Strona główna serwisu | Spis treści podręcznika Fizykon | O witrynie | Kontakt z autorem

Daktik - strona główna serwisu

Kontakt    

  Kwalifikacje autoraWspółpraca | Reklama w fizykonieStatystyki witryny |   | CV | O Fizykon.org

Aktualnie w daktikowej bazie artykułów i rozważań na tematy biznesowe i zbliżone do biznesu jest:

jeden artykuł: o e-lerningu
i jeden esej o przyszłości biznesu internetowego

 

 

E-lerning - szanse i zagrożenia

Od czasu pęknięcia słynnej "bańki dot-comowej", to co jest zwiazane z biznesem i ma "e" w nazwie jest bardzo często przez publicystów i inwestorów traktowane jako połączenie przysłowiowej "gruszki na wierzbie" z synonimem nietrafionej inwestycji. Nieraz pisze się jeszcze o "e-strategiach" ale zazwyczaj nieśmiało, żeby nie powiedzieć strachliwie. W szczególności kryzys zaufania literki "e" dotknął e-lerning. 

Czym jest -e-lerning? - właściwie wciąż nie ma jakiejś absolutnie oczywistej definicji tego pojęcia. 
Jednak ogólnie rzecz ujmując, można przyjąć, że jest to zestaw metod i technik nauczania związanych z wykorzystaniem w edukacji metod sieciowych - Internetu i intranetu. 

W niniejszym artykule chciałbym więc postawić pytanie:
Czy rzeczywiście na e-lerningu nie da się zarobić, a nadzieje związane z tą formą działalności są po prostu nieuzasadnione?
Lub inaczej: czy e-lerning pozostanie działalnością niszową, ew. drugoplanowym dodatkiem do innych usług i działalności?

Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie jest złożona - nie ma prostego "tak", lub prostego "nie", a dokładniej sformułuję moją tezę w inny sposób:

E-lerning ma zdecydowane szanse na powodzenie, ALE (!!!) muszą być do tego spełnione pewne istotne warunki.

Jak z tego widać, jestem raczej e-optymistą. Co oczywiście nie przeszkadza mi widzieć wielu zagrożeń. Sądzę jednak, że są one do pokonania, choć nie jest to wcale oczywiste. 
Dlatego też na początek, tytułem wprowadzenia, proponuję przyjrzenie się jak wygląda e-lerning obecnie.

E-lerning dziś

To czym jest aktualnie nauczanie przebiegające z wykorzystaniem Internetu wynika w prosty i oczywisty sposób z dość narzucającego się sposobu wprowadzenia tego typu działalności. Hipotetyczne rozumowanie osoby konstruującej model działania e-lerningu było (w uproszczeniu) następujące:
- wiedza to klucz do sukcesu i biznesu - spróbujmy zarobić na wiedzy (zarobić jak najwięcej).
- dystrybucja treści przez Internet jest tania - użyjmy więc tego medium (należałoby zawartość podręczników przenieść do postaci elektronicznej)
- jest jednak jeden problem - treści w postaci elektronicznej łatwo jest skopiować, więc naszą pracę związaną z przygotowaniem nauczania sieciowego łatwo będzie powielić i dystrybuować bez płacenia nam - twórcom i organizatorom nauki.
- problem możemy rozwiązać w ten sposób, że stwarzamy rozbudowany system uprawnień i zabezpieczeń utrudniających dostęp do treści - w szczególności utrudniające dostęp osobom, które nie zapłaciły za dostęp.
- na osłodę za te utrudnienia dla legalnych użytkowników dajmy im konto pocztowe, powiązane z możliwością konsultacji z nauczycielem.

Co z tego najczęściej wyszło?
- trudna w utrzymaniu i zarządzaniu, a także zazwyczaj droga, struktura informatyczna w której podręczniki zamiast w formie drukowanej, czyta się z ekranu komputera. Do tego powstaje problem stworzenia (często od zera) treści nadających się do e-lerningu - to generuje dodatkowe koszty na starcie biznesu. W efekcie najczęściej samych treści nie jest zbyt dużo - systemu skupiają się na samym zarządzaniu użytkownikami, co wychodzi lepiej, bo procedury są znane od lat. 
Aby ów e-lerning czymś uatrakcyjnić, oferuje się nieco udogodnień udostępnianych dodatkowo użytkownikowi (np. wyszukiwarka treści, wspomniana możliwość konsultacji z nauczycielem, trochę prezentacji multimedialnych demonstrujących przewagę komputera nad tradycyjną książką), ale w sumie, nie bardzo wiadomo:

Dlaczego właściwie użytkownik miałby się zdecydować na tę formę nauki?

Dodatkowym pytaniem jest oczywiście - i dlaczego miałby za nią zapłacić?
Bo jeśli głównym elementem wspomnianego obrazu jest fakt, że treści są limitowane uprawnieniami i możliwością dostępu do sieci, a do tego są zazwyczaj cenowo mniej korzystne od tradycyjnego książkowego podręcznika (podręcznika zazwyczaj bardziej wygodnego w użytkowaniu), to owych obiecywanych zalet e-lerningu nie widać. Zamiast tego widać wady: brak kontaktu z nauczycielem, konieczność posiadania infrastruktury do połączenia z serwerem (komputer, dostęp do Internetu), trudność zorganizowania kontroli pracy ucznia.
I dlatego dalej tandem: podręcznik + tradycyjny wykładowca jest w zdecydowanej większości przypadków bardziej skuteczny i opłacalny.

Oczywiście są przypadki, gdy tak organizowany e-lerning może dawać zdecydowane korzyści - np. gdy specjalistów  z danej dziedziny jest mało, a ich wiedza jest potrzebna w różnych miejscach jednocześnie, lub gdy szybkość obiegu informacji ma decydujące znaczenie. Jednak nie są to sytuacje częste i gdyby opisana forma nauki miała pozostać w niezmienionej formie, to grozi jej zepchnięcie biznesowo - edukacyjną niszę.

Inne bariery i próby wyjścia z trudnej sytuacji

Widać stąd, że obraz sytuacji nie jest korzystny dla nauczania poprzez sieć. Czyżby nic nie dało się zrobić?
Tak całkiem źle nie jest - na szczęście różne formy e-lerningu rozwijają się tam, gdzie fizyczna dostępność nauczyciela jest niemożliwa lub utrudniona - w krajach o małej gęstości zaludnienia (np. w Australii), w przypadku konieczności przebywania w dużej odległości od centrum edukacyjnego (szkoły internetowe - umożliwiające np. zdobycie matury bez konieczności fizycznego uczęszczania na zajęcia w określonym budynku). Takie inicjatywy są realizowane i jakoś się sprawdzają (przynajmniej w ograniczonym zakresie). Jednak o ich masowym wykorzystaniu - na razie - nie ma mowy.

Oczywiście są też kolejne problemy - bariera finansowa dostępu do Sieci i komputera (jakże istotna w Polsce i innych, jeszcze biedniejszych, krajach), problemy z nauczaniem niektórych przedmiotów wymagających bardziej bezpośrednich form kontaktu, a w szczególności naturalna bariera psychologiczna:
 - przeciętnemu człowiekowi znacznie trudniej jest uczyć się bez osobowego kontaktu z nauczycielem.
Ten ostatni problem może być częściowo rozwiązywany kontaktem poprzez e-mail i telefon, jednak wszyscy wiedzą, że nie "nie to samo" co prawdziwa rozmowa twarzą w twarz, czy chociażby obejrzenie wykładu bezpośrednio w sali, w której jest on prowadzony.

Wszystko to razem powoduje, że przyszłość e-lerningu wydaje się być co najmniej niejasna.

Daktikowa diagnoza i propozycje rozwiązania problemu

Autor niniejszego artykułu jest dydaktykiem - z wykształcenia (fizykę skończył specjalizując się właśnie w dydaktyce), z doświadczenia (wiele lat uczyły w różnych szkołach oraz na kursach i nauce indywidualnej), wreszcie z zamiłowania i wewnętrznej "konieczności" (po prostu uczenie siebie, a gdy trzeba - również innych jest podstawowym celem jego życia). To mentalne skupienie się na edukacji (a dodatkowo wieloletni kontakt z informatyką) wymusiło na nim drążenie owego pytania:
Czy tak być musi? czy nie można lepiej?
Dziś autor zamierza podzielić się pewnymi przemyśleniami związanymi z ww. pytaniem.

Punktem wyjścia jest spostrzeżenie, że "tak na logikę" to przecież komputer powinien w końcu ujawnić w nauczaniu swoje zdecydowane przewagi:

możliwość szerokiego wykorzystania multimediów
brak konieczności kosztownego drukowania podręczników
łatwość i szybkość aktualizacji danych
łatwa możliwość wielostronnego ujęcia (w zależności od potrzeb) tych samych tematów
zautomatyzowania sprawdzenia wiedzy (testy sprawdzane automatycznie przez program)
możliwość wykorzystania wielu technik wspomagających nauczania (dużo by o tym pisać, tutaj więc tylko wzmianka)

I moim zdaniem e-lerning powinien wygrać!
Wręcz nie ma innego wyjścia!

Tylko...
Tylko trzeba jednak spełnić jednocześnie kilka warunków!

A warunki są proste:

  1. możliwości komputera i sieci trzeba RZECZYWIŚCIE wykorzystać.

Większość prostych wdrożeń e-lerningu polegała na przeniesieniu tekstu z książki na ekran komputera. W sumie żaden zysk. Jeśli chcemy, aby było lepiej, a nie to samo, tylko że w komputerze (co jest przecież mniej wygodne), to trzeba, niestety, włożyć w to znacznie więcej pracy - przygotować rzetelne prezentacje multimedialne, różne warianty przekazu treści (np. w zależności od zaawansowania ucznia), zaoferować bogactwo form wyrazu, interaktywność, komputerowe techniki wyszukiwania itp... To niestety wymaga czasu, pieniędzy, wysiłku. Pieniądze więc trzeba najpierw wyłożyć i nie oczekiwać, że zwrócą się zbyt szybko. I pewnie dlatego właściwie nie słychać jakoś o szczególnie sukcesywnym wdrożeniu e-lerningowym.
Jednak gdyby to jednak zrealizować (przynajmniej w jakiejś minimalnej sensownej wersji), to osiągnęlibyśmy nową jakość. I dzięki temu, że treści byłyby podawane w sposób lepszy niż tradycyjnie, byłaby szansa na ściągnięcie dużej ilości użytkowników.

 

  1. restrykcje dostępu powinny być wprowadzane ostrożnie i w dużym stopniu zastępowane bardziej wyrafinowanymi technikami

Oczywiście nie możemy pozwolić, aby nasze pracowicie gromadzone treści sieciowe zostały wykorzystane przez cwaną konkurencję, która je po prostu skopiuje, a następnie zaoferuje po znacznie obniżonej cenie. Jednak nie ma się co łudzić - dla naprawdę zdeterminowanego osobnika - skopiowanie naszych danych nie będzie istotnym problemem. W ostateczności je po prostu przepisze, lub odtworzy na wiele dostępnych hackerom i krackerom sposobów. Z drugiej strony zbyt złożone sposoby ochrony na tyle utrudniają dostęp legalnym uczniom, że zbyt intensywna walka z piractwem może spowodować ostateczne zniechęcenie klientów. Oczywiście życie piratom należy utrudniać, ale warto robić to w sposób bardziej subtelny i inteligentny niż za pomocą środków standardowych.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. Nawet użytkowników nie płacących można "wykorzystać" - po pierwsze prezentację treści dla osób, które nie zapłaciły abonamentu można "okrasić" reklamami, zaproponować kupno określonego towaru. Po drugie nie wiadomo kiedy taki użytkownik jednak zdecyduje się na bardziej opłacalną dla nas formę korzystania z serwisu.

 

  1. niska cena za jednostkę wiedzy, powiązana z masowością dostępu, to kluczowy atut e-lerningu

Większość wdrożeń e-lerningu bazowała na sprzedaży wiedzy potrzebnej do procesów biznesowych. Założenia wydawały się logiczne i oczywiste - najwięcej płacić mogą biznesmeni, więc do nich głównie trzeba skierować ofertę - wtedy mamy szansę na zwrot kosztów wdrożenia.
Nie chcę tu dyskredytować e-lerningu biznesowego, bo ma on swoje miejsce (i pewnie będzie je miał), jednak liczenie na to, że biznesmen chętnie zapłaci dużo za coś, co może kupić taniej (a często tańsza będzie wiedza przekazana w sposób tradycyjny), wydaje się być naiwne. Bo nawet jeżeli w jakimś stopniu da się on zwieść nimbowi nowoczesności związanej z  e-lerningiem, to po zapoznaniu się ze sprawą i tak wybierze to co bardziej wygodne i korzystne pod wieloma względami. Dlatego wizja drogiego nauczania sieciowego raczej wydaje mi się być chybiona. 
Bo największą zaletą metod internetowego nauczania wydaje się być właśnie fakt niskich kosztów powielenia wiedzy - czyli e-lerning powinien wygrać tam, gdzie potrzeba wiedzy masowej i niedrogiej. Wszak większość kosztów całego przedsięwzięcia związana tu będzie z wykonaniem pierwszej kopii materiału edukacyjnego.
Z masowością i niską ceną wiąże się jeszcze jeden aspekt sprawy - opłacalność piractwa. Jasne jest, że piractwo najlepiej rozwija się tam, gdzie się osiąga największe zyski z jednego egzemplarza. Zaś skopiowanie nawet całego serwisu, jednak bez bazy klientów i infrastruktury, nie da jeszcze żadnej korzyści - w szczególności dla pirata, który musi swój kradziony towar szybko sprzedać i samemu później zniknąć z pola widzenia wymiaru sprawiedliwości.

 

  1. rozwój różnorodnych form konaktu, diagnostyki i interakcji z uczniem

 Tradycyjne nauczanie ma pewne istotne wady, które nie mają zastosowania w przypadku nauczania sieciowego - są to: bariera psychologiczna z kontaktem z nauczycielem oraz dość mozolny proces monitorowania działalności uczniów. Nauczyciel w szkole traci na odpytywanie każdego ucznia z osobna bardzo dużo czasu. Poza tym w zasadzie nie wie on, które prace domowe jego podopiecznych zostały zrealizowane prawidłowo, a które nie. W przypadku systemów on-line zapisywanie historii poczynań uczącego się jest możliwe do zrealizowania w sposób tani i mało absorbujący. Dodatkowo kontakt e-mailowy, czy za pomocą komunikatorów internetowych w dużym stopniu ośmiela osoby skrępowane obecnością nauczycielskiego autorytetu. Inną zaletą sieciowych form komunikacji jest możliwość nauczania nawet poza miejscem zamieszkania - kontynuowanie nauki za granicą, w innym mieście.

  1. stosowanie wielu uzupełniających się technik, otwartość na nowe formy przekazu, oraz konwergencja i uzupełnianie form przekazu metodami tradycyjnymi

Można napisać oddzielny długi artykuł na ten temat. Technik tych jest wiele, niektórych bardzo ważnych, mających kluczowy wpływ na powodzenie przedsięwzięcia. Część z nich jest ściśle powiązana ze "starą dydaktyką", inna jest absolutnie nowatorska. Współczesna technologia udostępnia absolutnie nowe, niedostępne nigdy wcześniej formy kontaktu pomiędzy uczącymi się, nauczycielami, a otoczeniem. 
Nowe techniki sieciowe powstają co kilka lat. Być może w pewnych sytuacjach wspaniałym pomysłem będzie wykorzystanie MMS-ów (np. do edukacyjnych gier w terenie), w innej sytuacji przewagą komputera może okazać możliwość powiązania z tanim zestawem mierników i czujników monitorujących zjawiska, będące w kręgu zainteresowania. Pewna doza wyobraźni może spowodować, że uczenie się za pomocą komputera będzie niezapomnianym przeżyciem, przygoda intelektualną, której wartość okaże się absolutnie decydująca.

Zakończenie

Twierdzę, że e-lerning ma przed sobą świetlaną przyszłość. Aktualnie rozwija się co prawda dość powoli, z problemami, ale jednak wciąż się rozwija. Istnieją w Internecie dobre witryny edukacyjne (wciąż powstają też nowe), część z nich daje realne przychody i zyski. Być może jeszcze to wciąż "nie to" czego oczekują instytucje finansowe nastawione na szybki zysk. I na pewno "nie to" na co sieciowe nauczanie naprawdę zasługuje. Bo w istocie e-edukacja to drzwi do nowego rozwoju ludzkości, do nieskrępowanego miejscem i kosztami wzrastania ludzkiej wiedzy.

W jednej z wizjonerskich książek przeczytałem zdanie, że za kilka lat prawie każda większa firma będzie w pewnym sensie firmą "edukacyjną". I zgadzam się z tym. Ta rewolucja musi nastąpić. Prędzej lub później. Bo kluczem to wzrostu gospodarczego jest umiejętność reagowania na zmienne warunki (znacznie szybciej zmienne niż kiedyś), umiejętność uczenia się szybciej od konkurencji. A dopiero Internet otwiera przed edukacją tak wielkie, że niewyobrażalne wręcz możliwości. Dzięki Globalnej Sieci edukacja ma szansę wznieść się na nowy poziom - jak nigdy wcześniej. 
I jeśli nie nastąpi jakiś kataklizm, to w wyniku internetowej rewolucji powstanie nowy świat, w którym zdobywanie wiedzy będzie postawione znacznie wyżej niż obecnie i będzie znaczenie efektywniejsze. Powstanie świat nieskrępowanej współpracy uczniów, nauczycieli i instytucji edukacyjno - naukowych z różnych miejscowości, krajów, kontynentów. Już dziś powszechna dostępność danych satelitarnych, map pogody, zdjęć zebranych przez sondy kosmiczne, pozwala uczniowi podstawówki na bieżąco "doznawać naukowo" tego o czym kiedyś nawet przeczytać było trudno. A przecież jest wiele innych form e-działalności edukacyjnej - od korzystania z programów symulacyjnych, gier wspomagających nauczanie, doświadczeń związanych z uczestnictwem w projektach dużych grup uczniów.

Jestem przekonany, że e-edukacja sensownie realizowana MUSI pokonać stare, mało elastyczne i mało nowatorskie techniki. I na nauczaniu sieciowym będzie można zarobić. W przyszłości, gdy większość przekona się do zalet tej formy edukacji - zarobić dużo. Może nawet bardzo dużo. Pewnie jest przed pionierami jeszcze 2-3 lata niepewności, ale przyszłość wydaje się być oczywista. Będzie nowa edukacja, będzie prawdziwy biznes e-lerningowy.  Kto w nim będzie pierwszy?

Michał Dyszyński (kontakt e-mail)
  Dodano do serwisu 6 kwietnia 2004

 

 

O nowej edukacji i daktikowym proroctwie

Dziś komentarz - esej niemal apolityczny. Za to z ulubionej przez autora witryny działki - edukacji. Rzecz będzie o edukacji nowego rodzaju - o naprawdę nowoczesnej edukacji
Większość powie - nuda. Wszak szkoła (z męskiej perspektywy patrząc) jest fajna tylko od strony spotkań kolegów z okazji piwnych wagarów i erotycznie podbarwionych kontaktów z płcią bardziej sympatyczną...
Dla autora jednak edukacja jest ciekawa z wielu innych powodów, a dodatkowo jest w tym jeszcze jeden aspekt - biznesowy. I to poważnie biznesowy. 

Więc do rzeczy. 
Jakiś czas temu kupiłem książkę amerykańskich autorów pt. "Rewolucja w uczeniu". Książka jest pisana w stylu silnie amerykańskim i marketingowym (dla mnie właściwie aż za silnie) - odnoszę wrażenie, że w tym tekście zatraca się granica między stwierdzaniem faktu, a reklamą tych stwierdzeń - rzucają się w oczy hasła pisane wielkimi literami na całej stronie, dominują mocne oznajmujące zdania i proste recepty. Jak dla mnie - za proste. I chyba za nachalne.
Z drugiej strony jednak - zdaję sobie sprawę, że taki jest ten dzisiejszy świat - wymaga prostych zdań, wpadających w ucho sloganów. Może tak będzie wyglądać mowa następnych pokoleń? Może przyzwyczaimy się do czatowych skrótowców, wszechobecnych określeń angielskojęzycznych w stylu "cool, "funny", "trendy"?... Może?... Myślę, że wszystko ku temu zmierza.
Jednak ja wierzę jednocześnie, że życie wymusi różnorodność. Wszak nie wszystko da się uprościć i ubrać czaderskie hasła. Wierzę też, że również w świecie który nadchodzi, pojawią się style edukacyjne w bardzo różnych wydaniach - reklamowo - hasłowym, czyli uproszczonym - dla niezbyt zaawansowanego odbiorcy. Ale będzie także styl wyważony, spokojny, gdzie każde słowo znaczy - to co znaczy, czyli bez konieczności dowiązywania mu emocjonalnego ciężarka, czy balonika z helem. Bo upraszczanie spraw, umieszczanie ich w silnie emocjonalnym otoczeniu bardzo często zakłamuje istotę, bo pewnych rzeczy zwyczajnie nie da się przekazać "cool", bo są pewne prawdy i mechanizmy, które muszą być przepracowane - żmudnie, ciężko, z bólem głowy i karku. Ale pewnie też dlatego zawsze będzie elita tych którzy więcej rozumieją, którzy widzą dziesięć poziomów emocji, tam gdzie większość dostrzega zaledwie trzy.

I będzie też nowa edukacja z prawdziwego zdarzenia. O dwa poziomy lepsza. Skuteczniejsza. To nie takie trudne. Gdy patrzę na możliwości jakie wykorzystują dzisiejsze podręczniki, czy metody dydaktyczne, to żal człowieka ściska... Widać całe wielkie obszary niewykorzystanych możliwości. A przecież... wystarczy sięgnąć ręką. 
W dobie komputerów i Internetu można nauczyć ludzi tego samego 2 - 3 razy szybciej. I lepiej. Państwa i organizacje, które to zrozumieją i wprowadzą w życie wynikające stąd wnioski, będą miały ogromną przewagę nad resztą świata. 

Bo przyjrzyjmy się co tak naprawdę limituje lepszą jakość życia i pracy - technologia? - ona sama to może połowa. A prędzej jedna trzecia. W końcu z możliwości edytora Word przeciętny użytkownik stosuje 5%, większość osób nie ma zielonego pojęcia co tak naprawdę potrafi ich telefon komórkowy. A przecież tym co naprawdę ważne w pracy biznesmena, czy fachowca z prawdziwego zdarzenie, to dostęp do rzetelnej informacji, a do tego podanej w sposób maksymalnie przystępny. Dla tych specjalistów, których godzina pracy kosztuje dziesiątki dolarów, nie liczy się cena za informację (oczywiście mówimy o ogólnie "rozsądnych" cenach), tylko czas w jakim ta informacja będzie mogła "zapracować" i na ile będzie można na niej polegać. 

Dlatego prorokuję (to jest dopiero to główne proroctwo na dzisiaj):
Firmą nowych czasów, firmą nowego świata będzie...
   WYSZUKIWARKA INTERNETOWA GOOGLE!!!
Nie tam żaden Microsoft, nie ten czy wielki "teleokom". Już dziś, jak się czegoś nie wie, to się idzie poguglować, A nadejdą czasy, gdy guglować będziemy po wszystko - gdzie kupić bułki, w jakim mieście urodził się Napoleon i czy warto inwestować w obligacje rządu Rodezji. Google zaś przestanie po prostu wyrzucać nam nawał stron witryn internetowych o bardzo zróżnicowanej użyteczności, lecz opracuje dla nas metody odpowiedzi na pytania. Po prostu - będzie prawie tak jak z odpowiedzą fachowca. Choć może odpowiedzi na pewne szczególne pytania będą, albo płatne, albo limitowane dla wybrańców.
Z resztą Google już został wybrany firmą roku. Tyle że mało kto wie, że tak naprawdę jest to firma stulecia...

A wracając na koniec do zacytowanej wcześniej książki. Mimo swojej przerysowanej maniery wypowiedzi, nie była ona głupia - też wieszczy to samo co ja w tym eseju - początek nowej ery - ery wiedzy i edukacji.

Dodane do serwisu 29 marca 2004

 

  Kwalifikacje autoraWspółpraca | Reklama w fizykonieStatystyki witryny |   | CV | O Fizykon.org