Pozwoliłem sobie na skonstruowanie testu, który może nam
pomóc w odpowiedzi na pytanie co jest rzeczywistym celem życia - sukces,
czy rozwój, ja w świecie, czy nieodgadniona więź ze wszystkim co żyje?
Częściowo ten test odpowiada na pytanie: czy jesteśmy "dobrymi ludźmi",
ale tylko częściowo, bo przecież prawdziwego dobra nie da się wybudować
wbrew prawdzie naszego serca i umysłu - dlatego nie ma tu prostych reguł.
Inne będzie dobro dla człowieka, który zwiedził wiele jego ścieżek,
a inne dla "początkującego". Wielkie i złożone DOBRO najczęściej
na niewiele przyda się komuś, kto boryka się jeszcze z problemami
podstawowymi. Poza tym dobro jest w każdym z nas, nawet w najbardziej
zatwardziałym przestępcy i nie zamierzam go nikomu odmawiać. Pytania tego testu mają posłużyć wyłączne do zastanowienia się, a nie do typowego rozwiązywania (nie będzie żadnego sumowania punktów, decydowania, czy jest się dobrym czy czy złym - będzie tylko refleksja, jeśli ktoś ma na nią ochotę). Pytania i sytuacje wydają się być dość banalne, niebanalne jednak może być zastanowienie się nad nimi, a jeszcze bardziej owocne mogą okazać się wnioski końcowe - choć trudno będzie mi przekazać o co w nich chodzi. Jednak uważam, że te moje wnioski mogą być dość zaskakujące dla wszystkich, którzy przebrną przez pytania; zachęcam więc (jeśli same pytania się spodobały) do nie omijania ich. Każde pytanie będzie odnosić się do pewnej sytuacji, w której należy się "postawić" i wyobrazić sobie własną reakcję - dobrze byłoby odnieść się do ostatniej naszej reakcji z życia, gdy rzeczywiście podobna okoliczność wywołała w nas podobne uczucia. Myślę, że uczciwe postawienie sprawy pomoże nam odkryć, że obie te przeciwstawne postawy gdzieś w nas tkwią; ale które bardziej?
|
||||||||||||||||||||
1: Spotkała mnie krzywda, niezasłużone cierpienie. Co z
tego bardziej wynika?:
2: Udało mi się w życiu, poszczęściło się "jak nigdy". Czyli raczej...
3: Czuję, że w tej sytuacji zachowałem się źle. A więc:
4: Nastąpił dzień zasłużonego, wypracowanego przeze mnie tryumfu - dziś wszyscy widzą moją wartość.
5: Tak długo nikt nie zauważa mojej pracy i starań - trudno jest znieść tak daleko posunięty brak uznania i szacunku
|
||||||||||||||||||||
Myślę, że każdy sam potrafi ocenić, która z
odpowiedzi świadczy o większej dojrzałości duchowej. Jednak ja ze
swojej strony proponuję parę dziwnych wniosków z tej zabawy w
test. Raczej nie spodziewam się aby wielu osobom udało się je
zaakceptować, a nawet w ogóle rozszyfrować ich pełny sens. Piszę je
jednak "dla porządku" - można je potraktować jako pewnego
rodzaju dziwactwo:
|
||||||||||||||||||||
Niżej już znacznie łatwiejszy w odbiorze tekst:
Krowy Masajów, a sprawa polskaW dalekiej Afryce żyje wielkie plemię Masajów. Masajowie są ludem pasterzy – posiadają stada krów, które są oznaką prestiżu ich posiadaczy. Tak było od wieków i tak jest nadal. Kiedy Masaj chce Ci powiedzieć jak bardzo jest ważny, mówi ile ma krów – jeśli tylko kilka, to źle - posiadacz takiej ilości bydła nie zasługuje na szacunek. Jeśli Masaj posiada kilkadziesiąt, a jeszcze lepiej kilkaset krów, to może już liczyć się w społeczności, ale dopiero tysiące zwierząt świadczą o tym, że jest się naprawdę „kimś”. I nie zmienia tu wcale faktu, że użyteczność tych krów jest minimalna – są to najczęściej chude sztuki, nie dające mleka (z resztą, kto by je wszystkie doił...), ani nie dysponujące szczególną „mięsnością”, jest natomiast z nimi kłopot, bo trzeba je jakoś wykarmić. Generalnie, pęd Masaja do „krowiego” zaistnienia w społeczeństwie jest powodem jego kłopotów z naszego, europejskiego punktu widzenia. My Europejczycy oczywiście jesteśmy mądrzejsi. Wiemy, że krowa jest warta hodowania wtedy, gdy przynosi pieniądze. Z resztą, wiemy też, że nie tylko krowy przynoszą pieniądze – można mieć biznesy, konta w banku, może znajomości, może specjalne wykształcenie. Zbieramy więc zdobyte pieniądze – tysiąc do tysiąca, czasem milion do miliona. Otaczamy się coraz to lepszymi ubraniami (ci co mogą, oczywiście...), samochodami i innymi oznakami prestiżu. Najbogatsi kupują domy letniskowe w różnych miejscach świata, ubezpieczają je, wynajmują osoby do sprzątania, raz na jakiś czas tam wyjeżdżają i trochę w nich „posiedzą”, potem sprzedadzą, kupią nowy w innym miejscu, ubezpieczą, zmienią wystrój wnętrza i raz na jakiś czas posiedzą. Kupią też nowy, drogi samochód, ubezpieczą go wysoko, bo to łakomy kąsek dla złodziei. I jeszcze biżuterię, na którą trzeba mieć sejf, i którą trzeba ubezpieczyć. No, oczywiście jak się ma „pozycję” to trzeba ją godnie reprezentować – bywać, gdzie się „bywa”, ubierać się „tak jak wypada”, mieć „odpowiedni” samochód i znajomości. Pozostali patrzą i zazdroszczą – „ci tam to mają samochód..., i jeszcze bywają w towarzystwie...” Sam człowiek „posiadający” po niejednym zapracowanym dniu załatwiania formalności ubezpieczeń, strat, zysków, śledzenia tego co w danej sytuacji wypada i trzeba, dostosowaniu się do dziesiątków wymagań otoczenia, siada sobie w pięknym skórzanym fotelu z zadowolona miną, poczuciem dobrobytu i bycia w lepszej sytuacji niż większość społeczeństwa. A z tej gorszej większości „większość” rzeczywiście mu zazdrości. Nie zazdroszczą, lub mniej zazdroszczą ci, którzy czasami bardziej cenią sobie inne rzeczy – ktoś fakt posiadania szczególnej kolekcji znaczków, kochanego stada gołębi, tytułu naukowego itd. Nie zazdroszczą też Masajowie – „skoro on nie ma krów, to nie jest to ważny człowiek...”. Większość z nas pomyśli sobie jednak: „ale obiektywnie, to ten bogaty posiadacz ma najlepiej, ma największą władzę i możliwości”. Obiektywnie? – gdyby tak przenieść naszego europejskiego bogacza w świat Masajów, to byłby nikim – bo akurat nie posiada krów. Gdyby przenieść go do świata napalonych artystów - kompozytorów, gdzie liczy się ilość dobrze skomponowanych sonat, lub do świata naukowców – gdzie już po krótkiej rozmowie już wiadomo co kto reprezentuje sobą od strony intelektualnej – tam wszędzie byłby mały, bo tam obiektem zazdrości jest co innego. Teraz będzie wniosek: Tym którzy w to wątpią, proponuję
zadać sobie w duchu retoryczne pytanie: Pora na pozostałe wnioski:
|
||||||||||||||||||||
Mity na temat mądrości i dobraMit 1: istotą dobra jest posłuszeństwo.- mit ten jest bardzo wygodny rządzącym, którzy jednocześnie często sprawują kontrolę nad ośrodkami opiniotwórczymi. Tymczasem posłuszeństwo samo w sobie jest ślepą siłą – posłuszni byli hitlerowcy, posłuszny jest kolega, który na rozkaz przełożonego wykańcza pracowników w firmie. Posłuszeństwo jest dobre wtedy, gdy jest posłuszeństwem na drodze dobra, mądrości, miłości i wiąże się z pokonywaniem wewnętrznych ograniczeń człowieka – lenistwa, strachu, głupoty... Mit 2: dobre od strony etycznej jest to, co człowiekowi jest niewygodne, co się sprzeciwia jego chęciom- to też jest kompletna bzdura, dość często lansowana przez osoby o dużym poziomie agresji, przekory, lub strachu. Przyjęcie założenia, że człowiek powinien postępować przeciwko sobie prowadzi nieuchronnie do „paradoksu kłamcy” – bo skoro powinienem postąpić odwrotnie niż myślę, to należy zmienić myśli w tym kierunku. Ale wtedy znowu trzeba będzie zastosować mechanizm negatywny, czyli też nie mogę działać według tej nowej reguły. Ostatecznie prowadzi to do sytuacji, w której nie należy robić w ogóle nic, bo wszystko co się robi jest złe z założenia. Faktem jest natomiast, że wiele ludzi powodowanych niskim pobudkami prowadzi swoje życie na manowce i lepiej byłoby, gdyby duuuużo (...) w sobie zmienili. Jednak totalna krytyka ich myślenia (dla zasady) nie prowadzi w żadnym konstruktywnym kierunku – jeśli ktoś chce być użyteczny dla błądzącego bliźniego, powinien wyjaśniać mu dlaczego to czy tamto w jego życiu jest złe, co jest dobre, a potem pomóc odrzucić zło i wzmocnić dobro. Bez sensu jest mówienie komuś "musisz podążać w jakimś kierunku".
Dla umysłu "jakiś nieznany" jest prawie synonimem "żaden".
Podobnie bez sensu jest mówienie "nie wolno ci podążać w jakimś
kierunku" - bo to w istocie oznacza (w zależności od
interpretacji), że nie wolno robić NIC, lub że można robić WSZYSTKO!
Dlatego jedynym dobrym sposobem moralizowania, radzenia jest mówienie w
stylu "ten ono kierunek jest lepszy niż inne, bo (tu następuje określenie
dlaczego)."
Mit 3: większość ma racjęNa obalenie tego poglądu podaje się najczęściej przykład Kopernika, czy innych wielkich uczonych. Jednak dla mnie bardziej przekonywujące jest tu uświadomienie sobie, że „większość” to po prostu jakaś wielkość statystyczna – jest mało całkiem głupich, dużo średniaków - i znowu mało tych naprawdę mądrych (opisuje to tzw. krzywa dzwonowa). Rację ma ten, kto jest po prostu mądry i zna się na rzeczy - większość nie jest żadnym argumentem, a co jedynie przesłanką, którą warto uwzględnić przy rozpatrywaniu sprawy. Mit 4: każdy musi w coś wierzyćZałożenie, że wierzy się po prostu w „coś” jest deprecjonujące dla umysłu – oznacza ono, że jak pijany płotu, czepiamy się pierwszej lepszej myśli czy idei. Faktem jest, że bez stabilnych punktów na mapie pojęć trudno jest prowadzić logiczne rozumowania. Jednak nie warto wybierać tych punktów chaotycznie, pod naciskiem namolnego otoczenia, czy bieżących potrzeb, bo później okaże się, że wybraliśmy źle. Najczęściej od tego „w co wierzymy”, ważniejsze jest to „jak wierzymy” – czy nasza wiara oznacza ślepe upieranie się przy słowach, których sensu nie potrafimy pojąć, czy wiara wynika ze zrozumienia powiązań różnych rzeczy i uzupełnia je tam, gdzie umysł sobie już nie radzi, dzięki czemu wynikają z niej wnioski użyteczne w sytuacjach życiowych. Oprócz tego warto zwrócić uwagę na to, że istnieją ludzie, którzy „w nic już nie wierzą...” – co zapewne znamionuje sytuację, w której najpierw uwierzyli głupio, a potem się w tych wiarach sparzyli. Podsumowując - warto wierzyć nie w "coś", lecz w "to, co warto wierzyć" i dobrze jest zastępować nierozumną wiarę sprawdzeniem i zrozumieniem wszędzie tam, gdzie jest to możliwe.
|