O słuchaniu muzykiczyli jak (nie) zostać audiofilem. Spis treściWstępPostanowiłem napisać ten artykulik, aby wtrącić swoje 3 grosze do kwestii wartości sprzętu audio, wojny standardów zapisu oraz odbioru muzyki przez różnego autoramentu słuchaczy.- Po co?
Chciałbym zająć się m.in. odpowiedzią na takie pytania – problemy:
dlaczego właśnie ja piszę ten artykuł?– czy może uważam się za wybitnego znawcę
sprzętu audio i muzyki w ogóle? – raczej tego bym nie powiedział. Może więc najpierw rozważę problemy numer 1 i 2 Czy
przeciętny zjadacz muzycznego chleba potrafi usłyszeć różnicę między
muzyką graną na sprzęcie za 1000 i za
|
nie przesłanianie (maskowanie) jednych dźwięków (instrumentów) przez inne | |
bezproblemowe odtwarzanie głośnych fragmentów utworu | |
ale jednocześnie to także zdolność do czytelnego odtworzenia fragmentów cichych | |
bezproblemowe odtwarzanie dźwięków trudnych dynamicznie – np. perkusja, nisko schodzące basy, czy niuanse tonów wysokich | |
to umiejętność oddania tła sceny dźwiękowej, planów tej sceny - dobry sprzęt i dobra płyta pozwalają na określenie uchem ile metrów dzieliło saksofonistę od grającego nieopodal fortepianu... | |
i tak oczywiste elementy jak poziom szumów, czy innych zniekształceń dźwięku |
Po czym poznać, czy aktualnie posiadany sprzęt spełnia pewne minimalne warunki słuchania muzyki?
Ja proponuję tutaj test, który nazywam "testem korektora graficznego". Jest on bardzo prosty. W większości zestawów do odtwarzania muzyki znajdują się regulatory do ustawiania barwy dźwięku - najczęściej umożliwiają one dodawanie i odejmowanie wysokich i niskich tonów. Jeśli zazwyczaj regulatory są ustawione na zero i wtedy muzyka brzmi dobrze, to mamy do czynienia z "przynajmniej jako tako" dobrym sprzętem. Jeśli zaś do do dobrego usłyszenia muzyki trzeba tymi regulatorami kręcić i coś dodawać, bądź ujmować, to warto byłoby wymienić przynajmniej jeden element zestawu - może kolumny, może wzmacniacz, może odtwarzacz, choć być może wszystko. Kto nie wierzy niech sam sprawdzi - to działa! - na dobrym sprzęcie wszystko świetnie słychać bez "dopalania" i każde przesunięcie regulatorów od zera, zazwyczaj tylko psuje muzykę.
Kolejny "test" nazwałbym "testem
bardzo dobrego sprzętu" (tzw. sprzętu "high end"). Otóż bardzo
dobry sprzęt poznaje się zazwyczaj po tym (oprócz oczywiście
ceny... :( ), że brzmi on tak...
...zwyczajnie.
Wbrew pozorom, podczas pierwszego słuchania (szczególnie gdy słucha
osoba mało audiofilsko wyrobiona) wydaje się, że tak
"po prostu gra", niczym szczególnym się nie wybija. Ani basy
nie dają wielkiego czadu, ani wysokie tony nie syczą jak szalone, muzyka brzmi,
po prostu jak muzyka. Dopiero dłuższy kontakt z naprawdę dobrym sprzętem
pokazuje, że jednak to jest "coś", że za ową niepozornością
kryje się potęga doznań i że później nie chce się już słuchać
czegoś gorszego. Wtedy dopiero namolnie dudniący bas wydaje się taki
prostacki, dla plebsu, a masa wysokich tonów (podkręconych specjalnie
przez producentów liczących na typowe gusta) nic nie wnosi do pełnego
odbioru muzyki, tylko robi bałagan.
Jednak nawet wiedząc, że nasz sprzęt grający nie jest
rewelacyjny i pewnie przydałoby się mieć coś lepszego, zadamy sobie pytanie:
czy opłaca się wydawać fortunę na zabawkę służącą
tylko do słuchania muzyki?
W szczególności jeżeli komuś muzyka służy jako tło do
codziennych zajęć, lub pomasowania wnętrzności na domowej imprezce,
to raczej nie ma sensu aby interesował się drogim sprzętem
audiofilskim. Bo to co jest kluczowe w tej sytuacji to kwestia jak
(!) się słucha muzyki.
Faktem jest, że zaawansowany meloman, czy audiofil słucha zupełnie inaczej niż osoba zajęta czynnościami domowymi kiedy radio po prostu sobie gra.
Poza tym (co pewnie dla aduiofilów jest herezją,
ale to jest fakt psychologicznie znany) muzyka odtwarzana w pełni swojej jakości może
być bardziej męcząca (!!!).
Tak - podobnie jak
oglądanie przez wiele godzin tekstu na monitorze czarno białym jest
zazwyczaj mniej męczące niż w kolorach. Dlaczego? - to proste: dobra
muzyka i dobry sprzęt do jej odtwarzania produkuje więcej
informacji do przetworzenia przez mózg. A jeśli kogoś te
zaawansowane informacje nie interesują, bo potrzebne jest mu tylko tło do
codziennych zajęć, to będzie się tylko męczył, gdy jego komórki
nerwowe zostaną zmuszone do zajmowania się niepotrzebnymi bodźcami.
Ja np. zrobiłem kiedyś taki test moim dzieciom (wiek ok. 10 lat) -
skompresowałem jeden utwór muzyczny do formatu mp3 (a może wma - dokładnie
nie pamiętam) i puszczałem go na przemian z oryginałem z CD. Pytanie
brzmiało: która muzyka bardziej się wam podoba?
Z zaskoczeniem dowiedziałem się, że muzyka zubożona kompresją była
przez moich chłopaków odbierana jako ładniejsza.
Bo faktycznie - muzyka skompresowana jest łatwiejsza w odbiorze - ma
mniej trudnych dźwięków, jest bardziej stonowana. Więc jeśli ktoś
ma małe ambicje muzyczne, jeśli nie zachwyca go pełne brzmienie
instrumentów, to bez sensu jest, aby wydawał pieniądze na coś, co
tylko popsuje mu odbiór muzyki. W szczególności nie ma sensu
inwestowania w lepszy sprzęt w przypadku osoby , która już aktualnie
zubaża swoje wrażenia odsłuchowe ustawiając oba regulatory barwy na
minimum.
Dlatego rada jest jedna - przed zakupem sprzętu trzeba posłuchać, czy
to jest rzeczywiście to, czego chcemy.
Po pierwsze np. relatywnie znacznie mniej uwagi zwraca na treść słów piosenek, a więcej na brzmienie głosu wokalisty. | |
wysłuchuje szczegóły barw brzmienia instrumentów. | |
stara się wychwycić uchem najrozmaitsze „smaczki” sceny dźwiękowej – ledwo słyszalne zafalowania trąbki, subtelne wtórowanie talerzy perkusji (takie których na „zwykłej” wieży w ogóle jest niesłyszalne). | |
dokładniej śledzi położenie instrumentów na scenie dźwiękowej, zachwyca się niuansami odbioru przestrzennego. | |
wczuwa się w wybrzmiewanie tonów (jak długo będzie jeszcze słychać dźwięk tego uderzonego talerza?...). | |
porównuje barwy różnych instrumentów (niekiedy samym uchem potrafi np. rozpoznać który skrzypek gra na „Stradivariusie”, a które na „Guadaninim”, czy „Guarnerim”). | |
słucha zazwyczaj ze znacznie większym zaangażowaniem - bo żeby to wszystko o czym napisałem wyżej dobrze wychwycić, potrzeba sporej koncentracji umysłu. Ale to jest właśnie cała frajda! | |
jednocześnie znacznie mniejsze znaczenie ma często w tym wszystkim sama główna linia melodyczna, tekst piosenki, czy fakt grania pobudzająco – rytmicznego. |
Ja osobiście byłem mocno zdziwiony, gdy po przejściu na słuchanie za pomocą lepszego sprzętu odkryłem w dość dobrze znanym mi wcześniej utworze rzeczy całkiem nowe - dodatkowe instrumenty, lepszą precyzję brzmienia tych wcześniej słyszanych, a nawet (wierzcie lub nie, ale takie odniosłem wrażenie) dało się usłyszeć wyraźne kiwanie się w lewo i prawo skrzypka wykonującego swoją partię w "Porach roku" Vivaldiego.
W sumie audiofilskie słuchanie to takie zagłębianie się w przestrzeń dźwiękową ze wszystkimi jej szczegółami, „smaczkami”, to precyzyjne rozróżnianie tego co na pierwszym planie, a co na drugim, czy trzecim, to „żeglowanie” po oceanie dźwięków i wrażeń. Tym jest właśnie zabawa audiofila – wirtualna podróż po przestrzeniach dźwięków i uczuć z nimi związanych – podróż zaproponowana nam przez artystów (w tym reżysera dźwięku!). Dobry artysta - muzyk przekazuje w swojej twórczości świadomie coś znacznie więcej niż tylko melodię (i ew. słowa). Czasami zawieszenie w ciszy jakiegoś dźwięku znamionuje namysł, refleksję, czasami ledwo słyszalne zafalowanie melodii przekazuje większy ładunek niepewności, czasami cisza wybrzmiewania dźwięków staje się w jakiś sposób znacząca, a nagły zgrzyt w wydobytego akordu krzyczy do nas o uwagę. Zagłębienie się w te niuanse, to odkrycie muzyki na nowo, to poznanie świata, w którym się jeszcze nie było...
A faktem niestety jest, że opisana zabawa ta jest niedostępna dla posiadaczy popularnego sprzętu audio. Wieża za 1000 zł odtworzy główną linię melodyczną, trochę barwy instrumentów, pozwoli zrozumieć tekst piosenki. Jednak wielkim zaskoczeniem dla większości mniej doświadczonych melomanów jest przesłuchanie dobrze znanej, ulubionej płyty na naprawdę dobrym sprzęcie – nagle okazuje się: że tu jeszcze jest jedna sekcja perkusji, że w tle ktoś po cichu wtóruje głównemu wokaliście, i w ogóle, że wszystko brzmi jakby inaczej: pełniej, soczyściej. To co napisałem w poprzednim zdaniu tyczy się jednak tylko dobrych wykonań. Bardzo często okazuje się, że pewne utwory tracą na zbyt dokładnym słuchaniu – precyzja sprzętu wysokiej jakości bezlitośnie obnaża niedoróbki - często, ni stąd ni zowąd, zauważymy że w rzeczywistości wokal jest z lekka przepity, gitarzysta gubi się w trudniejszych solówkach, a nie tak znowu rzadko da się zauważyć fałszowane nuty.
Drążmy jednak to pytanie zasadnicze:
Oczywiście jeżeli ktoś rzeczywiście tych pieniędzy
nie ma, to problem już jest rozwiązany – bo się bez nich sprzętu
nie kupi (nie wspominam o "uczciwych inaczej"); choć przy małej
„kasie” można się ratować sprzętem używanym. Jeśli nie
lubi słuchać muzyki, to chyba też nie ma sensu, aby wydawał kasę na
niepotrzebny w domu klamot (no... wyjątkiem są osoby o podejściu
snobowania się, ale też proponowałbym bardziej zakupienie samej
atrakcyjnej płyty czołowej...). Jednak wiele osób mówiących, że na
droższy sprzęt „nie ma pieniędzy”, jeździ dobrym
samochodem, odbywa wycieczki zagraniczne, kupuje drogie ubrania, czy też
konsumuje spore ilości trunków i innych lepszych potraw. Uważa
wydawanie pieniędzy na te luksusy za uzasadnione. I chyba większość z nas
posiada jakiś obszar zainteresowań, który jest swego rodzaju luksusem. Muzyka
może być jednym z nich i nic w tym dziwnego.
A ci co się dziwią, że ktoś woli wydać pieniądze na wzmacniacz, a nie
czadową imprezę karnawałową można powiedzieć tyle, że po prostu nie
mają ochoty wydawać na muzykę, a pieniądze przeznaczają na inne
cele. I pewnie dobrze, bo to jest właśnie wolność kupowania tego co
się chce.
Ale czy audiofile nie są snobami? – pewnie część z nich jest, jednak twierdzenie, że prawie wszyscy słuchający muzyki na wyższym poziomie robią to przede wszystkim na pokaz, świadczy wyłącznie o braku rozeznania w sprawie.
Ja dla własnego użytku dzielę sprzęt audio na trzy główne grupy:
A jeśli nie ma kasy, a chciałoby się dobrze posłuchać muzyki?
Ja proponowałbym nabycie lepszego taniego zestawu wieżowego (nawet najwyższej klasy "jamnika" z CD-playerem) i koniecznie dobrych słuchawek. W "miarę dobre" słuchawki zaczynają się przynajmniej od 200 zł, "dobre" kosztują ok. 600 zł, a rzeczywiście dobre przynajmniej ok. 1000 zł. Jednak można zacząć od w miarę dobrych co spowoduje, że da się na nich usłyszeć muzykę, za którą trzeba by zapłacić w "modelu głośnikowym" gdzieś ze trzy razy drożej (myślę tu o porównywaniu pełnych zestawów: CD player + wzmacniacz + kolumny). Ja osobiście, używam słuchawek firmy Koss (z klasy "w miarę dobrej" czyli za ok. 200 zł); "lubią" one basy (co jest raz wadą, raz zaletą...) i dość "chętnie" grają. Faktem jest, że nie są tak kulturalne i precyzyjne jak sprzęt lepszej klasy, dlatego aktualnie marzę przynajmniej o "Senheiserach" począwszy od modelu 690. Za to moje Koss-y mają tę zaletę, że są to słuchawki zawieszane na uszach - bardzo lekkie i wygodne, nie uciskające i nie "pocące" skóry (to w przypadku słuchawek jest naprawdę ważne, bo nawet lekki ucisk uszu po dwóch godzinach nieprzerwanego znoszenia go, staje się torturą...).