ZikMam na imię Zik. Jestem komentatorem. No tak... pewnie nie wiecie co to w ogóle znaczy być komentatorem. Bo przecież nie służycie w armii Federacji. Fakt bycia komentatorem jest w tej historii o tyle ważny, że z jego powodu stało się ze mną, to co się stało. Poza tym wykonywanie pracy komentatora przez wiele godzin na dobę wykształca pewne nawyki, staje się drugim „ja” każdego. W szczególności dotyczy to sposobu wypowiadania się. Póki co - obiecuję, że będę starał się opisać tę historię w sposób jak najbardziej normalny, czyli zapewne w dużym stopniu odmienny od tego czego mnie uczono. To powinno pomóc większości w zrozumieniu wszystkiego co chcę tu przekazać. Ale wracając do mojej osoby. Tak naprawdę, to nie nazywam się Zik, tylko Adam Staszewski. Jednak wszyscy komentatorzy, zaraz na pierwszych etapach edukacji, dostają krótkie, proste w wymowie, jednosylabowe imiona. Przyznam, że dalsze słowa przychodzą mi z pewnym trudem, myślę nawet, że mam założone jakieś blokady mentalne, które utrudniają mi mówienie o tych sprawach. Ale to nic, wezmę się w garść – wyjaśnię na czym polega zawód komentatora. I zdradzę jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic wojskowych. Powiedziałem sobie „tak trzeba”, choć nie raz jeszcze będę się sam przekonywał, wmawiając sobie, że mój stary strach odszedł. Bo na pewno tak jest częściowo... i dziś (prawie) nie boję się - gróźb federacji, generałów, sądów wojskowych, czy czego tam jeszcze. A wszystko dzięki temu, że w mojej aktualnej sytuacji jest już chyba wszystko jedno, czy ktoś się o tym dowie, czy nie; właściwie nawet chciałbym, aby ktoś się o tym dowiedział, chciałbym komuś opowiedzieć wszystko co mnie spotkało – dokładnie tak jak to się zdarzyło... Pomysł zatrudnienia komentatorów powstał w toku doświadczeń nabytych w kosmicznych walkach. Od dawna wiadomo, że do strzelania z dział antymaterii najlepiej nadają się roboty – w ułamku sekundy obliczają odpowiednie trajektorie, są idealnie posłuszne, przewidywalne. Toteż, po krótkim okresie wykorzystania w walce "chłopców z joystickami", w ogóle zaprzestano wysyłania ludzi na pole walki. Jednak gdy dwanaście lat temu banici uzbrojeni jedynie w dość stare Xt-36 w bitwie pod beta Łabędzia pokonali najnowocześniejsza flotę Federacji, ktoś musiał wyciągnąć wnioski. A analiza komputerowa wykazała rzecz prostą – tamci mieli lepsze zarządzaniem polem walki. Dlaczego? – bo więcej rozumieli z tego co się dzieje. Podczas gdy nasi generałowie gubili się w setkach wizualizacji komputerowych, przysyłanych z resztą z opóźnieniem, banici reagowali szybko i adekwatnie. I choć mieli do dyspozycji więcej statków pilotowanych przez ludzi, niż bojowych superrobotów, choć ich maszyny były znacznie mniej sprawne, to synchronizacja całości była znacznie lepsza. Nasze roboty były świetne w precyzyjnym przegrupowywaniu się, w waleniu antymaterią, nawet błyskawicznych zwrotach i unikach. Jednak te same roboty rozumieją wszystko wyłącznie na swój cybernetyczny sposób, i przez to nie są w stanie przekazać tych wiadomości dowództwu na sposób dostosowany do ludzkiego umysłu, czyli tak żeby generałowie nie pogubili się w tysiącach nieważnych, technicznych szczegółów. Bo żeby coś dobrze zrozumiał człowiek (wbrew powszechnej opinii generałowie federacji są jednak ludźmi, a nie pozbawionymi uczuć biorobotami...), dobrze jest, aby było mu to podane na ludzki sposób. A jak do tej pory żaden program komputerowy nie doścignął człowieka w tym zadaniu – w zadaniu bycia człowiekiem. Ostatecznie, wyszkolono nas – komentatorów. Najpierw nakarmiono wszystkich kandydatów do tej funkcji dość bogatą, lecz raczej powierzchowną wiedzą - prawie na każdy temat. Potem były te miesiące ćwiczeń sprawnego określania wszystkiego co się widzi i czuje – precyzyjnie, szybko, ale jednak po ludzku. I ostatecznie ćwiczenia targetowe, czyli osobiste poznawanie generałów (dla nas „protów” – od słowa protektor), którym mieliśmy służyć. To zapoznawanie z protami miało spowodować, że nasze sformułowania były idealnie jasne i zrozumiałe dla określonej osoby. Tak więc ja znam generała Wai w pewnych sprawach lepiej niż samego siebie (nie jest to takie trudne, bo od strony psychicznej nie jest to osobowość skomplikowana...) – wiem o czym pomyśli (często zanim sobie pomyśli), umiem udać wobec niego durnia (co najczęściej muszę z resztą robić, bo jest to facet w takim samym stopniu drażliwy i ambitny, co złośliwy), umiem też spowodować, że moje sugestie uzna za własny pomysł i będzie go bronił do upadłego (trzeba tylko odpowiednio zasugerować, że to on sam na ten pomysł wpadł). Klucz do psychiki prota jest prosty – ambicja i wygórowane ego. Te cechy zaprowadziły prota na szczyty kariery i jednocześnie te same cechy powodują, że dla mnie generał Wai jest jedynie karykaturą człowieka w głębszym sensie tego słowa. Choć póki co, to ja jestem dla niego wyłącznie narzędziem, a on wielkim szefem. Ja jestem tylko jego oczami na polu walki, ja przeprowadzam wstępne analizy i oczywiście ja zginę przy pierwszej możliwej okazji. Będzie to zapewne kłopot dla generała, bo wykształcenie dobrego komentatora kosztuje dużo czasu i wysiłku. Jednak nie sądzę, aby z powodu mojej śmierci specjalnie zabolało go serce (wśród komentatorzy panuje opinia, że kamienie w piersiach naszych protów bolą tylko wtedy, gdy ich właściciele zbyt dużo wypiją alkoholu, lub gdy cokolwiek zagrozi ich ambicji, jednak raczej nie z powodu śmierci żywego człowieka). Choć być może... kto wie... - człowiek się przyzwyczaja, a Wai przyzwyczaił się do mnie - trochę do brzmienia głosu, trochę do sposobu wysławiania się i może to przyzwyczajenie jest jaką szczątkową formą uczuć ludzkich?... „Wynalazek” komentatorów okazał się strzałem w dziesiątkę – teraz generałowie dysponowali nie tylko analizami komputerowymi, ale także wysokiej klasy ludzkimi opiniami na temat zdarzeń na polu walki – przychodziły one równocześnie z masą standardowych danych z rejestratorów i analizatorów, i doskonale je uzupełniały. Siła koncepcji komentatorów ujawniła się szczególnie podczas tłumienia buntu Paulsona. Gdy w toku rozstrzygającej bitwy nagle stało się jasne, że Federacja przegrywa, ktoś wpadł na genialny pomysł – zastosować zakłócenie totalne. Wiadomo, że ilość komunikacyjnych kanałów teleportacyjnych jest ograniczona wielkością dostępnej przestrzeni (prawo jakiegoś Freita, czy Freira... – nie pamiętam), dlatego można w sposób prawie idealny zablokować komunikację. Od tego momentu właściwie nikt nie mógł się z nikim skomunikować, bo rzeczywista szybkość wymiany informacji siadła do kilkunastu bitów na sekundę – z resztą też z trudem „wydartych” przestrzeni dzięki zaawansowanym technikom redukcji zakłóceń. O wizualizacjach przesyłanych w czasie rzeczywistym w ogóle nie mogło być mowy; z resztą wszystkie metody przekazu danych były dostosowane do znacznie pojemniejszych kanałów przesyłu. Dlatego w zasadzie jedynym kanałem komunikacji pole walki – generalicja, stały się właśnie określenia komentatorów zamieniane na tekst zapisany w kodach ASCII. Jednak to wystarczyło do uzyskania przewagi – w końcu lepsza jest jakakolwiek komunikacja niż żadna, a nasi generałowie (w odróżnieniu od ich przeciwników) mogli podejmować jako tako adekwatne decyzje. Ostatecznie więc my – komentatorzy staliśmy się trwałym, wręcz niezbędnym elementem współczesnej machiny wojennej (przynajmniej po stronie Federacji). Jesteśmy też elementem ściśle tajnym, bo choć krążą tu i ówdzie pogłoski o doskonałym programie komputerowym wspomagającym decyzje na polu walki, to do tej pory przeciwnicy raczej nie wiedzą jaka jest rzeczywista przyczyna nagłego zwiększenia potęgi militarnej Federacji. A korzyść z zaangażowania komentatorów jest podwójna – w rzeczywistości jesteśmy nie tylko dodatkowymi oczami, ale także mózgami generałów. Teraz oni nie muszą już trudzić się rozszyfrowywaniem danych w formie liczb, czy obrazów – dostają gotowe oceny i często gotowe wnioski (...złośliwa plotka głosi, że wreszcie w decyzjach strategicznych i taktycznych zaczęli uczestniczyć ludzie wykształceni i inteligentni, a nie tylko ambitni i protegowani...). Fakt jest faktem - Federacja ostatnio odnosi bardzo spektakularne sukcesy. Do naszej ostatniej wyprawy... Tu wchodzimy w główną akcję mojej historii. Powodem wyprawy do K66 były dziwne zniknięcia i pojawienia się wrogich statków tuż pod nosem krążowników Federacji. Niby niewiele napsuły, a jednak irytujące jest, gdy masz kogoś na celowniku, a ten... znika. Fachowcy od teleportacji przebadali wszystkie ślady zafalowań grawitacyjnych i nic - albo tamci wpadli na jakiś nowy sposób podróży w przestrzeni, albo potrafią podróżować w 5 wymiarze, albo jeszcze coś innego. Jednak powoli zbierane ślady tych dziwnych zniknięć naprowadziły śledczych Federacji na ślad anomalii właśnie w okolicach K66. Niedługo też odkryto tam dziwny, wrogi obiekt. Ponieważ sprawa była poważna, postanowiono wysłać pancernik. Dowodził nim, oczywiście, mój prot – generał Wai. Atak zaczął się standardowo - eskadra robotów bojowych wywaliła z tysiąc ton antymaterii w kierunku wrogiego obszaru. I nic! Ani błysków anihilacji, ani żadnych śladów. A także - żadnego oporu. Roboty wróciły z pustymi ładowniami, ale bez widocznych efektów działań w tym dziwnym obiekcie. Wtedy wysłano dodatkowo nas - komentatorów – Daga, Rota i mnie. Mówię jak było: zbliżamy się do tego obszaru, roboty walą antymaterią jak szalone. Mój statek oczywiście milczy, bo jego podstawowym wyposażeniem jest aparatura diagnostyczna, a żadne działania bojowe nie powinny zakłócać funkcjonowania jej przyrządów. Siedzę więc przed tymi ekranami, wczuwam się zainstalowane mi czujniki i... nic nie rozumiem. Ale gadam (taka moja rola): że strugi antymaterii lecą, że brak efektów, że to może fantom, ale że czujniki wyraźnie pokazują na materię. Byliśmy już całkiem blisko, gdy nagle... No właśnie, do dziś nie wiem co to było. W ułamku sekundy roboty znikły! Ot tak - były, i nie ma – ja w chińskim cyrku. A potem znikło WSZYSTKO!!! Tak, naprawdę! - wszystko znikło! – nie tylko ten pieprzony obiekt, nie tylko roboty, nie tylko z dala świecący K66. Znikły gwiazdy!! Znikło niebo!!! A komputer zwariował – gdzieś wykrył, że jesteśmy w pobliżu czarnej dziury – rzeczywiście odniosłem wrażenie, że coś jest inaczej – jakby takie uczucie wewnętrznego ściskania. Silniki statku poszły na 100 procent mocy, dodatkowo komputer odpalił te nędzne namiastki fotonów bojowych jakie miał do dyspozycji - wszystko żeby wyrwać się z przyciągania czarnej dziury. Nie wiem, czy mu się udało, czy stało się jeszcze coś innego, bo nagle iluminatory stały się błękitne i zasilanie siadło zupełnie. I wtedy nagle... – tego nigdy nie zapomnę! - to nieprawdopodobne przeciążenie! W żadnym symulatorze nie robią takich przeciążeń, wydawało mi się, że coś mnie rozrywa na strzępy. Straciłem przytomność. Ocknąłem się w dobrze znanej kabinie mojego stateczku. Na ekranie komputera migał monotonnie napis Error! – utrata łączności z PROT. Error! – uszkodzenie systemu operacyjnego! – i tak na zmianę – raz jeden, raz drugi napis. Tylko robot próbujący naprawić moje funkcje życiowe działał bez zakłóceń – za pół godziny mogłem już chodzić po kabinie. No właśnie - „chodzić po kabinie” prawie każdy gdzieś tam sobie chodzi, ale jeśli odcisk twojego buta odbije się na tym samym obszarze podłogi po raz stutysięczny, to zrozumiecie co to znaczy „chodzić”. Więzienia dla przestępców to nic – tylko ja wiem na czym polega prawdziwe więzienie. Czy ktokolwiek z was spędził sam w jednym pomieszczeniu bez przerwy wiele miesięcy? Wiem, powiecie że piloci transportowców też miesiącami siedzą w swojej kabinie. Ale to jest inaczej – mają komunikację z bazą, mają zadanie do wykonania. Kryminaliści w pudle mają chociaż spacery na świeżym powietrzu. Moim jedynym spacerem jest rufa stateczku oddalona o 12 metrów od jego przedniej szyby. Potem celem spaceru staje się dziób – 12 metrów w drugą stronę. Więc spaceruję: tam i z powrotem..., rufa – przód, rufa – przód, rufa... Jednak nie to jest wcale najgorsze w mojej sytuacji. Najgorsze jest za oknem. A właściwie „jest” powinno być ujęte w cudzysłów, bo to jest złe słowo. Za oknem NIE MA NIC! – ZUPEŁNIE nic! Nie tylko nie widać statków, ludzi, czy pancernika. Tu nie widać także nieba, nie widać gwiazd, nie widać żadnego światła – niczego!!! Przyrządy też nic nie wskazują. Naprawiłem w końcu ten cholerny komputer pokładowy (stara metoda: Press Reset to continue...) Próbowałem włączyć mierniki gradientu pola grawitacyjnego – zadziałały – pokazują zero; grawitacja – zero, gęstość materii – zero, wykrytych obiektów – zero, źródeł promieniowania – zero. Za szybą obserwacyjną jest tylko czerń. Idealna czerń! Komputer nic nie wie - ani o mojej pozycji, ani o prędkości, ani o otoczeniu. Nie wiem ile czasu byłem nieprzytomny, nie wiem jaką drogą przebyłem, nie wiem z jaką prędkością, nie wiem czy mnie teleportowano, czy uwięziono. Komputer też miał awarię i jakoś tam utrzymuje w kabinie warunki pozwalające mi żyć. Nic jednak nie wie o położeniu i sytuacji statku. Byliście kiedyś w piekle?! – głupio się pytam. Wiem, że nie. Ale to chyba jest jakaś forma piekła. Całkowity brak odniesienia do czegokolwiek – nic nie widać za oknem iluminatora, nic się nie zmienia. Jest stabilna, niezmienna pustka. Próbowałem nawiązać łączność na kanale teleportacyjnym – komputer wyświetla ciągle informacje o braku możliwości nawiązania połączenia z powodu niedostatecznej ilości danych o położeniu. Uruchomiłem radar – wszystko na nic – brakuje jakichkolwiek odbić sygnału. Wniosek jest zawsze taki sam - wokół nie ma nic. Zupełnie nic! Normalnie są jakieś gwiazdy, jakieś punkty orientacyjne – a tu ani jednego światełka – tylko czerń najczarniejsza z czarnych. Właściwie to nie wiem, czy znajduję się w ładowni jakiegoś transportowca, czy może nawet w pobliżu Ziemi, a idealne osłony pochłaniają wszystko. Antygrawitacja w kabinie jest normalnie nie do odróżnienia od prawdziwej ziemskiej, czy marsjańskiej. Może jestem w brzuchu jakiegoś gigantycznego kosmicznego potwora?! Albo nawet... Właściwie, to chyba nie chcę o tym myśleć. Ale... Może... to chyba jest jednak niemożliwe... Może jest w innym, całkowicie pustym Wszechświecie?!!! ... Gdybym miał pistolet, do dawno rozwaliłbym sobie swój czerep. Wraz z mózgiem, który zamęcza mnie setkami zbędnych pytań i wątpliwości: czy stoję w miejscu, czy lecę z wielką prędkością? Może prawie z prędkością światła? Nie przyjmuję do wiadomości, że jestem w innym wszechświecie. Co prawda za oknem nic się nie przesuwa – ale to też niczego nie dowodzi – może ktoś po prostu zamalował tę szybę idealnie czarną farbą? W każdym razie nie widać niczego co stanowiłoby punkt odniesienia. Ale nie potrafię tego znieść! Takie absolutne zawieszenie w nicości. Normalnie zbliżasz się do jednej planety, oddalasz od innej, gdzieś tam w dali świeci gwiazda, czasem dwie - trzy w układzie wielokrotnym. Wiesz, że względem gwiazdy masz prędkość 4c21. Wiesz, że względem planety jest 4c18. Możesz przewidzieć ile czasu zajmie ci lot tu, albo tam. Ale w tej pustce nie ma ani „tu”, ani „tam” – dla mnie w każdej chwili jest tak samo – czerń za oknem i brak wskazań mierników. Próbowałem uruchomić silniki – komputer wypisał jakiś enigmatyczny error - coś o braku możliwości ustalenia danych do wprowadzenia trajektorii. Piekielna maszyna - bez koordynatów nawet nie potrafi uruchomić silników. Niby to logiczne - wszak każdy ruch musi mieć jakiś cel, musi odbyć się w jakimś kierunku. A jak kierunki nie odróżniają się od siebie?... Niedawno próbowałem rozbić sobie głowę o dozownik pożywienia. Oczywiście, ten kretyn robot medyczny zaaplikował mi jakiś środek usypiająco – paraliżujący. Pospałem trochę, a gdy się zbudziłem, zacząłem wyć, jak jeden wilk z programu o ziemskiej faunie. Wyłem z godzinę, może z przerwami. A właściwie to nie wiem jak długo, bo czas przestał mnie interesować. Jak dostaję kompletnego świra, to komputer mnie usypia coś tam uwalniając z wszczepionych mi zasobników. Po jakimś czasie się budzę i wszystko zaczyna się od nowa. Wiem, że systemy podtrzymujące życie powinny zapewnić mi około „130 lat normalnego funkcjonowania”. Normalnego!!! Czy tu gdzie jestem jest cokolwiek normalne?!!! Czy ktokolwiek pomyślał, że ktoś chce móc się uśmiercić?! Chciałem nie oddychać. Normalnie, zatrzymywałem powietrze z nadzieją, że się uduszę. Jak mi się robiło czarno przed oczami – nie wytrzymywałem i spazm oddechowy znowu łapał haust powietrza. Kiedyś w jakimś filmie widziałem jednego ninja, który potrafił się zabić połykając własny język. Próbowałem – i nic. Z resztą i tak komputer by mnie reanimował. Postanowiłem, że coś będę robił. Nawet w tej pustce. Zacząłem przeprogramowywać komputer. Nie bardzo mi się to udaje, bo nie jestem adminem. O zgadnięciu hasła - zapomnij. Te tryliony kombinacji nie dają żadnej realnej szansy. Za to rejestrator działa cały czas. Nagrywam więc te wspomnienia. Pewnie nikt ich nigdy nie odczyta, ale ja przez następne 130 lat będę coś tu gadał do rejestratora. Nie mam nic innego do roboty, jak tylko nagrywać te wspomnienia. W końcu tego właśnie mnie uczono. Żebym gadał i opisywał co się dzieje. Komentował. Więc mówię: Tu się nic nie dzieje. Komentuję: Za oknem czerń i pustka. Nic się nie dzieje!... Za oknem NIC! - Nie !!! dzieje !!! się !!! NIC!!! Wiecie co to jest NIC!!! KOMPLETNE NIC!!! Godzina 4.46 – kolejny raport: nic się nie dzieje. Za oknem czerń. Wskazania przyrządów – bez zmian. Godzina 5.06, 59-ty dzień po zresetowaniu czasu komputera: nic się nie dzieje. Za oknem czarna pustka. Wskazania przyrządów – bez zmian. Godzina 13.13, 60-ty dzień po zresetowaniu czasu komputera: nic się nie dzieje. Za oknem – bez zmian. Wskazania przyrządów – bez zmian. Wydaje mi się, że jak patrzę w tę czerń, to mówi do mnie Dag. Naprawdę! Widzę jego twarz w tej przestrzeni. Opowiada mi o swojej dziewczynie. Wiem, opowiadał to już wiele razy. Ale teraz go wysłucham. Nie będę się już z nim kłócił. Jak chce sobie fruwać w tej czerni, to niech fruwa. Godzina 5.06, 77-ty dzień po zresetowaniu czasu komputera: nic się nie dzieje. Za oknem czarna pustka. Wskazania przyrządów – bez zmian. Dag powiedział, że zaczął interesować się mężczyznami – seksualnie. Zaproponował mi randkę. Kretyn! Nigdy nie był pedziem. A teraz mu odbiło. Achaa... i jeszcze powiedział, że kupi mi ten drogi błękitny kamień z planety Fuszi. Wiecie - ten co kosztuje sześć tysięcy. Dag wlazł przez szybę do kabiny. Ale potem się rozpłynął – dziwny gość. Potem ktoś do mojej głowy nalał farby – czułem wyraźnie się rozlewa po czaszce. To była zielona farba. Nie znoszę tego uczucia farby w głowie. Dzisiaj Dag powiedział, że pokłócił się z dziewczyną. Nazwała go przegadanym kretynem. Ale wiecie jak to jest - jak się jest komentatorem, to się gada. Powiedziałem mu, żeby się nie przejmował. Dziewczyny zawsze takie są – to im przeszkadza, albo tamto... A ta cizia Daga jest nawet niebrzydka. Tylko niepotrzebnie się kłócą. Wkurza mnie ten dym w kabinie – wyłazi nie wiadomo skąd. I ta farba w głowie, teraz jest taka różowa; i pulsuje. Dagowi urósł na głowie taki dziwny bąbel. Powiedział mi, że to przez obcych. Na pewno gdzieś tu się kręcą. Pewnie go wykończą, a potem mnie! Ale się nie dam! Mam na nich swój tajemny plan. Ale nikomu nie powiem jaki!!! Eureka!!! – odkryłem w komputerze wejście do tajnego rejestru. Czego tu nie ma... symulatory wyścigów na megacyklach, program do tworzenia artystycznych hologramów, muzyka i kącik erotyczny. Może jakoś przeżyję te 130 lat, na które standardowo projektują roboty medyczne. Nawet zacząłem spoglądać na zegarek. Co prawda wciąż wyświetla komunikat, że został zresetowany, ale dzięki temu wiem wygląda na to, że jestem już w tym piekle prawie 3 miesiące. 80 dzień po zresetowaniu komputera. Za oknem nic nie
widać. No wiecie... Wtedy świrowałem. Z tym Dagiem i tak
dalej... Odbiło mi. Jasne, że nie może latać sobie w kosmosie. Ale
tak mi się zdawało. I jeszcze ta farba w głowie – głupoty.
Robot medyczny też zarejestrował jakieś anomalie w moim mózgu. Mam
raport. 81 dzień po zresetowaniu komputera. Za oknem nic nie
widać. 82 dzień po zresetowaniu komputera. 20:27 Za oknem
czerń bez zmian. 83 dzień po zresetowaniu komputera. 00:21 Za oknem czerń bez zmian. Naprawiłem komputer w 90%. Co prawda dalej nie działają pewne moduły (chyba niektóre z nich są tajne, bo nie mogę się dostać do tych procedur), jednak wszystkie najważniejsze rejestratory „chodzą” jak złoto. Tylko odczyt prędkości nie działa, ciągle pojawia się napis: „niemożliwe ustalenie punktu odniesienia”. Jak się zastanowić to ma to sens. Normalnie komputer wybiera w przestrzeni jakiś najbliższy duży obiekt i względem niego oblicza wszystkie prędkości. Jak się leci w pobliżu lotniskowca, to prędkości obliczane są względem wieżyczki komunikacyjnej, jak się ląduje na planecie, to podaje prędkość względem środka planety lub jej powierzchni. A standardowo komputer podaje dwie prędkości – względem bazy, czyli pancernika generała Wai i względem najbliższej planety lub gwiazdy. Jednak gdy nie ma nic w pobliżu (tak jak jest teraz) to nie ma także prędkości. Właściwie to mój statek jest także moim obiektem odniesienia. A nawet całym moim wszechświatem. To, że na zewnątrz nie ma nic, wcale nie musi mi przeszkadzać. Wystarczy sobie powiedzieć, że w środku jest WSZYSTKO, że zewnętrze się NIE LICZY. Nie ma nic poza tym statkiem i mną. W środku. Ja jestem wszechświatem, a właściwie jestem Panem Bogiem tego miniwszechświata – ja decyduję, czy jedyna myśląca tu istota zrobi to, czy tamto. Niczego innego nie ma, więc ja stanowię obiekt odniesienia wszystkiego. 102 dzień od zresetowania komputera godzina 12.42. 112 dzień 23:15 Udało mi się przejść wszystkie poziomy symulatora jazdy na megacyklach. Rewelacja! W ostatnim poziomie jechało się bez broni i trzeba było tak wymanewrować, że rakiety wystrzelone w twoim kierunku przez wrogie myśliwce niszczą ostatecznie własna bazę. Długo nad tym myślałem, jak ten poziom ukończyć, długo trwało zanim znalazłem trajektorię, która oszukuje rakiety – ale jest. Wiktoria! Nie wiem jak się wyłącza grawitację w kabinie, ale przypuszczam, że gdybym ją wyłączył, schował pulpit sterowniczy a sufit upodobnił do podłogi, i ścian, to po jakimś czasie przestałbym w ogóle myśleć że istnieje góra i dół. Wystarczyłoby zakręcić się z zamkniętymi oczami wokół własnej osi i pozostałby tylko tył i przód statku. A jeśliby jeszcze ten tył i przód zrobić identycznym (zamknąć mnie w kuli – przecież taki kształt miały stare RT19), to absolutnie nie do odróżnienia byłby żaden z kierunków – właściwie pozostałbym tylko ja i ściana nie do sforsowania. Albo jeszcze lepiej – gdybym ubrał się w skafander i uciekł z tego statku w przestrzeń kosmiczną, to po jakimś czasie w ogóle nie byłoby żadnego kierunku! Wystarczyłoby, że statek odleciałby na tyle daleko, żeby się nie dał zobaczyć. Niech bym jeszcze w tym czasie zasnął i w czasie tego snu trochę się pokręcił w przestrzeni. Po zbudzeniu byłbym tylko ja, czarna nicość i absolutny braku kierunku... 113 dzień. 114 dzień, godzina 12.01 115 dzień, godzina 03.42 Za oknem czarna pustka. Z tego co pamiętam, kiedyś taką przestrzeń, która miałaby być w ten sposób stała nazywano „eterem”. Później uznano, że eter nie istnieje, bo nie da się wykryć niczego, co by go identyfikowało, a światło i tak porusza się ze stałą prędkością względem dowolnego obiektu. 116 dzień, godzina 13.06 Za oknem czarna, bardzo
czarna, cholernie ciemnoczarna pustka. 119 dzień, godzina 18.01 121 dzień, godzina 02.01 122 dzień, godzina 05.01 133 dzień, godzina 09.51 126 dzień godzina 13:39 134 dzień, godzina 02.33 140 dzień, godzina 16.05 140 dzień, godzina 16.25 Ale najważniejsze, że Dag przeżył. Ciekawe jak to się stało, że w ogóle mogę go słyszeć. Normalnie nasze statki mają zablokowane kanały bezpośredniego porozumiewania się (na wypadek sabotażu - czyli gdybyśmy jakoś się zmawiali ze sobą i myśleli o oszukiwaniu protów). Jeśli chcemy porozmawiać, to dzieje się tak za pośrednictwem statku – bazy. Tam rejestruje się każde nasze słowo. Dag musiał coś pokombinować z komputerem. Zawsze był w tym dobry. Teraz ja powinienem jakoś przewalczyć blokady mojego komunikatora. Ale kiepski ze mnie haker. 142 dzień, godzina 11.32 Za oknem nic się nie
zmienia. 155 dzień, godzina 00.12 157 dzień, godzina 12.41 Za oknem bez zmian. 160 dzień, godzina 08.21. Za oknem brak obiektów. 161 dzień, godzina 18.00 Za oknem brak obiektów. 166 dzień, godzina 13.01 Przyrządy nie zarejestrowały
zmian. 175 dzień, godzina 15.00 Brak zmian w stanie otaczającej
przestrzeni. 176 dzień, godzina 12.11 176 dzień, godzina 14.30 godzina 17.40 176 dzień, godzina 20.34 godzina 21.02 godzina 21.22 Bo właściwie to względem czego miał ją zmienić? Był czarny iluminatora pokazujący pustkę na zewnątrz i holograficzny ekran komputera - i takie są dalej. Dla mnie nic się nie zmieniło. Jedynie komputer twierdzi, że teraz Dag oddala się wolniej. Wierzę mu. Ale poza samą wiarą, nic mi nie zostało, bo i tak go nie widać. Widać tylko idealną czerń – czyli wszystko jest takie samo jak przez ostatnie pół roku. 178 dzień, godzina 22.14 Za oknem brak obiektów
odniesienia. |
|
To pierwsza część opowieści. Część druga znajduje się tutaj. |
|
|