Na skróty

Przez tą ślamazarną Ewkę muszę teraz po nocy wracać do domu. Głupia siksa w ostatniej chwili musiała się napatoczyć z tymi rachunkami. Teraz i tak już nie ma autobusów, a taksówki... - wiadomo ile kosztują. Przez park to będzie z piętnaście minut drogi do ronda, a na około.. chyba z półtorej godziny.
No tak, ale nocą przez park? Eeee, co z tego, że nocą; mam dziesięć lat, czy co? Ta alejka jest szeroka, jasno oświetlona. Krótki spacerek i będę przy rondzie; a stamtąd do domu - tylko rzut beretem. Śmiało! Drogę wysypali fajnym jasnym żwirkiem, latarnie świecą. Potem będę sobie wspominał tę krótką drogę. Raz i dwa – fajnie się idzie.  Jest cicho, spokojnie.

Aleja prowadzi zupełnie prosto, wśród drzew zwieszających gałęzie w nierównych odstępach. Żwir chrzęści pod butami – miarowo i głucho – trzask, trzask... Może trochę za głośno i jakoś tak nieswojo. Eeeee,... wiadomo – musi chrzęścić, bo małe kamyczki wgniatane przez moje nogi ocierają się o siebie. Ale żeby zaraz myśleć, że jego dźwięk chce obudzić nieznane moce? - głupota. Bo w końcu co w zwykłym miejskim parku może być wrogiego?
Światło latarni dociera tu słabo, więc tylko z rzadka udaje się mu rozpraszać zimną ciemność. Każdy czuł by się trochę nieswojo. Trzeba myśleć pozytywnie – przecież widać alejkę, w żadną dziurę się nie wpadnie. Niejasny blask na ścieżce, tam kupka liści, nieruchomy krzak – taki trochę obcy, wygląda jak żywa istota. Bez sensu te moje rozważania! W ciemnościach każdy kształt wydaje się podobny do czegoś żywego, krzak, to krzak, a człowiek, to człowiek.

Właściwie nie ma powodu się bać, przecież to zwyczajna przechadzka późnym wieczorem. Wiele osób wraca w ten sposób do domu. Ale podobno dwa – trzy lata temu zamordowano tu dziewczynę. Też szła tak jakąś godzinę przed północą. A może dokładnie o północy? - kto za tym dojdzie, teraz te zmiany czasu ciągle mylą człowiekowi, więc nie wiadomo czy to tylko administracyjna, czy astronomiczna północ.
Lepiej trochę przyspieszyć; równo, miarowo, truchcikiem. Teraz jest lepiej – raz, dwa trzy, raz dwa trzy... Chyba lepiej... tylko hałas głośnych kroków jest drażniący; i człowiek nie nadąża obserwować otoczenia. Biec, czy zwolnić? – jak pobiegnę to szybciej wydostanę się z tego piekielnego parku, ale jednocześnie niewiele widzę wokoło siebie, te migające cienie zupełnie mnie oślepiają. Jednak zwolnię.

To nie będzie długo trwało, zwyczajne piętnaście minut spacerku; alejka prosta jak drut, za dnia bawią się dzieci, biegają psy, nieraz tu chodziłem. Wiadomo, że główne niebezpieczeństwo, to wdepnięcie na nie sprzątnięte odchody jakiegoś pudla. Trzeba będzie czyścić buty. Muszę patrzeć pod nogi. To na nic... i tak nic nie widać. Dobra, trudno, jak się pobrudzę, to nic się nie stanie – wyczyści się w domu. Ale już lepiej widać, bo przez gałęzie prześwituje księżyc. Jasny, bo pełnia. Teraz wyraźniej widać cienie na ścieżce – niewyraźne kształty, nieruchome postacie drzewiastych istot. Czy wolno po nich deptać?
Co za głupoty! Przecież po alejce się chodzi, a cień to nie człowiek, czy zwierzę. Idziesz, cień dotyka twoich pleców, smaga je brakiem światła. Ale to przecież nie boli. Gdybyś zamknął oczy to nawet byś nie wiedział, że jest. Tysiące ludzi chodzi nocami wśród drzew.

Czy ten krzak się poruszył? Może coś tam go trąciło. Na pewno wiatr. Patrzeć tam? Nie patrzeć? Jeśli to człowiek, to może nie życzy sobie podglądania, chyba, że ma złe zamiary. Ale to musi być wiatr, bo człowiek nie miałby nic do roboty za takim krzakiem. O tej porze nikogo tam chyba nikogo ma?... Chociaż tam dalej jest alejka prostopadła, może ktoś przechodzi tak jak ja? To jednak nic, wydawało mi się. Idę dalej, nie ma strachu. Człowiek pierwotny musiał przecież nocą przemierzać nie takie parki, tylko potężne puszcze; a ja, niby cywilizowany, się boję?... Spokojnie sobie idę i już!

A ten chrzęst? Chyba słyszałem jak coś się poruszyło. ....eee na pewno nie coś, tylko ktoś. Może się odezwać? Spytać coś w stylu “jest tam kto” lub coś podobnego. To pewnie jakiś pijaczek zasnął pod krzakiem. Ale pewnie nie życzy sobie pogaduszek z nieznajomym. Chociaż cholera go wie, może to jakiś bandzior? Jednak pobiegnę.
Raz - dwa, raz - dwa. Jak ten żwir strasznie chrzęści! Nie znoszę tego chrzęstu!!! Czy nikt za mną nie biegnie? Chyba jednak coś tam się poruszyło... Kurde, słychać trzask gałęzi! Gonią mnie! Szybciej!!! Tam w lewo był najbliższy skręt w parkową. Kto to może być! Słychać coraz bliżej!!! Jeszcze jakieś dwieście metrów, tylko tu jest najciemniej, drzewa, krzaki. Spróbuję między te zarośla, może ich zmylę.

Światło, pień! Skoczę w bok, znowu w poprzek alejki! Pomiędzy drzewami w lewo. A tak kto jest? Postać, drzewo? Muszę znowu do alejki. Gdzie ta droga?!!! Tylko jakieś krzaki. Tam nie ma przejścia! Przeskoczę w tę dziurę. Szybciej!!! Jejkuuu...!!! Korzeń!!!

Nie mogę biec dalej! Noga mi uwięzła, już mnie dogonili – dwie szare sylwetki. Szybko przewrócić się na bok! Nie mogę!!! ...!!!

Co to błysnęło?! Nóż? Czy co? Niemożliwe, żeby to była ostatnia chwila życia!... Taka głupia sprawa, ja tylko chciałem sobie skrócić drogę...