagę, że przyczyną jego niepewności związanej z możliwością utraty pracy jest polityka podatkowa (wymuszona obdarowywaniem tego kto głośniej o to krzyczy), to mniej popierałby populistyczne rozwiązania. Pewnie też zatroszczyłby się, czy ów dotowany przez niego węgiel znajduje jakichkolwiek nabywców, czy tylko powiększa promieniotwórcze hałdy, czy opłacane przez niego armie urzędników w górniczych molochach, rzeczywiście są potrzebne. A gdyby jeszcze się rozejrzał, to pewnie znalazłby więcej osób bardziej godnych wsparcia, niż bogaci prezesi i liczni biurokraci z rozmaitych spółek skarbu państwa itp. Jednak przeciętny człowiek myśli prosto - chcą zabrać pracę komuś tam - źle, czyli trzeba popierać wszystko co wiąże się utrzymywaniem ludzi w ich miejscach pracy - nawet gdyby ta praca była bezsensowna. Przeciętny człowiek nie wierzy, że na to wszystko płaci. On w cichości ducha wierzy, że te pieniądze po prostu znajdują się w budżecie i już. A kolejne rządy po prostu są złe, bo nie chcą "dać". Ale dlaczego przeciętny człowieka tak myśli? A jak powinna wyglądać sensowne wsparcie państwa? - to proste! - jeżeli jakiś zakład już rzeczywiście kwalifikuje się do pomocy i mamy się zdecydować na odbieranie pieniędzy różnym pracującym ludziom, żeby je dać do zakładu, którzy sobie nie radzi, to jako pierwsze powinny być sprawdzone:
I gdy już wszystko co niepotrzebne, zostaną sprzedane, gdy wszystkie pasożytnicze stanowiska w firmie zostaną zlikwidowane, można by pomyśleć o wsparciu zakładu, który ma nadzieję w przyszłości przynosić zyski. Aby biedacy przestali w końcu wspierać bogatych cwaniaczków. Niestety, biedni ludzie w naszym kraju ciągle wspierają bogatych cwaniaków. Jak wykazują sondaże - na swoje własne życzenie.. 15 października 2003 Spam i polityka...bo od jakiegoś czasu jestem zalewany tym ABSOLUTNIE BEZSENSOWNYM spamem. Setki reklam viagry, pornografii, ofert rozszerzania penisa i innych nie wiadomo jakich, bo pisanych znakami chińskimi (albo innymi nieczytalnymi w Europie). Do tego z rzadka jakiś produkt jako tako sensowny. Teraz zaś jeszcze przeczytałem, że spamerzy posługują się serwerami z terenów Chin. I tu mi się otworzyła klapka! Bo właściwie kto najbardziej skorzysta na produkowaniu spamowych śmieci?
- oferenci produktów (niby jak i po co? - skoro są albo za oceanem i
trudno mi kupić ich produkty, albo z powodów językowych i tak nie
dowiem się nawet co sprzedają). Ten spam nie ma sensu handlowego.
Jedynym jego sensem byłoby chyba doprowadzenie do tego, żeby ludzie... Tylko moja podejrzliwa natura każe zadać pytanie: czy czasem
produkcją owego spamu na cały świat nie zajmuje się inna komórka
tychże służb specjalnych? Oczywiście nie twierdzę, że cały spam to robota służb
specjalnych. Ale dość wyraźnie potrafię odróżnić sensowną
informację handlową o produkcie od śmiecia kompletnie bezużytecznego. 10 września 2003
Czy to jest złodziej, czy to jest...Kto to jest złodziej - niby każdy wie. Najczęściej myślimy o kieszonkowcu, włamywaczu. A czy urzędnik państwowy, który w swojej pracy nikomu nie pomaga, a głównie szkodzi - czy on jest złodziejem?... W mojej osobistej daktikowej głowie wytworzyło się pojęcie "złodziejstwa w ogólnym sensie". Obejmuje ono nieco szerszą gamę sytuacji niż to powszechnie złodziejstwu przypisywane. Pozwolę sobie tu nawet na definicję tego pojęcia. Złodziejstwo w szerszym sensie polega na: zdobywaniu, lub wymuszaniu od kogoś pieniędzy, lub usług bez adekwatnej gratyfikacji z tego powodu (np. w postaci akceptowanego towaru czy usługi). W końcu słynny Corleone wcale nie zdobywał swoich pieniędzy bezpośrednimi napadami. On był handlowcem - sprzedawał oliwę (czy podobny produkt - może mnie mylić pamięć). Sprzedawał drogo. Ale (teoretycznie) każdy mógł kupić, lub nie. Jednak nikt nie mógł kupić u konkurencji oliwy taniej, bo konkurencji... nie było, jako że w przypadku jej pojawienia się Corleone wkraczał ze swoim "wojskiem" (albo prywatną policją, jak kto woli)... W toku rozwoju Państwa tworzone są różne przepisy.
Np. że obywatel określoną usługę ma obowiązek wykupić. Musi
kupować usługi medyczne Funduszu Zdrowia (nie może z niej zrezygnować,
a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze płacić firmom w rodzaju
Medicover), musi płacić za usługi telewizyjne TVP (choćby oglądał
wyłącznie Polsat i TVN), Polskiemu Radiu (choćby słuchał jedynie
propagandy produkowanej przez o. Rydzyka w RM), do niedawna musiał
dzwonić w różne miejsca wyłącznie z pośrednictwem firmy TPSA. Jeśli
obywatel Państwa pogwałci te przymusy przyjdzie do mnie urzędnik wyciągnąć
za to pieniądze (wraz z karą), jeśli tych pieniędzy nie dostanie, naśle
na obywatela policję. W podobny sposób płacimy skorumpowanym urzędnikom. Wielu urzędników zatrudnionych w ministerstwach, powiatach, czy gminach nic dobrego swoją aktywnością (lub jej brakiem) społeczeństwu nie przynosi. Ale i tak aparat państwowy wymusi z ludzi pieniądze na ich pensje i dodatki. Wymusi haracz (znowu kryminalna analogia) dla kolejnej grupy kolesiów z lewicy, albo z prawicy. Obywatel nie ma wyjścia. Ale patrząc na sprawę czysto funkcjonalnie - tzn. płaci się pieniądze z przymusu i nic za to nie dostaje - jest to sytuacja równoważna złodziejstwu. Oczywiście nie zamierzam nazwać niekompetentnego, czy skorumpowanego urzędnika złodziejem (jeszcze by mnie pozwał o znieważenie do sądu, a zapewne wygrałby sprawę). Ale mi nazwa jest obojętna - i tak wiem, że zapłaciłem z moich podatków człowiekowi, który ani mi osobiście, ani nikomu z moich znajomych, ani mojemu krajowi nie przysporzył żadnego dobra. Zapłaciłem za to - bo musiałem. To taka wysublimowana forma "kup pan cegłę". Właściwie w bardzo wielu sytuacjach aparat państwowy powinien być sądzony za współudział w przestępstwie, w wymuszeniu. I co z tego, że sobie tak myślę? - ktoś powie. Jednak z mojego punktu widzenia jest to nieco inaczej. Bo w moim wewnętrznym świecie owi zakamuflowani złodzieje stracili DUŻO. Oni stracili mój SZACUNEK, moje ZAUFANIE, dużą część mojej ŻYCZLIWOŚCI. Z tego punktu widzenia patrząc osoby te występując w telewizji wychodzą na durniów, Nie wiedzą o tym, ale być może w tej chwili, gdy ich przemądrzałe dywagacje są emitowane, kilka milionów ludzi pogardliwie odwraca wzrok, rzuca niewybredny epitet, przełącza zniecierpliwiona na inny kanał telewizyjny. I tego jeszcze wszyscy ci ludzie gardzący złodziejem i oszustem mają rację. Wszak owi ludzie spod znaku złodziejskiej gwiazdy stracili twarz. Nie mają moralnego prawa mówić co dobre, a co złe, nie mają prawa prosić o wysłuchanie. Bo są złodziejami i oszustami. Kropka. A nie myślę, że zdobyte nieuczciwie mercedesy i wille staną się pocieszeniem. Tzn. będą pocieszeniem tylko do granicy samooszukiwania się. Jednak gdy prawda wychodzi na jaw, najbogatsi złodzieje odczują też gorycz porażki. Bo przecież rzeczywistość psychologiczna jest taka, że owe mercedesy i drogie domy złodziejom wcale nie są potrzebne do rzeczywistego użytkowania (w niektórych swoich domach bywają na krótko raz na wiele miesięcy, a z kilku samochodów w większości wystarczy jeden). Owe symbole bogactwa w 99 procentach służą do wykazywania LEPSZOŚCI.. Ale przecież wszyscy wiedzą, że to złodziej (!). A skoro złodziej, to znaczy, że moralnie jest GORSZY. Z definicji, z faktu bycia złodziejem - bo bycie złodziejem jest złe, bo złodziejstwo żywi się ludzką KRZYWDĄ. Bo tak jak kukła wyrzeźbiona z g... posadzona w drogiej limuzynie, delej jest g... (tyle, że w limuzynie), tak złodziej i oszust, który ukrył fakt swojej nikczemności - dalej jest złodziejem i oszustem. W rzeczywistości. I gdzieś tam w cichości ducha o tym wie... W tym co piszę jest chyba kwestia pewnej wiary.
Wiary w znaczenie tego, kim się jest naprawdę. Ktoś
powie - co tam, skoro ktoś MA, to jest mu lepiej, jest szczęśliwszy.
Może faktycznie pieniądze dają większy dostęp do narzędzi
oczywistych przyjemnych doznań. Jednak owo krążenie w kręgu świata
prostych doznań, ma swoją cenę w postaci pozostawania w świecie
duchowej ciemnoty. Ta zaś zamyka drogę do PRAWDZIWEJ WIELKOŚCI, a w
dalszej kolejności do świadomego wybudowania swojego szczęścia. Szczęścia
większego formatu. Bo bez uświadomienia i pogodzenia w sobie tych sił,
które są rzeczywistością naszego ducha, nigdy nie będziemy w stanie
zapanować nad tym co nas niszczy i wzmocnić tego, co nas buduje.
Od cwaniaka do prostaka... cd.Od cwaniaka do prostaka - czyli dokąd zmierzasz Polsko? Gdy obserwuje się życie polityczne w naszym pięknym Nadwiślańskim Kraju, to odnosi się wrażenie, że zostało ono zdominowane przez dwie skrajne postawy - z jednej strony inteligentnych cyników - cwaniaków, którzy poza władzą i pieniędzmi absolutnie lekceważą wyższe wartości, a z drugiej prostaków - czyli ludzi, którzy, nie bacząc na realia, z uporem lansują wizję świata opartą na prymitywnym "widzimisię" i życzeniowym traktowaniu prawdy. I właściwie nie wiadomo, którzy z nich są bardziej dla kraju destrukcyjni, bo choć cwaniaków jest mniej, to mogą znacznie więcej; z drugiej strony rosnąca rzesza prostaków, w swoim braku rozumu i odpowiedzialności, często powiązanych z zazdrosną agresją, może w krótkim czasie zniszczyć dorobek pokoleń. Prostak dlatego jest niebezpieczny, że w istocie on
nie wierzy w obiektywne prawa rządzące światem. On jest w swoim
mniemaniu i sumieniu "dobry" i "uczciwy", a jednocześnie
produkuję zło na dużą skalę. Ktoś nie ma pieniędzy? - prostak ma
radę jak wprowadzić "sprawiedliwość" - zabrać temu, który
te pieniądze ma! - pytanie: "dlaczego ów biedak nie ma pieniędzy?"
(może poprzednie przepił...) nie postanie w głowie prostaka. Podobnie
nie będzie się on zastanawiał, dlaczego inny pieniądze posiada (może
rzeczywiście zapracował na nie wieloletnią ciężką pracą...) -
skoro jeden ma, a drugi nie ma, to sprawa jest "oczywista" -
trzeba im wyrównać, aby było "sprawiedliwie". Prostak ogólnie
zastanawiać się nie lubi (w szczególności nie lubi weryfikować
swoich poglądów), jednak ma na wszystko gotową radę - brak pieniędzy
na renty? - niech da budżet, nie ma pieniędzy w budżecie? - zabrać
bogatym, jest bezrobocie - zatrudnić ludzi, upadają zakłady pracy -
dać im pieniędzy, zabronić upadłości... itp. - "dać",
"zabrać", "zrobić". A pytanie JAK? to zrobić
sensownie, czy o dalsze konsekwencje tych działań - dla
prostaka nie istnieją. Prostak nie ma świadomości PRAW ekonomii,
konieczności pewnych rzeczy, nieodwołalnych konsekwencji. Prostak nie
wierzy w obiektywną rzeczywistość, za to wierzy w siłę władzy i
ludzkiego chcenia - np. gdy widzi, że ktoś mądry trafnie
przewiduje co się wydarzy, wtedy w duchu jest przekonany, że to co się
stało wynikło z "mocy chcenia" przewidującego, a nie ze
znajomości praw rządzących światem. Bo prostak prawa lekceważy, a władzę
szanuje. Odrzucenie obiektywizmu i prawdy jest dla prostaków tym łatwiejsze, że w przypadku polskiej polityki okazało się, że "mądrzy" to w istocie cwaniacy i oszuści. Faktycznie, dotychczasowe "elity" władzy dbały w 90% o dobro własne, a dopiero pozostałe 10% miałoby służyć dobru wspólnemu. Gigantyczne pieniądze konsumowane przez budżet państwa "zagospodarowują" kolejne koterie, grupy interesu, kolejne korupcyjne mafie. Cwaniak tym różni się od prostaka, że on wie, dlaczego i jak to wszystko funkcjonuje - on świadomie psuje życie wielu ludziom. Cwaniak wierzy też w realia ekonomiczne, ale wykorzystuje je wyłącznie dla zdobycia pieniędzy i władzy - dla siebie i swoich. Dlatego, mimo kolejnych zmian rządów, oczywiste zmiany w kierunku rozsądku i dobra, nie mogą się "przebić". Wszak, gdyby było sensownie i uczciwie, to nie dawałoby się tak łatwo zdobywać pieniędzy. Co prawda przed wyborami każda partia "walczy z korupcją", "naprawia" gospodarkę. Jednak po wyborach to "nie wychodzi". bez względu na to, czy rządzi prawica czy lewica. Więc wciąż:
I niby wszyscy wiedzą co trzeba zrobić, aby było
lepiej. Ale na prawdziwym lepiej zawsze stracą jacyś swoi, którzy
aktualnie zarabiają na bałaganie. 24 kwietnia 2003
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Seksizm w Media Markt?...Z racji mojego zainteresowania komputerami i sprzętem audio bywam co jakiś czas w sklepach koncernu handlowego M1, a konkretnie w znanym i reklamowanym Media Markt. Ostatnim razem wybrałem się po odbiór odbitek zdjęć cyfrowych wykonanych rezydującym tam Foto Labie. Od razu chcę się zastrzec, że nie przepadam za wizytami w Media Markt. Przyczyna jest dość banalna - traktowanie klientów przez ochronę sklepu. Parę przypadków wskazuje na to, że wspomniana firma nie ma jakość szczęścia do bodygardu. W swoim czasie w Internecie głośny był opis klienta, który z powodu podobieństwa do domniemanego złodzieja został przez ochroniarzy brutalnie pobity. Myślę sobie - to był "wypadek przy pracy" - wiadomo, tyle kradną wokoło, więc zbyt łagodnie się nie da... Jednak mój ostatni kontakt z ochroną tego sklepu, oprócz tego, że niesympatyczny i rzucający niezbyt dobre światło na "smutnych" panów z MM, nasuwa mi jednoznaczne skojarzenia z dyskryminacją płciową i seksizmem. Już wyjaśniam o co mi chodzi. Wchodząc do sklepu miewam zazwyczaj ze sobą sporo drobiazgów - komórka (Nokia 5510 jest całkiem spora), gruby portfel (szkoda, że nie od pieniędzy, tylko od różnych świstków), często aparat cyfrowy, a w zimie rękawiczki, czapka. Standardowo wszystko noszę w plecaczku. Jest to taki mały plecaczek, którego główną zaletą jest lekkość i poręczność, bo pojemność ma nie większą niż średnia - mała torba na ramię.. Jeszcze jednym powodem jego wybrania był fakt, że ochroniarze z MM w żaden sposób nie chcieli mnie przepuścić z plecakiem większym i żądali zostawienia wszystkiego w depozycie. Ale co mi z komórki leżącej w depozycie, jeśli chcę coś skonsultować odnośnie zakupu?... Poza tym portfel z dokumentami w depozycie?... - sklep za to nie weźmie gwarancji. Więc co chodzić po sklepie w ubrani z kieszeniami rozdętymi na maksa? A ostatnim razem, dowiedziałem się, że nawet ten
malutki plecak nie może być wniesiony na teren sklepu. Rozżalony,
zacząłem dopytywać się ochroniarza: Odpowiedź była jedna i uporczywie niezmienna: Tak! - tylko damski ekwipunek jest dozwolony w Media Markt. Pan Ochroniarz był nieugięty na moje argumenty i w ogóle zbył mnie stanowczo. To, że duża część owych damskich toreb jest pojemniejsza od mojego plecaczka - nie gra roli, to że w ogóle do plecaka na grzbiecie trudniej jest coś wrzucić niepostrzeżenie, niż od torby (gdybym chciał kraść oczywiście) - też. Jeśli twoja torba nie jest wystarczająco damska - do sklepu nie wpuszczą! A to jest właśnie seksizm! Dyskryminacja płciowa!
Dlaczego męskie modele zasobników są niedozwolone? Czyżby faceci
byli w tym sklepie niemile widziani? 15 lutego 2003 PS.
Ostrzeżenia monopolistyOstatnio w serwisie magazynu komputerowego Chip (w
Newsroomie Chipa) przeczytałem taką oto informację: "Powtórne
ostrzeżenie 2003-02-05 Microsoft ostrzega, iż sukces ruchu
opensource'owego może wpłynąć na sprzedaż jego produktów, zmuszając
jednocześnie do obniżki cen, a co za tym idzie, opublikowania gorszych
wyników finansowych. ...." A to już mnie ruszyło do głębi. - jak to!!! Microsoft mniejsze zyski?!!! Przecież to SKANDAL!!! Co ci ludzie wyprawiają?! Zamiast kupować obłędnie drogie produkty firmy Billa Gatesa, oni sobie instalują jakiegoś Linuxa i Star Office'a. Zgroza tego faktu nakazała mi snuć dalsze ponure refleksje - oto chyba okazało się, że w przypadku systemów operacyjnych i programów biurowych zadziałała KONKURENCJA, że o swój zarobek firma z Redmond będzie musiała się (choć nie jest to jeszcze przesądzone) rzetelnie postarać. Kiedyś mogłoby się więc zdarzyć, że nowy system operacyjny nie będzie droższy od komputera na którym jest zainstalowany. Wszak cena pełnej wersji Windowsów XP (Home Edition) w sklepie wynosi 917zł +VAT, co daje 1119zł, wobec przeciętnego wynagrodzenia netto wynoszącego ledwie kilkaset zł więcej. A jeszcze tak sobie marzę, żeby na naszym rodzimym polskim rynku okazało się kiedyś, że osiąganie maksymalnego zysku przez naszego polskiego dominującego operatora telekomunikacyjnego (czyli uwielbianej przez klientów TP SA) przestanie być niepisanym celem polityki kolejnych rządów. Że może biznesowe kreślenie "operator narodowy" przestanie oznaczać firmę, która wydusza ostatni grosz z NARODU zamieszkującego obszar między Bugiem i Odrą. Ale na to się raczej nie zanosi, bo jak na razie żadna z sił politycznych w naszym kraju nie pojmuje interesu Państwa Polskiego jako przede wszystkim dbanie o jakość życia większości ludzi w tym Państwie mieszkających i RZETELNIE na swoje utrzymanie pracujących. Raczej interes Państwa, jest ciągle interesem stosunkowo wąskiej grupki ludzi, którzy choć niewiele dają z siebie dla społeczeństwa, to opływają w niewyobrażalne luksusy i wciąż im mało... luty 2003 Pytanie o zbrodnie w Jedwabnem - czyli w zasadzie pytanie "o co"?Przeczytałem w GW wyniki sondażu OBOP dotyczące słynnego mordu Żydów w Jedwabnem. Zadawano tam ludziom pytanie: "jak myślisz, jacy ludzie mordowali Żydów w Jedwabnem", lub "Kim byli ludzie, którzy mordowali Żydów w Jedwabnem?". Pytania zadawano losowej grupie respondentów. Były z tego jakieś wyniki. Owszem. Ktoś coś tam
potem napisał. A ciągnąc rzecz dalej uważam, że każdy człowiek, który nie był zaangażowany osobiście w ustalanie faktów na temat tamtych zdarzeń, odpowiadając o winnych "...Polacy, Niemcy..." czy kto tam jeszcze, daje tym wyraz wyłącznie swojej wiary mediom, skłonności do bycia manipulowanym, lub skłonności do nieuzasadnionej wiary w, takie czy inne, stereotypy (obojętnie w którą stronę z resztą). Bo prawda o sprawie nie podlega głosowaniu. Jest stare przysłowie: Dżentelmeni o faktach nie dyskutują! Prawda jest jaka jest i koniec. Pytanie o to KTO dokonał
zbrodni w Jedwabnem należy zadać WYŁĄCZNIE BEZSTRONNEMU SĘDZIEMU ŚLEDCZEMU
PO ZAKOŃCZENIU PRZEZ NIEGO DOCHODZENIA. Równie dobrze można by "dowiadywać się"
od ludzi o to co się śniło nad ranem Kowalskiemu, lub jaka jest masa
centrum Galaktyki. Szkoda natomiast, że osoby układające ankietę nie
potrafiły zadać pytania tak, aby dało się na nie odpowiedzieć
UCZCIWIE - czyli wyraźnie oddzielając warstwę pragnień, lęków,
przynależności od warstwy faktów. Można było przecież sformułować
pytania w stylu: "czy wierzą w bezstronność sędziego?",
"czy wyobrażają sobie, że zwykli ludzie, tacy jakich znają,
byliby zdolni do zrobienia podobnej potworności itp..." lub
"czy popierają, albo ganią takie to a takie postępowanie".
Ale to byłyby już inne pytania, i inna para kaloszy...
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
"Przysługuje" - czyli tworzenie świata bez wdzięcznościJednym z ważnych, a niedocenianych "zwyrodnień" dzisiejszej ludzkiej świadomości zbiorowej jest stworzenie automatycznych praw do dóbr, na które się nie zapracowało. Wielu ludziom wydaje się, że bez żadnych starań i jakiejkolwiek formy odpłaty z własnej strony "mają prawo" - do zasiłku, do renty, do opieki lekarskiej itp. Uważają, że mają to prawo samej zasadzie istnienia na tym świecie - "skoro inni mają, to ja też powinienem". A to, że inni na swoje dobra pracowali, wydaje się być znacznie mniej istotne. Oczywiście ja też nie jestem zwolennikiem absolutnej likwidacji, socjalnych zdobyczy cywilizacji. W końcu nie należy żadnego człowieka zostawiać na pastwę losu i bez opieki. Jednak jestem przekonany, że automatyzm owych "praw" powoduje degradację postrzegania dobra przez ludzi i jest wysoce demoralizujący. Bo oto nagle w zasięgu świadomości prostych ludzi pojawia się wielki obszar rzeczy, na które wcale nie trzeba pracować, za które nikomu nie trzeba być wdzięcznym - one się należą jakby same z siebie - "jak psu zupa". A przecież nawet pies na swoją zupę musi się naszczekać... I niestety, jak wykazuje moja obserwacja, ludzie nawet w miarę uczciwi, często nie mają skrupułów, aby po te dobra sięgać kiedy tylko się da - dzieci milionerów biorą stypendia, renty kombatanckie dostają osoby, które tym się zasłużyły w czasie wojny... że 50 lat po niej znalazły sobie "życzliwych im" świadków potwierdzających rzekome dokonania dla Ojczyzny. Podobnie, niewiele osób biorących zasiłek dla bezrobotnych myśli o konieczności zapracowania nań w przyszłości, czy o minimalnej choćby wdzięczności względem osób, które na co dzień muszą na ich pieniądze pracować. W świadomości większości osób biorących zasiłki "pieniądze daje Państwo", a Państwo po prostu "ma". A skoro "ma", to powinno dawać tym, którzy "nie mają" - kropka. Fakt, że pieniądze te wynikają z opodatkowania pracujących gdzieś osób jest daleki i mało przekonywujący, jako że osób tych pracujących nie widać. Z resztą "sami są sobie winni", skoro zamiast sobie sprytnie załatwić jakieś państwowe świadczenie, to pracują... Tak więc pracuje: szwaczka (zarabiając 600 - 800 zł), pielęgniarka (za podobną kwotę), szewc, robotnik itd. Wszyscy za swoją pracę dostaną mniej towarów i usług, tylko po to, aby ktoś mógł zostać obdarowany. A ów obdarowany ma ów fakt "gdzieś"... - jemu się należy, bo dało mu Państwo. Tymczasem świat bez wdzięczności, bez świadomości daru i konieczności odpłaty jest światem upadku duchowego. Bo świadomość tego, że ktoś coś dla nas robi - jest podstawą wzrastania dobra w człowieku - dzięki temu czujemy, że inny człowiek coś dla nas znaczy, że się stara, że nie jest się pępkiem świata. Człowiek na odpowiednim poziomie etycznym nie boi się widzieć tego dobra, które ktoś dla niego coś zrobił - on cieszy się z sytuacji, w której dobro wzrasta i jest gotów odpłacać za to swoim dobrem, gotów nieść dobro dalej. Odpłacamy za trud rodziców, za darmowe (lub prawie darmowe) wykształcenie, za pomoc różnych dobrodziejów. Ta wdzięczność niezwykle ważnym i niezbywalnym elementem naszego człowieczeństwa. Tymczasem organizacja państwowa stworzyła świat dóbr, za które nikt nikomu nie jest wdzięczny, za które nie trzeba odpłacać. I niestety, wielu ludzi nie dorasta swoją świadomością do tego ofiarowywanego im za darmo dobra. A tu coraz to kolejne rzesze "dobroczyńców" kombinują
jak by tu ułatwić nieskrępowany dostęp do owoców cudzej pracy. To
parlamentarzystom daje szanse wykazania się, że coś robią, że się
"starają" dla ludzi. Bo fakt, że w ten sposób tworzona jest
niesprawiedliwość i demoralizacja jest na tyle ukryty przed większością
prostaczków, że będą oni popierali osoby, które w istocie niszczą
więzi gospodarcze i społeczne. Jakoś mało słyszę za to o godności ludzi, którzy harują na te rozdawane dobra - droga przez mękę związana z zakładaniem własnej firmy, niespójne przepisy podatkowe, powodujące że nawet najbardziej uczciwy podatnik może być puszczony z torbami, bo w jakiejś tam konfiguracji jeden przepis uchyla drugi, a potem trzeba, zapłacić jakiś podatek od każdej transakcji z ostatnich kilku lat (wraz z gigantyczną karą). Tu godność człowieka, który pracuje i daje coś innym liczy się jakoś słabo - większe przebicie ma godność brania dóbr wypracowanych przez innych. Niestety - wiele wskazuje, że udział owych automatycznie przysługujących
praw będzie się zwiększał.. Ludziom coraz więcej "się należy",
bo gdzieś tam ktoś sobie wymyślił (w jak najbardziej szczytnym
celu). |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Polityczna poprawność, czyli kpiny z rozsądku i demokracjiOstatnio nasza telewizja zaserwowała nam kolejne "postępowe" zalecenie Unii Europejskiej - chodzi w nim o to, aby w przyszłości w parlamentach było dokładnie po 50% kobiet i 50% procent mężczyzn. Mam kolegę, który bardzo zżyma się na różne przykłady politycznej poprawności. Do tej pory myślałem sobie "przesadza". Ale ta ostatnia dyrektywa nawiedzonych naprawiaczy wszystkiego – ruszyła także mnie. Osobiście odczuwam tego typu zalecenie jako nawrót jakiejś formy
totalitaryzmu i kpiny z rozumu ludzkiego. Wprowadzenie takiego przepisu
byłoby czymś podobnym do zasady tworzenia sławetnego sejmu
kontraktowego w Polsce zbliżającej się do niepodległości. Wtedy też
odgórnie ustalono, że bez względu na ilość uzyskanych głosów do
parlamentu musi wejść większość (dokładnie nie pamiętam,
ale chyba 3/4) kandydatów wywodzących się z PZPR. Jednym słowem
zostało wyborcom powiedziane coś w stylu: W przypadku parytetu płci byłoby w istocie wyborcom powiedziane
mniej więcej coś takiego:
Z mojego punktu widzenia jest to jakby ktoś wyborcom powiedział: Poza tym, takie wyrównywanie szans kobiet, robienie na siłę "sprawiedliwości" jest bezsensowne. Na tej samej zasadzie należałoby też wybierać adekwatną reprezentację:
Bo wszystkie te powyższe kryteria w podobnym stopniu jak płeć odnoszą się do sensownych wymagań wobec osób, które mają wprowadzać i tworzyć prawo - czyli - rozsądku, doświadczenia, uczciwości, wiedzy. Zaś zasada wprowadzenia takich parytetów (bez względu na to jak szczytny cel przyświeca ich twórcom) jest typowym przykładem, jak dobre chęci powoduje absolutnie głupie i szkodliwe rozwiązanie – jest to w istocie zlekceważenie sensu demokratycznego wyboru ludzi. To także zlekceważenie wyboru opartego o kryteria przydatności na zajmowane stanowisko. Przy czym nie twierdzę, że zawsze parytety są złe - np. gdy wybieramy kandydatów do zespołu ludowego, to angażowanie 50% kobiet, mężczyzn i 50% kobiet ma sens - tam muszą być pary do tańca, zaś parytet wpisuje się w sens działania. Ale w parlamencie - Co?... może będą obradować w parach? Jeśli jeszcze w zacisznych pokojach hotelowych na koszt państwa - to może warto by było być parlamentarzystą... Być może sensowe są jakieś formy wyrównywania szans środowisk. Jednak są na to sposoby bez intelektualnego dawania wyborcom po twarzy. Może warto promować kobiety dając więcej darmowego czasu antenowego, może inaczej przedstawiając w mediach, ale wybór wyborców powinien być świętością. A opisane parytety są kpiną z decyzji wyborców i kropka. I na koniec: 16 października 2002 |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Żadne prawo nie pomoże...Coraz to dobiegają sygnały o tym, jak to prawo jest wykorzystywane przez rozmaite osoby do osiągania przeróżnych celów finansowych. Przykładów jest wiele:
Wszystko to razem stawia pytanie: do czego tak naprawdę służy dzisiaj prawo? Po co nam takie prawo, które powoduje, że problem zaczyna się, gdy jest ono dokładnie przestrzegane? Może gdyby tego prawa w ogóle nie było, to nie tylko mielibyśmy mniej kłopotów ze zbędnymi nakazami i zakazami, ale jeszcze nie wydawalibyśmy tyle pieniędzy na prawników?... Słyszymy głosy polityków, że "prawa należy przestrzegać", że "tworzymy państwo prawa" itd. Tymczasem jak można przestrzegać przepisów, które nie dość, że są często wewnętrznie sprzeczne, dla większości niezrozumiałe, to jeszcze sama konieczność ich przeczytania w całości (nie mówię już o nauczeniu się i zapamiętaniu) spowodowałaby wyłączenie wielu osób z ich normalnej działalności na długie miesiące. A przecież w swojej działalności oni muszą to prawo stosować! Czym jest dzisiaj prawo? Może jest to też sposób na tworzenie niesprawiedliwości? - bo np. ochrona patentowa. Jest mnóstwo rozwiązań technicznych oczywistych, lub prawie oczywistych, często takich, że średnio inteligentny inżynier wpadnie na nie po niedługim zastanowieniu się. Jednak (nie wiem jakimi metodami) wiele firm uzyskało patenty na tego rodzaju "odkrycia" i będzie pobierać od innych firm pieniądze za... - no właśnie: za co? Znane mi przykłady są dość liczne. M.in. firma
Philips uzyskała patent na wykonywanie dwóch różnych analiz na tej
samej próbce materiału dźwiękowego (dokładniej chodzi o to, że można
np. podczas podawania hasła przez telefon dodatkowo sprawdzać jego tożsamość
metodami analizy dźwięku). W sumie wydaje się oczywiste, że jak
dysponujemy próbką dźwiękową, to możemy ją analizować pod różnymi
kątami, jednak za analizę identyfikacja + rozpoznawanie mowy trzeba będzie
płacić tantiemy Philipsowi. A oto inny przykład - Symantec opatentował
możliwość dosyłania do bazy danych tylko tych informacji, które są
aktualne (jakby to było wielkie osiągnięcie, że nie dosyłamy już
przesłanych informacji), próbowano też "wydusić" prawa do
łączy hypertekstowych (czyli do zasady, że kliknięcie na tekście
powoduje odesłanie do odpowiedniej strony w Internecie). Kuriozum jest
opatentowane w Australii... KOŁO. Ten ostatni przykład był swego
rodzaju protestem inżyniera, który chciał wykazać w ten sposób
indolencję urzędów patentowych i zgłosił ów wynalazek. Jednak z tej głupoty prawa i wprowadzających je urzędników rzadko wyciągane są wnioski. A jest ich kilka:
|
Ostatnimi czasy, na całym świecie biznes odsłania swoje nowe oblicze - niestety jest to oblicze mało sympatyczne, wykrzywione wielką chciwością. Czy to Enron w Ameryce, czy kolejne afery zarządów firm w Polsce uświadamiają nam, że światem rządzą ludzie drapieżni i pazerni, ludzie stawiający zarobienie jeszcze paru milionów ponad powierzone im dobro, ponad głębiej pojętą ludzką godność. Wielu nam, zwykłym szaraczkom, wydaje się to dziwne: przecież oni i tak już "mają wszystko" - głodu nie cierpią, samochodami dobrymi jeżdżą, mieszkają też luksusowo. Więc po co jeszcze szarpać, kraść, defraudować? Myślę, że odpowiedź tkwi w czymś co umownie można
by określić jako GODNOŚĆ CZŁOWIEKA. Większość owych pazernych
biznesmenów ma godność jednego rodzaju - nazwijmy ją umownie GODNOŚCIĄ
POZYCJI I PIENIĄDZA. Przecież oni w swoich działaniach nie walczą o
chleb, ubranie mieszkanie - oni walczą o LEPSZOŚĆ. Wiadomo - w
biznesie ten jest lepszy, kto ma więcej pieniędzy, więc dla tej
lepszości poświęcają swoją ludzką godność w duchowym sensie tego
słowa. Zupełnie inne wartości i prawa obowiązują w świecie Ducha - tu jesteś lepszy gdy mniej się boisz, mniej okłamujesz siebie, gdy potrafisz wytworzyć więcej PRAWDZIWEGO DOBRA. Taka lepszość jest niedostępna wspomnianym "biznesmenom", bo niewiele ma wspólnego z posiadaniem albo zazdrością otoczenia - tu po prostu trzeba BYĆ lepszym, a nie tylko BYĆ WIDZIANYM przez otoczenie jako ten lepszy. Nie tak dawno jeden z moich kolegów spierał się ze mną, twierdząc, że gdy inni uznają mnie za lepszego, to rzeczywiście będę lepszy. Osobiście uważam, że nawet gdyby cały świat co do ostatniego człowieka (ze mną samym do spółki) uznał mnie za bohatera, a ja byłbym w istocie tchórzem, to i tak byłbym tchórzem i kropka. Jestem TYM CZYM NAPRAWDĘ JESTEM, a nie tym za kogo mnie uważają. Poza tym oddanie ludzkiej "mądrości" (a
więc często zazdrości, próżności, pazerności, głupocie) decyzji
o tym jakim miałbym być naprawdę, to mało rozsądna postawa. W końcu
może się zdarzyć, że będę musiał podejmować ważne decyzje zależne
od tego jakim jestem - np. jeśli będę mylnie uważał, że jestem
mistrzem sztuk walki i wierząc temu niezbicie, wyzwę na pojedynek
prawdziwego mistrza, to skutki będą mało sympatyczne.... Jeśli ktoś nie czuje mocy człowieczeństwa w
sobie, to będzie go usilnie szukał w tym o daje mu świat - w
pochlebstwach i zazdrości bliźnich, w poczuciu lepszości - bo
"mam", a oni nie. Będzie jednocześnie szukał coraz to wyższego
miejsca w tej drabince sukcesu - i ta rywalizacja zdecyduje o jego
"wartości". W odróżnieniu od postawy opartej na kłamstwie CZŁOWIEK
Z DUCHA czuje, że żadne pochlebstwo czy zazdrość nie jest w stanie
zmienić tego czym on jest naprawdę, żaden bogaty ubiór czy
samochód nie są w stanie dodać ani ująć czegokolwiek z jego
RZECZYWISTEJ WARTOŚCI. Bo przecież samochód - to nie ON, pieniądze -
to też nie ON, zazdrość, czy lekceważenie okazywane przez ludzi - to
tylko zewnętrzne warunki. Ale aby czuć wartość samego siebie i poczuć
swoją moc ducha, trzeba mieć świadomość łączności
swojego ducha z Prawdą (wiem, że to brzmi jak nadęte
moralizowanie, ale nie wymyśliłem lepszego określenia...). A
dodatkowo, moc ducha poczujemy tylko wtedy, gdy będziemy mieli świadomość,
że potrafimy przeciwstawić się głupocie świata, że nie sprzedaliśmy
swojego słowa za trochę więcej kasy, że nie
potrzebujemy krygować się na lepszego niż potrzeba. Nie
potrzebujemy, bo jesteśmy SILNI. Gdy czujemy, że to co uznajemy za
wartość rzeczywiście pochodzi od nas i mamy na to wpływ oraz że potrafimy
przyznać się przed sobą i innymi do tego jacy jesteśmy. Wtedy, w
trakcie naszego życia, przynajmniej nie robimy sami z siebie durniów. Ale jeszcze jeden aspekt owej nieuczciwości biznesowej jest dla mnie ciekawy - wpływ na gospodarkę. Bo z jednej strony ludzka chciwość i chęć wybicia się są motorem postępu - dzięki temu ludzie harują jak szaleni co przyczynia się do wzrostu gospodarczego i technicznego. Jednak ów niekontrolowany pęd do zdobycia pieniędzy za wszelką cenę odbija się dzisiaj na kondycji gospodarki - coraz mniej ludzi w USA zechce uwierzyć, że powinni zanieść swoje pieniądze na giełdę i zaufać kolejnym facetom w krawatach, że będą oni te pieniądze pomnażać. W końcu jeśli nawet pomnożą, to wylądują one na ich prywatnych menedżerskich kontach. A bez pewnego minimalnego zaufania stosunki gospodarcze staną się piekłem - każdy element działalności stanie się obiektem prawniczych ustaleń mających gwarantować uczciwość transakcji - w końcu przestaniemy tworzyć, pisać, siać i orać tylko będziemy wertować tony dokumentów prawniczych co nam przysługuje, a co od nas się wymaga. Biznes i życie zmierzają w kierunku jakiejś idiotycznej prawnej destrukcji.
|
Pewnego razu dane mi było słyszeć dyskusję kilku młodych ludzi, którzy przekonywali się jak to było lepiej za komuny. Ogólnie ich rozmowy zmierzały w kierunku, że wtedy to dopiero było dobrze - każdy miał co mu było potrzeba, wszystko "było bezpłatne", "były mieszkania" za rozsądną cenę, każdy mógł sobie coś kupić, bo "miał" pieniądze. Ludzie młodzi tak sobie myślą, bo nie przeżyli tych czasów (można ich więc częściowo zrozumieć), jednak niektórzy ludzie starsi, którzy żyli w owych czasach, też takie banialuki opowiadają (może zawiera się też w tym tęsknota za utraconą młodością...). |
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
BON
PKO Bony PKO były zastępczą "walutą", za czasów komunizmu w Polsce. Pełniły one rolę socjalistycznych "dolarów dla ubogich". Co prawda za granicą Polski nic nie były warte, ale można było za nie kupować w PEWEXach (Przedsiębiorstwach Eksportu Wewnętrznego). W Pewex-ie można było kupić mniej więcej to samo co teraz w przeciętnym, niezbyt luksusowym sklepie. Było to jednak o niebo lepiej niż normalnie, bo w ówczesnym zwykłym sklepie towary widywano z rzadka i najczęściej w bardzo podłej jakości. Sens Bonów PKO był taki, że w "Polsce Ludowej" handel dolarami był nielegalny. Posiadanie ich, choć teoretycznie było dozwolone, jednak zawsze narażało na pytanie władz "skąd je masz?". Bon PKO był "legalnym" zastępnikiem dolara, utrzymującym dodatkowo kontrolę państwa nad zasobami finansowymi obywateli. |
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Wszystkim młodym proponuję zaś zabawę w życie na
starą modłę. Bo każdy, nawet dziś, może żyć "jak za komuny" - wystarczy tylko:
Są też rzeczy, które (trzeba to przyznać uczciwie) za komuny były na mniej więcej na podobnym, lub czasami nawet lepszym poziomie. Oto niektóre z nich:
Jednak dla mnie NAJWIĘKSZYM PLUSEM owych starych komunistycznych czasów wydaje mi się MNIEJSZA PAZERNOŚĆ i ZAZDROŚĆ widoczna wśród ludzi. W dzisiejszych czasach, niektórym pogoń za forsą zdecydowanie "odbija". Inne kwestie:
Pozwolę sobie zakończyć prywatną konkluzją: Nie chcę przez to powiedzieć, że się w ogóle nie dało wytrzymać (przynajmniej w znanym mi okresie lat 70-tych i 80-tych) bo "jakoś" tam się żyło, ale było biednie, smętnie i po bałaganiarsku, a dziś każdy kto ma głowę na karku i ręce do pracy ma znacznie większe szanse na w miarę sensowne ułożenie sobie życia niż np. 20 lat temu. I jeszcze jedno. Przez to co napisałem, wcale nie chcę nikogo namawiać do głosowania na prawicę i niechęci do lewicy. To były inne czasy, inna była zarówno prawica, jak i lewica. Fakt, że rządząca wtedy PZPR występowała pod hasłami lewicy nie jest wg mnie szczególnie istotny - tak się ułożyło historycznie i to samo mogła robić, jako partia religijno - prawicowa, czy dowolna inna, gdyby tylko Lenin (a za nim Stalin) zrobił rewolucję pod hasłami prawicy. Były to czasy niewoli narzuconej obłędną ideologią i przemocy militarnej obcego mocarstwa. A jak dowodzi obserwowanie historii różnych krajów, to krzywda ludzka rozwija się tak samo dobrze pod sztandarami religii (patrz państwa islamskie, czy prawicowe różne dyktatury), jak też i jej przeciwników, pod hasłami wolności (np. za rewolucji francuskiej), jak i dyktatury, jedności i braterstwa z całą ludzkością (przykład "internacjonalizm proletariacki"). Bo krzywda i zło (ale także i dobro) wynikają z czegoś innego niż hasła polityków, politykierów i ideologów - ona tkwi w sercach i umysłach ludzi. 14 kwietnia 2002 |
Coraz to słyszymy o prześladowaniach chińskiego ruchu
Falun Gong. W zasadzie każdego dziwi bezwzględność reżimu wobec
ruchu wcale nie politycznego. No bo co może być groźnego w
poczynaniach ludzi uprawiających jakiś tam typ gimnastyki. Jednak po
bliższym zastanowieniu się dochodzimy do wniosku, że władcy Chińskiego
Państwa mają rację - ruch ten stanowi dla reżimu ogromne zagrożenie!
Dlaczego tak? - sprawa jest złożona i jej zrozumienie wymaga
skupienia, cierpliwości i wyobraźni. Jeśli reżimowi uda się zdławić ten ruch, to czy coś jeszcze może
mu się oprzeć? - można swój bunt wobec zorganizowanego zła przenieść
w jeszcze bardziej ukryte obszary - w dziedzinę czystego ducha - w
modlitwę, we wszechogarniającą jedność z czującymi istotami. Fakt,
to bardzo trudne i większości z nas na to nie stać. Jednak gdy nie będzie
innego wyjścia? Gdy zabiorą ci wszystko, co widoczne, rzeczywiście
wszystko co można zabrać?...- tyran będzie starał się takiej
sytuacji też przeciwstawić - może np. poprzez natrętny szum
informacyjny. Jednak prawdziwa, głęboka duchowość jest dla zła
obszarem słabo znanym i właściwie niedostępnym. Czasy mamy apokaliptyczne - widać to poprzez serie samobójczych zamachów (w Izraelu, w ataku na WTC), przez pogardę dla życia: swojego i innych. Ta pogarda pokazuje nam, że doszliśmy do granicy - śmierć człowieka stała się zwykłą monetą, którą jest on gotów zapłacić, na życiu przestało już wielu zależeć. To co teraz będzie nową granicą? W końcu umysł człowieka jest zaprogramowany do przekraczania granic. Czy ma ją gdzie przekroczyć? Można powiedzieć, że samobójstwa zawsze były - czy to sepuku w
Japonii, czy inne znane z historii przypadki, jednak ten stały pochód
dobrowolnej śmierci w Izraelu jest czymś nowym. On każe nam się
zastanowić nad tym dokąd doszliśmy? i czy mamy jeszcze dokąd podążać?
Nie zdziwiłbym się, gdyby kolejnym etapem nieposłuszeństwa wobec władzy
w Chinach były masowe samobójstwa z hasłami "pod taką władzą
żyć nie będę...", lub innym oskarżeniem osób które sprawują
tyranię. |
Czy popieram Leppera? - czyli smutna refleksja nad poziomem polskiego dziennikarstwa |
||||||
W czasie sławetnych zawirowań wokół przewodniczącego Leppera
odczytałem z jakiegoś serwisu prasowego wiadomość w tym stylu -
"ponad połowa Polaków popiera Leppera!" Uważniejsza lektura
wiadomości wyjaśniła, że powyższy wniosek został oparty na
podstawach (a jakże!) naukowych. Oto grupie respondentów zadano
pytanie w stylu: czy Andrzej Lepper ma rację?
Ogólnie więc Lepper ma rację, co wcale nie znaczy, że ktoś, kto
mu w zakresie owych słów rację przyznaje, jest jego zwolennikiem. Bo
starą zasadą demagogii jest powiedzieć dużo prawd oczywistych
(dobrze mówi! - dać mu wódki!...) i jedną tą najwygodniejszą -
nieoczywistą. A pan Lepper jest całkiem zręcznym demagogiem i nie mówi
samych bzdur, aby można było mu zarzucić prostą nieprawdę. Mało
tego - on głosi prawdy najbardziej nośne. A to, czy ktoś Pana Leppera
popiera czy nie, nie zmienia faktu, że dalej są to prawdy. Natomiast zasadniczym wnioskiem z całej tej historii jest świadomość stanu polskiego dziennikarstwa. Niestety, ale nasi kochani żurnaliści potrafią z oczywistych faktów wyciągać wnioski niesłychanie pokrętne i zgoła fantastyczne, jednocześnie nie umieją dostrzec ważnych konsekwencji opisywanych wydarzeń. Odnoszę wrażenie, że w naszym kraju informację często dostarczają ludzie, którzy nie rozpoznają rzeczywistego sensu słów i zdarzeń, mylą przyczyny ze skutkami, sprawy ważne z drugoplanowymi. Niekiedy jest to głupota, a niekiedy też celowa manipulacja. A jak obserwuję tu "nie ma świętych" - mimo różnic w inteligencji i orientacji dziennikarzy różnych gazet i czasopism i z prawicy, i z lewicy - wszędzie pojawiają się przekłamania i nierzetelności, które niekiedy potrafią diametralnie zmienić sens opisywanych faktów. |
||||||
Klan bawi i leczyZadziwiająca jest informacja o oddziaływaniu seriali na świadomość
społeczeństwa - jak podało kilka polskich mediów - zachorowanie
bohaterki klanu na raka piersi spowodowało wielki wzrost popytu na
badania mammograficzne. |
Talibów mało szkoda, ale co dalej? - czyli ciężkie jest życie bohatera.... |
||||||
Któryś tam kolejny mułła wzywa Talibów, aby walczyli do ostatka.
Wezwać można... Trochę żal tych odważnych ludzi. Żal, ale nie do końca - bo jeśli
byłoby ich na świecie więcej, to koniec ludzkości byłby
pewny (wcale nie jestem przekonany, czy masa krytyczna ludzi żądnych
walki już nie została przekroczona). Ci wojownicy zabijają z idei -
tak zostali wychowani, tak wierzą bezkrytycznie. Ale jeśli ludzkość
ma się ostać, to filozofię zwycięstw i dominacji trzeba zastąpić
filozofią porozumienia i współpracy. Bez tego dla naszego
gatunku nie ma przyszłości. Komentarz do komentarza wyżej: |
||||||
Talibowie refleksja nr 2Wydaje mi się, że fakt ataku na World Trade Center postawił
świat w zupełnie nowym miejscu filozoficznie. Świat, a w
szczególności religie. Bo do tej pory w każdej niemal religii (w
katolickiej przecież także) poświęcenie życia było otoczone aureolą
niepodważalnej świętości. Ktoś, kto kto godzi się na śmierć w
imię idei jest wielki, wspaniały i kropka.
Te fakty jeszcze raz pokazują, że nie ma prawdziwej
dobrej religii bez oparcia się na Miłości i Mądrości. Samo poświęcenie
jest zapalnikiem, który może zdetonować bombę niszczącą ludzi.
Dlatego dobro powstaje dopiero jako zintegrowanie w człowieku Miłości
Prawdy, gdy to zaś nastąpi, ważna staje się gotowość do wysiłku i
poświecenia. Jednak poświęcenie głupca wcale nie jest dobre - wręcz
przeciwnie głupiec powinien siedzieć cicho i "mądrzeć", a
nie działać; jak zmądrzeje - wtedy będzie mógł się "poświęcać".
Przekroczenie tej zasady może zwekslować wiarę (religię) z obszarów
drogi do Boga, na drogę w przeciwnym kierunku lub jałową stagnację. |
Kara wymierzana przestępcom przez społeczeństwo – to nie ma sensu! |
||||||
W społeczeństwach niemal wszystkich krajów świata przyjęła się
zasada, że przestępców karze się więzieniem za ich czyny.
Kara ma być odpłatą za to co dany człowiek zrobił. Ale jak się
temu logicznie przyjrzeć, to cała powyższa procedura nie ma sensu!
No bo tak: załóżmy, że jakiś bandzior pobił spokojnego
przechodnia, spowodował u niego kalectwo i skrzywdził na całe życie. Przecież to jest zupełnie bez sensu!
Ktoś powie, no tak - ale nie karać?... |
||||||
Wielkim problemem dzisiejszych czasów jest totalne zaśmiecenie przestrzeni informacyjnej.Stało się ono tak dominujące i natrętne, że większość ludzi nie radzi sobie z porządkowaniem dochodzących wiadomości – szefowie firm nie wiedzą, czy mają do czynienia z poważnym kontrahentem, czy sprytnym naciągaczem, kupujący nie wie, czy „nowy, udoskonalony produkt” jest wart swojej ceny, trudno też uzyskać rzetelną informację nawet o samym sobie (bo z jednej strony interesowni pochlebcy będą twierdzić, że Twój nieudany wytwór jest super, a z drugiej strony ci co mają zapłacić za naszą pracę, będą starali się sztucznie zaniżyć jej wartość). Nie wiadomo już co jest, tak naprawdę, kupowanym towarem; rozdzielenie „ziarna od plew” wymaga znacznie większego wysiłku niż to kiedyś bywało. A przecież o ile prościej byłoby, gdyby słowa zaczęły być używane w celu przekazania rzetelnych informacji; ile czasu by się zaoszczędziło, pieniędzy, wysiłku. Dlatego na wagę złota są ludzie, którzy umieją rozpoznawać prawdę w tym ogłupiałym świecie, a jeszcze bardziej cenna staje się po prostu uczciwość. sobota, 23 czerwca 2001 |
||||||
DemokracjaDemokracja to taki ustrój, w którym odpowiednio duża i zorganizowana grupa durniów, albo cwaniaczków może przeforsować najbardziej głupią i destrukcyjną, lub wygodną dla siebie decyzję. Przykłady:
Teoretyczną zaletą demokracji jest fakt, że ludzie poznając głupotę, złą wolę, czy niekompetencję jakiejś partii, czy innej grupy politycznej mają szansę w następnych wyborach odsunąć ją od władzy. Jednak powyższy mechanizm może nie zadziałać przynajmniej w trzech przypadkach:
Czy sam demokracja jest zła sama w sobie? - chyba nie! Jednak, żeby ona działała w kierunku poprawy życia ludzi powinna być dodatkowo zabezpieczona i inaczej realizowana niż to jest aktualnie. Niestety dzisiaj tak jest, że w polityce wygrywa przede wszystkim ten, który zdezorientowanym ludziom ogłosi absurd najbardziej przez nich oczekiwany.
|