Kod inwersjiNastępny dzień niepewności - pomyślał Stefan - jeśli cynk, jaki dał mi Robol jest prawdziwy, to przez najbliższe kilka dni mogę nie przejmować się problemami z hackerami. Teraz czas na rozrywkę. Stefan uśmiechnął się do swoich myśli - pięć godzin przed monitorem wyczerpywało go, ale tylko wtedy, gdy musiał zajmować się pracą. Jednak jeżeli chodziło o GRĘ, w jego ciało i umysł wstępował nowy duch. A dzisiaj Stefan zamierzał wypróbować swój nowy manipulator - rękawice MP - FINEZJA. Delikatna siateczka vidialowych włókien radowała już samym wyglądem. Stefan wyjął rękawice z pudełka, założył je na ręce, a do skrzynki komputera wsunął moduł inicjalizujący. Po mniej więcej dwóch sekundach rękawice ożyły - Stefan poczuł, że nabierają sztywności i zaczynają reagować na najdrobniejsze ruchy palców i całej dłoni. Jednocześnie na ekranie przed nim pojawiła jasna plamka programu testującego. Ciepły głos płynący z komputera kazał mu umieścić kulkę w koszu w lewym górnym rogu ekranu. Udało mu się to nad podziw łatwo - trójwymiarowa przestrzeń ekranu zaświeciła aprobującym błyskiem. Po dwudziestu minutach ćwiczeń Stefan doszedł do wniosku, że może zanurzyć się w przestrzeń GRY. Teraz będzie reagował szybciej i precyzyjniej. Zadania, jakie GRA stawiała przed uczestnikami dawno już przerosły możliwości tradycyjnych Joy-ów. Ostatni krzyk mody, to hełm zmysłów wirtualnych. Gość z takim hełmem staje się częścią maszyny - przestaje odczuwać i widzieć to co jest wokół niego, a zamienia się w internetowego stwora. Czujniki elektroniczne odbierają rozkazy bezpośrednio z mózgu, analizując impulsy fal nerwowych. Całość kosztuje pięć tysięcy walorów i ze względu na wpływ na zdrowie jest zakazane, ale Stefan znał przynajmniej trzech kumpli posługujących się tym urządzeniem. W końcu o zdrowiu myśli się wtedy, gdy go brak, zaś WYGRANA ROKU 2012 odbierała rozum nie tylko maniakom komputerowym. Po podaniu hasła Stefan wylądował w miejscu, w którym przerwał GRĘ wczoraj. Wiedział, że jego doświadczenie stawia go w czołówce uczestników, jednak świadomość że w tej chwili około pięciu milionów innych Żołnierzy buszuje po wirtualnych terabajtach GRY była deprymująca. Nawet znajomość sekretnych kodów niewiele mogła pomóc w walce z dużą ilością naraz atakujących nowicjuszy. Stefan jeszcze raz przejrzał swoje najnowsze akcesoria ostatniej szansy - zasłona dymna trzeciego stopnia, 95% niewidzialności i broń eksplozyjna. Choć najważniejszym jego atutem była znajomość kodu SPS-9080, pozwalającego mu z niebieskich obszarów teleportować się do punktu startowego. Teraz Stefan sprawdził swoje ostatnie zdobycze - klucz FIV w połączeniu z KSIĘGĄ WŁADZY był niezwykle cenny - po znalezieniu odpowiedniego zamka mógł zaprowadzić go nawet do NAGRODY. Wszystko to należało chronić w stopniu nie mniejszym niż Siły Życiowe. Stefan wertując ogłoszenia doszukał się nawet oferty kupna jego skarbów za sumę ni mniej ni więcej, tylko 3000 walorów. Jednak w porównaniu z NAGRODĄ było to niewiele. Poza tym Stefan uważał, że ważniejszy niż pieniądze jest dla niego sam fakt zwycięstwa. Komnata w której się znajdował świeciła na zielono. Stefan lubił ten kolor, bo kojarzył mu się z barwą jego ulubionych lodów. Szybko przebiegł przez środek sali i dotknął plamy na ścianie z przeciwnej strony. Rozległ się trzask i z lewej strony ekranu oderwała się czerwona kula lecąc szybko wprost na niego. Stefan odskoczył w ostatniej chwili i skierował lufę plazmowca wprost na źródło pocisków. Jednak przeciwnika już tam nie było - jako niebieska błyskawica przemknął chowając się za kolumnę. Tu cię mam - pomyślał Stefan - szybko przełączył się na granatnik i wywalił potrójną salwę tuż za kolumnę. Rozległ się huk, potem wrzask a na końcu cisza. Stefan podbiegł do przodu, ostrożnie zajrzał za murek i oniemiał - Dziewczyna!!! Nie do wiary! - Stefan wiedział, że większość dziewczyn stroniła od GRY, być może z powodu innych zainteresowań, ale też pewnie trochę traktując ją jako rywalkę o względy chłopaków. Z resztą miały rację. W końcu dzięki ostatnim „zdobyczom” feministycznym, gdy faceta skazano na dwa lata, za to, że uśmiechnął się „lubieżnie” do swojej sekretarki, duża część chłopaków wolała grać w seks wirtualny niż umawiać się z płcią przeciwną. To było znacznie bezpieczniejsze, a dodatkowym plusem było to, że nie było groźby odmowy, problemów z rozstaniami, no i nie wymagało dostosowywania się do babskich humorów i upodobań. Tu na ekranach monitorów czekały na każdego najpiękniejsze modelki i aktorki z całego świata – czasami wzorowane na rzeczywistych modelach, czasami w całości tworzone przez komputer. Jaka zwykła dziewczyna mogła się z nimi równać? - no chyba że ta... Uroda postaci patrzącej na niego z monitora była nieprawdopodobna - delikatne sploty włosów, cudowne oczy i figura godna Miss Świata. Co prawda Stefan od razu pomyślał sobie, że z drugiej strony monitora, być może na innej półkuli, siedzi sobie łysy, plujący na dywan grubas, jednak coś mówiło mu, że za tą postacią kryje się prawdziwa dziewczyna. Stefan wycelował w nią lufę Łapacza i nacisnął spust. Rozległ się świst i postać dziewczyny została zamknięta w kryształowym kokonie. Teraz była już zupełnie uwięziona - nie mogła mu zagrozić, ani uciec. Mogli za to ze sobą porozmawiać. Kim jesteś panienko? - pewnym siebie, podszytym lekką ironią głosem spytał Stefan. Świadomość anonimowości i umowności GRY dodawała mu śmiałości. W realnym świecie na widok tak pięknej dziewczyny zbaraniałby do reszty i nie potrafił by wydusić z siebie słowa. A kim ty jesteś? - jej głos brzmiał miękko i czarownie. O tym może później - odpowiedział - wiesz że w tej sytuacji mogę pozbawić cię wszystkich twoich zasobów. Lepiej bądź posłuszna, to może pozwolę ci wrócić cało do punktu startowego. W końcu pięćdziesiąt walorów za wstęp do gry też jest pewną sumką. Stefan czuł się pewnie - zysk z obecnej sytuacji był oczywisty, więc nie musiał spieszyć się z realizowaniem swojej przewagi i mógł pozwolić sobie na parę minut rozmowy. Dodawało to smaczku zabawie, gdyż płeć piękna stanowiła niewielki procent uczestników GRY. Stefan nie myślał o tym, aby zawrzeć z tą dziewczyną realną znajomość Po pierwsze nie wiadomo było gdzie ta pannica mieszka, a po drugie mogła być brzydka jak jego sąsiadka z naprzeciw i do tego podobnie złośliwa. Seks też nie był tu argumentem, gdyż Stefan wolał grać w wirtualne randki niż zaprzątać sobie głowę prawdziwą znajomością Te ostatnie modele z „Virtseksa” były super, na każdy ruch joysticka reagowały entuzjastycznie, nie stawiały warunków i dawały się łatwo włączać i - co dla niektórych ważniejsze - wyłączać. - Być może mogłabym zaoferować ci coś lepszego niż tych ostatnich 20 punktów energii i amunicję do plazmowca - głos dziewczyny brzmiał przekonywująco. Wybacz piękna - odpowiedział Stefan - po pierwsze nie umawiam się z nieznajomymi, a po drugie nie będę latał do ciebie gdzieś do Acapulco. Nie o to chodzi - odpowiedziała - słyszałeś o kodzie INWERSJI? Stefan nadstawił uszu - każda nowa informacja o tajemnicach GRY była warta zainteresowania. Ostrożnie próbował ją wybadać - może nawet byłbym zainteresowany... – odpowiedział – słucham więc. Zaraz, zaraz – dziewczyna zaczęła się targować - a kto mi zagwarantuje, że uwolnisz mnie z łapacza? - oboje wiemy, że nikt - odrzekł Stefan - musisz wierzyć mi na słowo. Niekoniecznie - odpowiedziała dziewczyna - podaj mi swój adres, ja wyślę tam wiadomość o kodzie zaraz po tym jak się wyloguję. - a jak nie wyślesz? – powątpiewał Stefan. - spróbuj zaryzykować – przekonywała - w końcu wiele masz do zyskania, mało do stracenia. Ja dotrzymuję obietnic. Stefan pomyślał chwilę - właściwie to miała rację - zabieranie jej zasobów nie miało większego sensu, a kod inwersji - to może być coś interesującego, co by to nie było. Głośno zaś odrzekł - zgoda, ale mam jeszcze jeden warunek - podaj mi swój numer - jak mnie oszukasz to będę wiedział komu nawrzucać. Na ekranie pojawił się dwunastoznakowy kod złożony z liter i cyfr zakończony imieniem Monika. Stefan wrzucił go do pamięci, sprawdził, że w ogóle taki adres istnieje, po czym zwolnił przycisk łapacza. Dziewczyna wylogowała się błyskawicznie, a Stefan też rozłączył się z serwerem GRY. Dałem się nabrać – pomyślał - ale i tak niewiele bym z niej miał. Trzeba jednak przyznać, że grafik, który robi takie cudowne panienki, to geniusz. Stefan poszedł do kuchni, gdzie zrobił sobie herbatę i kanapki. Po przyjściu zobaczył, że jest nowa poczta. - zaraz, to ktoś nieznany. Co to może być? – jedno zdanie tekstu i charakterystyczny ciąg znakowy – kod INWERSJI. A jednak! - przysłała... - Stefan zdziwił się – ciekawy przypadek w dzisiejszych czasach, gdy większość ludzi oszukuje tak łatwo, jak łączy się z Siecią. Zaraz, co ta sekwencja znaków robi? Kilka ruchów nową rękawicą skierowało go do superhelpera GRY. Za trzy walory można było tam uzyskać informację o każdym samodzielnie wpisanym kodzie. Stefan ostrożnie wstukał ciąg liczb i liter. Po sekundzie ekran zajaśniał stroną zapisaną znakami i przyciskami multimedialnych prezentacji. To dobre! - pomyślał po przeczytaniu tekstu - kod na pięć sekund w promieniu dziesięciu metrów od grającego odwracał sterowanie wszystkich obcych obiektów - zanim przeciwnicy się połapią można uciec gdzie pieprz rośnie, ratując się prawie z każdej opresji. Dla nich lewo będzie znaczyło prawo, a prawo – lewo. Niezły numer! - zachichotał. Stefan jednak nie miał już dziś czasu na GRĘ. w skrzynce na listy leżała też poczta z firmy. Najpierw przeczytał informacje o jakimś wariacie z Grecji, który wszystkim miłośnikom kotów wysłał wirusa objawiającego się głośnym szczekaniem zaraz po włączeniu komputera. Później przestudiował zestawienia finansowe za zeszły miesiąc. Nie było dobrze - poprzednio przeoczył sześć nowych wirusów. Stefan był wściekły; czasami podejrzewał nawet, że to szef podsyła mu te wirusy żeby potem mniej zapłacić. W końcu każdy z nich uderzał go na 150 walorów. Poza tym jeżeli na internetowym koncie firmy będzie zbyt dużo wirusów, wtedy po prostu straci pracę. Na taką gratkę jak posada antyhackera czeka już z pięćdziesięciu młodych zdolnych... Stefan wysłał do Łysego swoje ostatnie odkrycie - wirus „Fantom 3” (tak go nazwał żeby było groźniej). Drań wchodził do systemu na raty, kamuflował się w obrazkach i uruchamiał dopiero po przekroczeniu masy krytycznej kodu. Wykrycie tego wirusa było największym osiągnięciem Stefana. Teraz wiedział też, że informacja posłana Łysemu jest wiele warta i może dzięki niej liczyć w przyszłości na rewanż. Klan antyhackerów miał swoje tajemnice, ale brak przepływu informacji o nowych zagrożeniach załatwił już niejednego. Dlatego Stefan starał się utrzymywać ścisłe kontakty tak z innymi „czyścicielami”, jak i twórcami wirusów.
*** Ten dzień był dobry - Stefan zameldował do szefostwa o oszustwie jednego z klientów (duża szansa na premię), a poza tym wymyślił i zaprogramował świetny sposób na dodatkowe zabezpieczanie konta internetowego firmy przed szpiegowaniem. Jednak nawet siedem godzin pracy przy klawiaturze i manipulatorach nie zniechęciło go do GRY. Uzbrojony w dobry humor, wszystkie poprzednie zdobycze – czyli kody, artefakty, informacje, plus oczywiście kod INWERSJI, ruszył na podbój GRY. Wyjście z zielonego pokoju nie zajęło mu wiele czasu - po prostu trzeba było pod odpowiednim kątem przeciąć strugę światła biegnącą z jednego iluminatora, a potem strzałem z plazmowca rozwalić okienko po przeciwnej stronie. Po wskoczeniu w okienko, oczom Stefana ukazało się nowe pomieszczenie. Już w pierwszej chwili, gdy się tam znalazł, ciarki przebiegły mu po
plecach. Te ściany... Upadł. Podłoga ustąpiła pod jego „ciężarem”. - Wpadłeś bracie! Wobec Gostmana nie masz najmniejszych szans!!! He he!!! Grzmot demonicznego śmiechu, który wstrząsnął salą i leżącym na
jej środku Stefanem, był żywcem wzięty z hollywoodzkich filmów
grozy. Stefan zawsze uważał taki śmiech za tandetny i głupio śmieszny.
Takie świszczące, a przy tym przebasowione tony dobre są dla
jedenastolatków. Ale teraz naprawdę nie było mu do śmiechu. Miał kłopoty
z powstaniem, a dziwna fizyka tej sali utrudniała planowanie wszelkich
ruchów. Umysł Stefana pracował nieprawdopodobnym tempie. Te dwa artefakty, to jego największe skarby. Nie mógł ich oddać! To byłby koniec jego kilkuletniej harówki w tej grze. Jednak zasady gry są nieubłagane. Musi podjąć wyzwanie. I albo pokonać to monstrum, albo uciec poza zasięg jego mocy. Tylko gdzie uciec?!! I jak uciec?!!! I co to w ogóle, do czarta, jest?!!! Stefan był przerażony jak nigdy w życiu. Z takim graczem nie spotkał się nigdy. Nigdy też nie czuł się tak bezradny. Gdy obserwował Gostmana, który z niewiarygodną szybkością przemieszczał się wokoło, wiedział że nie ma żadnych, ale to żadnych szans. Ten potwór musi być albo superbootem, albo wyjątkowo dobrze wytrenowanym człowiekiem, wyposażonym w najnowocześniejszy hełm zmysłów wirtualnych. Żaden z manipulatorów nie daje takiej precyzji ruchów. Jestem bez szans... - pomyślał Stefan - walka z hełmem to jak rzucanie
się z zębami myszy na kota. Jednak oddawanie skarbów za darmo, to nie
w moim stylu. Poza tym, są zbyt drogie. W ułamku sekundy Stefan wywalił serię z plazmowca w kierunku cienia majaczącego za szkarłatną kolumną i w tej samej chwili przeturlał się w kąt sali. Potem na oślep zaczął siać z granatnika po wszystkich kątach. Śmiech, który się rozległ, był tak szyderczy, że Stefana ogarnęła niespotykana wściekłość. Poczekaj! – pomyślał – Jeszcze to nie koniec! - Co za zboczony projektant... pomyślał Stefan - tak wstrętnej kreatury nie mógł stworzyć normalny człowiek. Jednak nie było dane mu długo zastanawiać się - w ostatnim ułamku sekundy zobaczył błysk łapacza. Odskoczył, wiedziony bardziej instynktem niż aktem woli. Łapacz chybił,
bo Stefan wyślizgnął się mu w ostatniej chwili. Za chwilę krył się
uwieszony u którejś z kolumn. Dostał pół sekundy wytchnienia. Niby
niewiele, a jednak... - Nie miotaj się kiciuś - dudniący głos zabrzmiał tym razem z prawej strony - Tu jest moje królestwo; nie masz żadnych szans mimo, że jesteś zręczny... Tu NIKT NIE MA SZANS! Stefan spojrzał w oczy bestii. Ogniki w nich błyskające zmieniały co
chwila barwę – raz były purpurowe, potem niebieskie, a potem pomarańczowe.
Stefan poczuł, że joy nie reaguje już normalnie. Jakby się zablokował,
bo nic nie dawały ani naciski, ani kopnięcia. To musiał być jakiś
szczególny gatunek łapacza. I jednocześnie – koniec kariery Stefana
w GRZE, koniec jego marzeń, koniec jego nadziei... Właśnie w tym momencie Stefanowi dopisał łut szczęścia. Jeden tysiąc. Może jeden na milion. Kątem oka dostrzegł, że okienko komunikujące tę straszną salę ze światem zewnętrznym wędruje dziarsko po ścianie. Dziwna zasada – wędrujące drzwi (ale w tej sali wszystko było dziwne). Ich ruch był szybki, ale dość przewidywalny, więc trajektorię można było z grubsza wydedukować. Tu była szansa na ucieczkę! Stefan postawił wszystko na jedną kartę - włączył wszystko co miał
pod ręką - cała niewidzialność, zasłona falowa i na koniec kod
INWERSJI. Wiedział, że szansa na zmylenie przeciwnika jest, jednak nie
na długo. Lecz jeżeli potworowi nie uda się szybko wyskoczyć z
obszaru działania inwersji, to Stefan ma pewną minimalną szansę na
dotarcie do okienka. Jeżeli jeszcze ta bagnista podłoga go nie
spowolni. Jeżeli nie zdarzy się coś nowego i jeżeli nie wpadnie na
którąś z pułapek, i jeżeli upora się z tym przez pięć sekund i
jeżeli i jeżeli to okienko to nie jakiś miraż... Obszar zdatny do teleportowania, który powinien znajdować się w obszarze okna, normalnie jarzy się na niebiesko. A jak jest tutaj? Na szczęście, dzięki mylącemu działaniu INWERSJI Stefanowi udało się wyswobodzić w uchwytu Gostmana. Po uzyskaniu swobody ruchów, rzucił się w kierunku okna. Widma przelatujące przez wszystkie kąty rzuciły się na Stefana. Były bardzo irytujące i wyraźnie go spowalniały w ruchach. Jednak trzy sekundy wystarczyły na dotarcie do okienka. Niestety – w oknie nie było teleportu. To był miraż! Upływała czwarta sekunda... Co to za cień tam w kącie?... - Stefan rzucił się w kierunku plamy.
Tak, to chyba też okno! Palce same wpisywały kod teleportujący... Wtedy Gostman wydał wściekły ryk: Piąta sekunda upłynęła, Gostman, jak błyskawica pędził w jego
kierunku odbijając się od kolumn sali. Za pół sekundy będzie po
mnie! - Stefan czuł, że adrenalina rozsadza mu żyły - jak wariat
rzucił się jeszcze raz w kierunku umykającego okienka. Gdy przekraczał
jego granicę, palce spoczywające na klawiaturze bezwiednie wpisywały
- SPS9080... Sala znikła. Spokojne niebo punktu startowego i łagodna muzyka uświadomiły mu, że jest w sali, z której wyruszył. Że się uratował... ***
Stefan wyłączył
sprzęt. Na dziś miał dość. Położył się spać. Rano Stefan wrócił do pracy. Na szczęście parę problemów samo się rozwiązało, więc po 4 godzinach intensywnej działalności zawodowej, mógł się wreszcie oderwać i zajrzeć na stronę niusową. Była odpowiedź na jego post! - Jakiś typek o niku
Hackus nie odpowiedział wprost, ale napisał tylko dwa znamienne
zdania: Potem do postu zaczęli dołączać się nowi userzy. Część pytała, część się kłóciła – jak to zwykle. Ktoś proponował Stefanowi miejsce w szpitalu psychiatrycznym. Ale w końcu udało się z tego wywnioskować tyle, że GhostmannDemon jest legendą GRY (pisany z h na drugiej literze i przez dwa „n”; dlatego Stefanowi nic nie pomagały wyszukiwarki). Niektórzy wierzyli, że GhostmannDemon istnieje, inni że nie. Powiadali, że objawił się niektórym graczom, zabrał im cały dorobek, a potem zgniótł do poziomu StartPlayera. Przesądni mówili, że kto ginie w grze z ręki GhostmanDemona, ten nie przeżywa następnego miesiąca w realu... Ale nikt z osób znających się na rzeczy nie uwierzył Stefanowi, że ten uciekł z pokoju GhostmannDemona. Przez następny tydzień
Stefan usiłował przekonać dyskutantów, że naprawdę uciekł
GhostmannDemonowi. Na próżno. Wreszcie jakiś zacietrzewiony haker ogłosił: Stefan odpowiedział, że obiecywać można, a dotrzymać trudniej. Wtedy okazało się, że gość właśnie wpłacił tysiąc walorów na specjalne konto w e-payu i zażądał wpłacenia przez Stefana jego setki. Stefan wpłacił 100 walorów. Pozostała kwestia dowodu ucieczki z pokoju Demona. Wbrew pozorom okazała się ona łatwiejsza, niż to się zdawało. Po wczytaniu się w regulamin gry, wyjaśniło się, że za 20 walorów firma zarządzająca GRĄ udostępnia zapis dowolnych zdarzeń w potyczkach z ostatniego miesiąca. Stefan zainwestował 20-taka i uzyskał autoryzowaną kopię tamtych kilkudziesięciu sekund. Na szczęście nie było problemów technicznych – walka Stefana z Ghostmannem zachowała się całości... To co się potem stało, było chyba jeszcze ciekawsze niż sama walka z demonem GRY. Stefan stał się sławny. Najpierw zaczął dostawać setki e-maili z gratulacjami. Później jakiś dziennikarz zaoferował mu całkiem solidną sumkę za spisanie wspomnień z tamtych chwil. Relacja ta okazała się hitem wydania, co jeszcze bardziej wzmocniło sławę Stefana. Po kilku tygodniach nie mógł już pod własnym nikiem wejść do żadnego pokoju rozmówek sieciowych. Każdy chciał z „bohaterem” zamienić choćby zdanie... A legenda rosła. Wreszcie firma zarządzająca GRĄ zaoferowała Stefanowi udziały w zyskach z dystrybucji ulepszonej kopii jego walki z Ghostmannem. Parę rzeczy w walce „wygładzono”, parę „delikatnie uzupełniono” i powstał filmik interaktywny, który ukazywał kilkadziesiąt sekund walki Stefana z różnych ujęć i w wersji pozwalającej na testowanie wariantów alternatywnych. Kosztował słono. Ale kopia rozchodziła się jak świeże bułeczki. Konto bankowe Stefana, już poprzednio zasilone tysiącem walorów, rosło z każdym dniem. I choć sława nieco przyblakła po okresie pierwszej fascynacji, to faktem było, że nie dałoby się spotkać uczestnika GRY, który by w ogóle nie słyszał o Stefanie. Życie płynęło jak w hollywodzkim filmie dla znudzonych gospodyń domowych. Aż tu nagle odezwała się Monika...
***
To na razie koniec tej części opowieści... Jeśli komuś się ona
spodobała na tyle, że chciałby zachęcić autora do jej
kontynuowania, to proszony jest o wysłanie do poczty e-mail na adres: redakcja@fizykon.org.
W tytule posta powinien znaleźć się tytuł opowiadania (jest ich w końcu
kilka), którego kontynuacja jest dla niego interesująca. - Bo wbrew pozorom, pisanie to
też niemały wysiłek i trzeba do niego zachęty. Pisze się dla kogoś,
kto chce czytać. Jeśli grupa zainteresowanych dalszymi losami bohaterów
tej opowieści okaże się wystarczająco duża, to autor będzie miał
motywację, by kontynuować pracę. Dla samego siebie autor już pisać
nie musi, bo wie jakie jest zakończenie tej opowieści... PS
|
|
|